Tymofij ma zaledwie cztery miesiące. 8 lipca rano, w kijowskim szpitalu Ochmatdyt, jego matka czekała na decyzję lekarzy w sprawie zdjęcia szwów po skomplikowanej operacji głowy swojego synka. Wtedy zaczął się atak rakietowy Rosjan.
Kiedy na szpital Ochmatdyt spadła rosyjska rakieta Ch-101, Natalia, matka Tymofija, trzymała go w ramionach. A jego dziadek, Hennadij, przebywał w miejscowości położonej ponad 30 kilometrów od Kijowa.
Kiedy Hennadij dowiedział się o ataku, natychmiast zadzwonił. - Chciałem bardzo usłyszeć głos (synowej - red.), chciałem wiedzieć, że wszystko w porządku, że żyją, ale nie było z nimi żadnego kontaktu. Serce mi zamarło, nie mogłem oddychać - opowiadał BBC mężczyzna, który w latach 2014-2015 walczył z prorosyjskimi separatystami w Donbasie.
Hennadij pojechał natychmiast do Kijowa. Droga była trudna, z przesiadkami, wciąż wyły syreny przeciwlotnicze.
- Nigdy nie zapomnę tego, co zobaczyłem, kiedy dotarłem do szpitala: słupy dymu, wszędzie gruz, cegły, drewno, sprzęt, rozbite ściany i wielkie mrowisko ludzi. Nie wiedziałem, czy moi bliscy żyją, czy nie. Błagałem, żeby mnie przepuszczono. Policja odparła, że nie może tego zrobić, dopóki alarm się nie wyłączy. Czekałem. Powiedziałem jakiemuś dziennikarzowi, że nigdy Rosji tego nie wybaczę - opowiadał mężczyzna.
Diagnoz: kraniostenoza
Rodzina Natalii mieszka w obwodzie czernihowskim w pobliżu granicy z Białorusią. W czerwcu tego roku pielęgniarka obserwująca Tymofija zauważyła niepokojące zmiany w kształcie jego głowy i skierowała na dodatkowe badania.
Po licznych konsultacjach i kontrolach lekarze postawili diagnozę: kraniostenoza. Jest to przedwczesne zarośnięcie szwu między kośćmi ciemieniowymi, co prowadzi do deformacji czaszki i zwiększonego ciśnienia wewnątrzczaszkowego. Była potrzebna natychmiastowa operacja - wyjaśnia BBC.
- Lekarze powiedzieli, że operacja jest pilna, ponieważ mogą wystąpić bardzo poważne zaburzenia neurologiczne – mówiła Natalia.
Pod koniec czerwca Tymofij i jego matka trafili do szpitala Ochmatdyt. 1 lipca chłopiec przeszedł operację czaszki, która zakończyła się pomyślnie. Natalia i jej synek przebywali na oddziale neurochirurgii dziecięcej. 8 lipca dziecko musiało przejść kolejne badania, na podstawie których lekarze mieli podjąć decyzję o zdjęciu szwów.
"Cały szpital się zatrząsł"
Pierwsze eksplozje miały miejsce około godziny 10 rano (godz. 9 w Polsce). Cały szpital się zatrząsł. Wysiadł prąd. Natalia chwyciła synka i pobiegła do schronu. Było ta już wiele osób, w tym dzieci, także bardzo małych: niektóre miały kroplówki, inne - bandaże.
- Byliśmy przerażeni, ale lekarze uspokajali nas, jak mogli. Przynieśli wodę i jedzenie dla niemowląt. Były zabawki dla dzieci – wspomina Natalia. Ona i synek spędzili w schronie ponad dwie godziny. W powietrzu unosił się zapach dymu. Sala operacyjna, gdzie Tymofij przeszedł operację, była zawalona gruzem. Oddział toksykologii, w którym dzieci poddawano dializie, został całkowicie zburzony.
- Nadal nie wierzę, że coś takiego mogło się wydarzyć. To jest szpital dziecięcy. Tam były małe dzieci. To było wyjątkowo straszne. Przez cały ten czas Tymofij był w moich ramionach. Był zmęczony i zasnął – wspominała Natalia.
Lekarze cały czas byli w schronie z pacjentami. Kiedy alarm przeciwlotniczy został wyłączony, zabrali chłopczyka na badania. - Został zabandażowany i odesłany do domu, ponieważ nie mieliśmy innych zabiegów. Lekarze powiedzieli, że szwy zostaną zdjęte później - powiedziała rozmówczyni BBC.
Dziadek czekał
Tymczasem dziadek Tymofija wciąż czekał przed szpitalem. - Czekałem na telefon i drżałem. Obawiałem się, że może nadejść nowa fala ostrzału. Wreszcie usłyszałem głos synowej - powiedział.
W pobliżu budynku znajdowało się kilkaset osób, a usuwanie gruzów trwało ponad dobę. Lekarze i ratownicy wywozili ze szpitala ocalały sprzęt - mikroskopy, łóżka, inkubatory, dokumenty. Hennadij wreszcie zobaczył swojego wnuka i synową.
- Całowałem go i płakałem. Niosłem wnuka na rękach i wszyscy ustępowali przede mną: ratownicy, policja, ludzie, wszyscy. Ostrożnie szedłem po połamanych cegłach – wspominał. Przyznał, że czuł się wówczas szczęśliwy i jednocześnie zagubiony.
Nazwa Ochmatdyt to skrót od ochrona macierzyństwa i dziecka.
Źródło: BBC, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: SERGEY DOLZHENKO/PAP/EPA