|

Argentyńska masakra piłą mechaniczną

shutterstock_2349157879
shutterstock_2349157879
Źródło: Shutterstock

Na scenę wkracza mężczyzna z rozczochranymi włosami i gęstymi bokobrodami. W tle rozbrzmiewa głośna muzyka rockowa, a tłum szaleje. Jest 19 listopada 2023 roku w Buenos Aires. To nie koncert, ale sztab wyborczy Javiera Milei, nowego prezydenta Argentyny.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Milei pokonał swojego głównego konkurenta Sergio Massę w drugiej turze wyborów prezydenckich, zdobywając prawie 56 procent głosów. Po zaprzysiężeniu, które odbędzie się 10 grudnia, zostanie pierwszym od przeszło dwóch dekad prawicowym prezydentem Argentyny. Kraju, który zmaga się z ponad 140-procentową inflacją i wieloletnim kryzysem gospodarczym.

Zwycięstwo Milei spotkało się z żywą reakcją mediów, polityków i międzynarodowej opinii publicznej - a to ze względu na liczne kontrowersje, które wzbudza. Milei określa siebie jako anarchokapitalistę. Zasłynął z ekstrawaganckiego stylu bycia, agresywnego języka i kontrowersyjnych wypowiedzi.

Z jednej strony określany jest przez część komentatorów mianem populisty, bo głosi postulaty, o których i tak wiadomo, że są częściowo nie do zrealizowania. Co więcej, choć sam jest milionerem, osobowością medialną i znanym ekonomistą, szedł do wyborów z hasłem zwalczenia "politycznej kasty" i odebrania władzy zepsutym elitom.

Z drugiej strony jest apologetą wolnego rynku, konserwatywnym ultraliberałem, który nie gryzie się w język. Postuluje dolaryzację gospodarki, likwidację Banku Centralnego Argentyny, radykalne cięcia wydatków socjalnych, wprowadzenie zakazu aborcji i prywatyzację wszystkiego co się da. Nie wierzy w zmiany klimatu, kontestuje zbrodnie z czasów dyktatury wojskowej.

Ludzie, którzy go znają, twierdzą, że mówi to, co naprawdę myśli. Podczas jednej z przedwyborczych debat bardzo przychylnie wypowiadał się o Margaret Thatcher. Nie trzeba być znawcą regionu, żeby wiedzieć, że takimi słowami trudno sobie kogokolwiek w Argentynie zjednać. To właśnie Thatcher w 1982 roku wysłała w stronę argentyńskich wybrzeży wojsko i zwyciężyła w wojnie o Falklandy. W zagranicznych mediach jest porównywany do Donalda Trumpa i Jaira Bolsonaro - byłego prezydenta Brazylii. Z polskich polityków najbliżej mu do Janusza Korwin-Mikkego, tylko w przeciwieństwie do nestora polskiej prawicy, mimo kontrowersyjnych wypowiedzi, zdobył poparcie ponad połowy głosujących Argentyńczyków.

Kim jest Javier Milei - nowy prezydent trzeciej największej gospodarki Ameryki Południowej? I kto za nim stoi?

Pięć klonów Conana

Javier Milei w dzieciństwie nie miał łatwo. Wycofany, a jednocześnie wybuchowy i nieprzewidywalny, nie potrafił zaskarbić sobie sympatii rówieśników. Jak mówi mi Maciej Okraszewski, dziennikarz prowadzący podcast "Dział Zagraniczny", rodzice nowego prezydenta Argentyny stosowali wobec niego przemoc - ojciec znęcał się nad nim fizycznie, matka - psychicznie.

- Moim zdaniem, jeśli chodzi o charakter, to ugruntowało go pochodzenie z przemocowego domu. Zresztą sam wielokrotnie o tym mówił publicznie - opowiada Okraszewski. - Ojciec go bił, a z innymi ludźmi rozmawiał w sposób niezwykle agresywny, także przy załatwianiu spraw biznesowych. Na to wszystko Javier napatrzył się w domu. Stąd wynika jego wybuchowy charakter, nie tylko w życiu politycznym, ale i prywatnym. Jego sąsiedzi mówili na przykład, że potrafi niespodziewanie wybuchnąć z zupełnie błahego powodu. 

Jak podkreśla Okraszewski, Javiera Milei charakteryzuje samotność, z którą musi mierzyć się przez całe życie. To dlatego najważniejszymi istotami w jego życiu są siostra - Karina Milei - oraz Conan, zmarły pies rasy mastif. Ma to kluczowe znaczenie dla jego działalności politycznej, dlatego jeszcze do tego wrócimy.

Z Conanem łączą się kolejne dziwactwa prezydenta elekta. Jak donosi Juan Luis Gonzalez - autor nieautoryzowanej biografii Javiera Milei, polityk wierzy, że wciąż utrzymuje kontakt ze zmarłym w 2017 roku psem. Ma łączyć się z nim za pośrednictwem medium i pytać o rady. To nie koniec - pięć mastifów, które obecnie posiada, powstało z DNA Conana. W 2018 roku Milei zlecił firmie PerPETuate stworzenie klonów Conana, o czym na stronie internetowej donosi samo przedsiębiorstwo. Milei, który jest bezdzietnym kawalerem, nazywa je swoimi "dziećmi na czterech łapach". Jeden z nich nosi imię po dawcy DNA - Conan, reszta - po znanych amerykańskich liberalnych ekonomistach: Murray, Milton, Robert i Lucas.

Ten hołd dla liberałów nie powinien dziwić, Milei ma poglądy wolnościowe od wielu lat. 

- On zawsze był, jak się wydaje z opowieści ludzi, którzy z nimi pracowali, mocnym liberałem - opowiada Maciej Okraszewski. - Wpływ na niego miał też bez wątpienia prezydent Carlos Menem, który, jak tylko objął władzę, zaczął prowadzić kraj w neoliberalnym kierunku. W Argentynie był wówczas krach gospodarczy, a polityka cięć i prywatyzacji na krótką metę sprawiła, że ci, którzy wykazali inicjatywę, wzbogacili się. Tak było z ojcem Milei, który wcześniej był colectivo, czyli kierowcą autobusu, a w latach 90. stał się skutecznym biznesmenem. Javier Milei z pewnością inspirował się Menemem i inspiruje się wciąż.

To właśnie za prezydentury Carlosa Menema przez Argentynę przetoczyła się prawdziwa fala prywatyzacji. Wskaźniki gospodarcze poszybowały w górę, ale wiązało się to ze wzrostem bezrobocia. A w dłuższej perspektywie skończyło się kolejnym kryzysem.

Poglądy Javiera Milei, zarówno w sferze gospodarczej, jak i obyczajowej, zaczęły radykalizować się pod wpływem środowisk, w które wpadł. Od zawsze był liberałem, uważającym wolność jednostki za podstawową wartość. Po 2015 roku, kiedy stał się osobowością medialną i dużo występował w telewizji - zaczął utrzymywać kontakty z libertarianami i w kwestiach gospodarczych skręcać jeszcze bardziej w prawo. Do niedawna nie wypowiadał się w ogóle na tematy obyczajowe i historyczne - o zakazie aborcji i usprawiedliwianiu zbrodniarzy z czasów dyktatury wojskowej zaczął mówić od czasu rozpoczęcia współpracy z politykami, z którymi założył skrajnie prawicową partię La Libertad Avanza. Rządy generałów rozpoczęły się w Argentynie od zamachu stanu w 1976 roku, zakończyły się siedem lat później. Według różnych źródeł liczba ofiar reżimu wyniosła od 13 do 30 tysięcy.

- Cała reszta jego poglądów jest bardzo konsekwentna - zwraca uwagę Okraszewski. - W przeciwieństwie do większości prawicy na świecie nie ma nic przeciwko związkom osób tej samej płci, uznaje to za kontrakt pomiędzy dwoma osobami. Nie przeszkadza mu także tranzycja, pod warunkiem że nie będzie dotowana przez państwo. Te wolnościowe poglądy, że każdy ma prawo robić to, co chce, kończą się na kwestii aborcji.

W polityce Javier Milei działa od zaledwie trzech lat. Został deputowanym do argentyńskiego parlamentu w 2021 roku. Wcześniej pracował w instytucjach finansowych, od lat udzielał się także w mediach, gdzie kontestował zastany porządek.

- Z wykształcenia jest ekonomistą - opowiada w rozmowie z tvn24.pl dr Magdalena Lisińska z Zakładu Ameryki Łacińskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. - Pracował przez jakiś czas na uczelniach jako wykładowca, później przeniósł się do sektora prywatnego bankowości i stamtąd dopiero trafił do polityki. Wybił się tak naprawdę w mediach. Oczywiście był zapraszany do programów telewizyjnych, żeby skomentować jakąś kwestię gospodarczą, ale głównie zasłynął z robienia stand-upu i obrażania wszystkich. Z bycia tiktokerem, którego treści stają się viralowe. Zasiadając w parlamencie, nie proponował nowych rozwiązań, tylko wszystko kontestował. Był kongresmenem z bardzo niską liczbą głosowań. Łatwo być ideowcem, gdy się nie rządzi, tylko krzyczy na wiecach albo w telewizji. Zderzenie z realną polityką będzie testem tej ideowości.

Javier Milei zostanie zaprzysiężony 10 grudnia jako prezydent Argentyny
Javier Milei zostanie zaprzysiężony 10 grudnia jako prezydent Argentyny
Źródło: Getty Images

Fioletowa, biedna Argentyna

Moich rozmówców nie dziwi zwycięstwo Javiera Milei. W Argentynie już 40 procent społeczeństwa żyje poniżej granicy ubóstwa, zaś inflacja, według październikowych odczytów, wynosi 143 procent. Zdaniem niektórych ekspertów, do końca roku może wynieść nawet od 180 do 200 procent.

- Zaskoczeniem była raczej jego przegrana w pierwszej turze - zauważa Patryk Rabiega, dziennikarz Radia Nowy Świat, który łączy się ze mną z Buenos Aires. 

W pierwszej turze, w której startowało pięciu kandydatów, Javier Milei zdobył niespełna 30 procent, o włos wyprzedzając Patricię Bullrich - kandydatkę centroprawicy. Jego główny oponent, lewicowy szef resortu finansów Sergio Massa, uzyskał wówczas ponad 36 procent poparcia.

- Ustąpił ministrowi gospodarki Sergio Massie, czyli komuś, kto w pewien sposób przyczynia się do tego stanu rzeczy, który obserwujemy w Argentynie - wyjaśnia Rabiega. - W kraju panuje gigantyczna inflacja, kryzys widać na każdym rogu ulicy, wszędzie leżą śmieci i jest bardzo dużo osób w kryzysie bezdomności. Przy okazji upadł taki mit, że kto wygrywa w prowincji Buenos Aires, ten wygrywa w całym kraju.

Argentyna podzielona jest na 24 prowincje - oddzielnie liczy się prowincję Buenos Aires i stołeczne miasto o tej samej nazwie. Jeśli spojrzeć na powyborcze mapy państwa z rozkładem głosów, publikowane w argentyńskich mediach, to kraj jest w przeważającej części fioletowy - czyli w kolorze partii Javiera Milei. Sergio Massa, którego ugrupowanie symbolizował kolor niebieski, wygrał tylko w prowincji Buenos Aires (o włos), w Santiago del Estero (zdecydowanie), prowincji Chaco (ledwo) i na Formosie (z pewnym zapasem). Oznacza to, że oprócz prowincji Buenos Aires i trzech północnych regionów Javiera Milei poparł cały kraj.

Aktualnie czytasz: Argentyńska masakra piłą mechaniczną

- Jaki wybór mieli ci biedni ludzie? - pyta retorycznie prof. Katarzyna Dembicz z Instytutu Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. - Głosować na Massę, byłego ministra gospodarki, gdy inflacja wynosi ponad 140 procent? Sytuacja gospodarcza jest bardzo trudna, ludzie biednieją i nie mogą w żaden sposób uratować swoich topniejących oszczędności, chyba że wymieniając peso na czarnym rynku, po bardzo zawyżonej cenie - w bankach są ograniczenia. Obserwowałam kampanię wyborczą osobiście, byłam w Argentynie na tydzień przed wyborami. W dzielnicy Boca w Buenos Aires pewien wychudzony chłopak wyrwał mojej koleżance torebkę. Na ulicach pojawiają się też cartoneros (ludzie trudniący się zbieraniem kartonów i papieru na skup - red.), jeszcze w 2015 roku ich nie było. W Argentynie widać biedę na każdym kroku.

- Argentyna jest w takim momencie gospodarczym i historycznym, że bardzo wielu ludzi ma podejście, że gorzej już być nie może - opisuje Patryk Rabiega. - Głosowali na Milei, bo może i jego pomysły są totalnie z kosmosu, ale nie mamy nic do stracenia. Jeśli ten kosmos może nas uratować, to spróbujmy.

Głosy za Milei były przede wszystkim głosami przeciwko Massie, utożsamianym przez wyborców z establishmentem i starą klasą polityczną, która, choć od lat zazdrośnie trzyma władzę, nie jest w stanie poradzić sobie z poważnym kryzysem w kraju. Javier Milei znany jest ze swoich ultralibertariańskich wypowiedzi o "prywatyzacji wszystkiego", ale to nie to zapewniło mu ogólnokrajowe poparcie. Frekwencja w wyborach wyniosła około 76 procent, co jest najniższym wynikiem w historii współczesnej demokratycznej Argentyny - czyli od 1983 roku. Ludzie, którzy poszli do urn, by postawić krzyżyk przy jego nazwisku, zrobili to, bo obiecywał rzucić rękawicę politycznym elitom. Przedstawiał się jako outsider, człowiek blisko ludzi, za to spoza układu.

- Nie wiem, dlaczego wszyscy, przynajmniej w Polsce i Europie, piszą, że to jest człowiek znikąd - komentuje prof. Katarzyna Dembicz z UW. - Od dwóch lat jest w parlamencie, to po pierwsze. Po drugie, od wielu lat udziela się w mediach bardzo intensywnie. Miał swoje programy w telewizji. Pisał felietony i artykuły do dzienników. To osoba medialnie i powszechnie znana, o ugruntowanym dorobku. Pracował także w instytucjach finansowych i gospodarczych, między innymi w banku centralnym. W swojej karierze zawodowej był związany z prawicą, także z osobami, które za czasów dyktatury mordowały Argentyńczyków i zostały za to skazane, jak generał Antonio Bussi, który dostał wyrok dożywocia za ludobójstwo.

Bez poparcia prawicy Milei nie będzie w stanie przeforsować niektórych swoich pomysłów. Jeszcze inne będą przez nią zapewne blokowane. Nowe propozycje? Niewykluczone, że będą inspirowane przez konserwatywny mainstream. Opowieść o byciu człowiekiem nieumoczonym w polityczne układy upadła już w pierwszych dniach po zwycięstwie. 

Argentyńska masakra piłą mechaniczną

Choć na wiecach politycznych Milei lubił występować z piłą mechaniczną, która miała sugerować zniszczenie starego porządku, nie upłynęło dużo wody w rzece La Plata i już mu się ta piła stępiła. Zaledwie kilka dni po ogłoszeniu wyników prezydent elekt zaczął bowiem wycofywać się rakiem z niektórych pomysłów. W przypadku innych - łagodzi przekaz.

- Widziałem taką informację w argentyńskiej telewizji: zaczepiony przez dziennikarzy powiedział, że jest zwolennikiem zakazu aborcji, ale przyznał też, że nie jest to priorytet i na razie nie będzie tego ruszać - mówi Patryk Rabiega z Radia Nowy Świat. - Tak samo ze związkami partnerskimi czy małżeństwami homoseksualnymi. Zaczyna trochę łagodzić przekaz w kwestiach obyczajowych; myślę, że dla niego absolutnie najważniejsza będzie walka z inflacją i odciągnięcie Argentyny spod widma bankructwa, które wciąż nad nią wisi.

Viralem stało się nagranie, na którym Javier Milei stoi naprzeciwko tablicy z nazwami ministerstw i po kolei je zrywa, wykrzykując nazwy "likwidowanych" resortów. W Argentynie prezydent jest jednocześnie szefem rządu. Przed wyborami obiecywał znaczne odchudzenie resortów, w tym pozbycie się ministerstwa edukacji. Wycofał się z tego już po pierwszej turze - prawdopodobnie po to, by rozszerzyć swoją potencjalną bazę wyborców. Postulat dotyczący prywatyzacji edukacji i służby zdrowia jest jednak przykładem obietnic niemożliwych do spełnienia. Argentyna jest bowiem państwem związkowym, a takie ruchy wymagałyby zmiany konstytucji, czego prezydent sam nie może zrobić.

Zapowiadał także koniec handlu z Chinami i Brazylią - bo, jak mówił, nie chce współpracować z komunistami - czyli z największymi partnerami handlowymi Argentyny i skupienie się na stosunkach przede wszystkim z Izraelem i Stanami Zjednoczonymi. Wydaje się jednak, że w demokratycznym państwie prezydent nie jest na tyle władny, by zreorganizować całą strukturę eksportu swojego kraju. Po wygranych wyborach Javier Milei zaczął używać swoich wolnościowych przekonań jako pretekstu do tego, by łagodzić przekaz. Zasłania się argumentem, że jego poglądy skłaniają go ku temu, by prawo do decydowania o kształcie państwa w wielu sprawach oddawać ludziom.

- Część z jego postulatów była niemożliwa do realizacji od samego początku - twierdzi dr Magdalena Lisińska z UJ. - Mówił, że trzeba prywatyzować wszystko dywanowo, ale tak się nie da. Gdy pytano go o prywatyzację linii lotniczych, odpowiedział, że to zależy od tego, co sami pracownicy tych linii lotniczych będą chcieli. Co do spółki naftowej, która była nacjonalizowana za prezydentury Cristiny Fernández de Kirchner, to odpowiedział, że najpierw trzeba spółkę restrukturyzować, a dopiero później zastanawiać się nad prywatyzacją. Jego postulat, by przerzucić odpowiedzialność za politykę gospodarczą na podmioty prywatne, jest absurdalny. Trudno sobie wyobrażać, że Argentyna mogłaby wyjść z Mercosur - czyli strefy wolnego handlu w Ameryce Południowej. To, że Milei będzie unikał podawania ręki  prezydentowi  Luli, nie oznacza zakończenia współpracy gospodarczej z kluczowym partnerem handlowym, jakim jest Brazylia.

Nie wycofał się co prawda z postulatu likwidacji banku centralnego ani z dolaryzacji gospodarki. Ten pierwszy uważa za swój moralny obowiązek. Ten drugi jest nierealny.

- Podchodzę sceptycznie do jego pomysłu dolaryzacji gospodarki - komentuje prof. Katarzyna Dembicz z UW. - Państwa Ameryki Łacińskiej, które przeszły na dolary: Ekwador, Salwador, Panama… to są państwa ściśle związane ze Stanami Zjednoczonymi. Argentyna ma teraz zmienić całą swoją strukturę eksportu i importu? Prezydenckim dekretem tego się nie da zrobić. Patrząc na stosunki gospodarcze Argentyny, to większa część wymiany handlowej utrzymuje się z Ameryką Południową i Europą, a nie Stanami Zjednoczonymi. Milei jest populistą, takim czystym populistą. Jego hasła są trudne w realizacji ze względu na strukturę instytucjonalną, społeczną i gospodarczą.

- Z tego, co czytałem, dolaryzacja jest niemożliwa do przeprowadzenia w Argentynie - dodaje Maciej Okraszewski. - Ze względu na rozmiar gospodarki, zadłużenie i to, ile dolarów wycofano z rynku.

- Na pewno niektóre postulaty spełni, ale nie dziwi fakt, że z części już się wycofał albo że w przypadku innych uszczegóławia kalendarz zmian - zaznacza dr Lisińska. - W moim przekonaniu jest naciskany ze strony tradycyjnej prawicy Mauricio Macriego [byłego prezydenta kraju, lidera koalicji centroprawicowych partii - red.], która go poparła i ma ambicję na wywieranie jak największego wpływu na kształt argentyńskiej polityki. Bez poparcia tej prawicy Milei nie będzie mógł przepychać niektórych rzeczy przez Kongres. Nie jest więc tym, za kogo jego wyborcy go uważali. Nie jest człowiekiem spoza układu lub kasty politycznej. Przed drugą turą spotkał się zresztą z tymi starymi politykami prawicy, by zdobyć poparcie. Teraz też się z nimi spotyka i współpracuje przy obsadzaniu najważniejszych stanowisk. Mówienie, że jest spoza systemu, jest więc całkowitym mijaniem się z prawdą. Bez ich poparcia nie dostałby aż takiej liczby głosów. Dla mnie Mauricio Macri to drugi zwycięzca tych wyborów.

Zdaniem moich rozmówców, prawicowi politycy, z którymi Milei będzie współpracował w Kongresie, mogą poprzeć niektóre rozwiązania gospodarcze. Część z nich reprezentuje wielki biznes - prywatyzacja będzie więc dla nich szansą, żeby zarobić. Nie będą też raczej mieli nic przeciwko cięciom wydatków publicznych.

- Jeśli chodzi o gospodarczą część wywracania stolika, to Milei może skończyć z zasiłkami, dofinansowaniem jadłodajni dla ubogich czy dopłatami na bilety do komunikacji publicznej - wylicza Maciej Okraszewski z "Działu Zagranicznego". - Z aborcją też może się udać. Aborcja w Argentynie legalna jest od niedawna, ale Argentyna jest jednak bardzo konserwatywnym krajem, dużo bardziej niż Polska. Moim zdaniem jest wystarczająco dużo głosów w Kongresie, żeby to odwrócić. Prawdopodobnie część jego środowiska będzie chciała również zdelegalizować małżeństwa jednopłciowe. Zobaczymy, czy to się uda.

Szare eminencje

Mauricio Macri to polityk, przedsiębiorca i działacz sportowy. Urodził się w jednej z najbogatszych rodzin w kraju. W latach 2007-2015 piastował stanowisko burmistrza Buenos Aires, od grudnia 2015 do końca 2019 roku był prezydentem Argentyny. Stoi na czele założonej przez siebie centroprawicowej partii Propuesta Republicana (Propozycja Republikańska). Bez jego głosów Javier Milei będzie miał bardzo ograniczone pole działania. Co prawda w Argentynie prezydent cieszy się znacznie bardziej rozbudowanymi kompetencjami niż nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie również mamy do czynienia z systemem prezydenckim, ale nie wszystkie zmiany można przeprowadzać dekretami.

- Macri jest dużo sprytniejszy od Milei. Ma dużo szersze kontakty, większe wpływy - ocenia Maciej Okraszewski.

Kolejną osobą, która z pewnością będzie mieć większy wpływ na krajową politykę niż ekscentryczny milioner, jest wiceprezydent elekt Victoria Villarruel. Kobieta powiązana z nielicznymi, ale wciąż bardzo wpływowymi środowiskami wojskowymi.

- Jej wujek był sądzony za łamanie praw człowieka. Ona od lat zajmuje się obroną osób oskarżonych o łamanie praw człowieka i podważa coś, co nazywa "oficjalną historią Argentyny" - tłumaczy dr Magdalena Lisińska z UJ. - Podkreśla, że przemoc zinstytucjonalizowana za czasów dyktatury była po prostu odpowiedzią na przemoc ze strony grup lewicowych. Nie bierze przy tym pod uwagę skali; czym innym jest działalność kilku grup paramilitarnych, czym innym przejęcie władzy przez wojsko i systemowe mordowanie ludzi. Victoria Villarruel jest bardzo groźną osobą, ma dużo mocniejsze autorytarne zapędy, na wielu płaszczyznach jest znacznie gorsza niż Milei. Tutaj nie ma wątpliwości. Mówi w wywiadach, że pewne rozwiązania należy wprowadzać siłą. To jest dosyć przerażające.

Wpływ Villaruel na Milei widać jak na dłoni. To jej słowami Javier Milei zaczął ostatnio głosić hasła negujące zbrodnie popełnione przez wojskową juntę.

- Aż do pierwszej debaty prezydenckiej nie mówił nic o tych czasach, a teraz zaczął powtarzać słowa Villarruel, że po prostu była wojna domowa i doszło do pewnych ekscesów - zauważa Maciej Okraszewski. - Pod wieloma względami nowa wiceprezydent jest groźniejsza od Javiera Milei. On jest jaki jest i to widać. Niczego nie ukrywa. Nie ma też tak przemyślanej swojej oferty politycznej, jakby się wydawało. Z wielu rzeczy szybko się wycofuje, zmienia zdanie. To jest człowiek, który skupia na sobie uwagę, ale jest do pewnego stopnia plastyczny. Natomiast Victoria Villarruel głosi bardzo rewizjonistyczne poglądy względem tego, co miało miejsce w przeszłości. Znana jest z tego, że występuje w telewizji i wybiela wojskowych zamieszanych w zbrodnie dyktatury. Jak się przejrzy jej wypowiedzi, to się okaże, że ona, w przeciwieństwie do Milei, ma bardzo sprecyzowane plany - to między innymi amnestia dla zbrodniarzy, zakaz aborcji, który również jest przede wszystkim jej postulatem. Jest osobą, która moim zdaniem wpłynęła na niego w ciągu ostatnich trzech lat i w tym układzie parlamentarnym ma większą siłę operacyjną. Ma więcej punktów wspólnych z wieloma konserwatystami i z ich pomocą będzie próbowała przepchnąć ustawy, które nie dotyczą gospodarki.

Sam Milei zapowiedział już, że kontrowersyjna aktywistka będzie miała dużo do powiedzenia w kształtowaniu polityki kraju. Ma jej powierzyć obronność i bezpieczeństwo. Czy nowy prezydent za jej służbę odwdzięczy się ułaskawieniem kilku zbrodniarzy z czasów dyktatury? Ma wystarczające uprawnienia, by to zrobić.

Zdaniem Macieja Okraszewskiego osobą, która ma na Javiera Milei największy wpływ, jest już wspomniana siostra elekta - Karina Milei. Są ze sobą tak blisko, że prezydent elekt musiał zaprzeczać plotkom o kazirodztwie. Nic zresztą dziwnego, skoro zdarzało mu się nazywać siostrę "pierwszą damą". Nazywa ją też "szefem", nie "szefową", choć w języku hiszpańskim feminatywy są czymś zupełnie naturalnym.

- To za jej namową zmienił nawet swój image - podkreśla Okraszewski. - Na początku występował w telewizji pod krawatem i w marynarce, ale zachęciła go do bardziej charakterystycznego wyglądu, więc zaczął się pojawiać wszędzie w skórzanej kurtce.

W wywiadach Milei charakteryzuje ją jako "wielką architektkę" jego kampanii. To ona zbierała fundusze i nadzorowała całą operację, zarządzając równocześnie harmonogramem dnia brata. Co ważne, dzięki jej staraniom udało się przypieczętować sojusz z centroprawicą Mauricio Macriego. Nie jest jeszcze jasne, czy Karina zajmie stanowisko w tworzonym rządzie. Nawet jeśli jednak do tego nie dojdzie, z pewnością wciąż będzie miała dostęp do ucha brata, który z kontrowersyjnego celebryty stał się najważniejszą osoba w państwie.

Liberał chce zbawić kraj

Libertariańskie, kontrowersyjne i rewolucyjne obietnice przedwyborcze Javiera Milei spotkały się z pozytywną odpowiedzią rynków. Po ogłoszeniu wyników wyborów zagraniczni inwestorzy szybko rzucili się na argentyńskie aktywa. To, czy nowy prezydent wyprowadzi państwo z kryzysu, jest wielką niewiadomą dla każdego oprócz samego zainteresowanego. On jest pewny, że tak. 

- Autentycznie wierzy w to, że Bóg dał mu misję uratowania Argentyny - twierdzi Maciej Okraszewski z "Działu Zagranicznego". - To nie jest gra na potrzeby wyborcze, on naprawdę jest o tym przekonany. Jego celem jest uratowanie Argentyny tak, jak on to rozumie. Jego zdaniem to przyniesie szczęście wszystkim dookoła. On naprawdę wierzy w to, co mówi. Inna kwestia jest taka, że to, co mówi, niekoniecznie jest tym, w co wierzył dwa lata temu i w co będzie wierzył za dwa lata.

Jak już wspominałem, przeprowadzenie wielu szumnie zapowiadanych rewolucyjnych zmian będzie niemożliwe z przyczyn ustrojowych. Problemem będzie też zastana struktura władzy i elity gospodarcze, które nie pozwolą przepchnąć rozwiązań niekorzystnych dla establishmentu.

- Nie oznacza to oczywiście, że argentyńska scena polityczna się nie zatrzęsie - uważa dr Magdalena Lisińska. - Już sam fakt wyboru kogoś takiego na prezydenta jest wstrząsem dla milionów osób w kraju. Będzie mógł ułaskawić zbrodniarzy z czasów dyktatury wojskowej za pomocą dekretów, podobnie może uczynić z liberalizacją dostępu do broni. Javier Milei wprowadzi też pewne zmiany w prowadzeniu polityki zagranicznej. Już zapowiedział, że jego pierwsze wizyty międzynarodowe będą do Stanów Zjednoczonych i do Izraela. Te deklaracje także robią różnicę. Argentynę czeka zmiana, ale nie będzie w stanie przełamać tego systemu tak, jakby sobie tego życzył.

- Może doprowadzić do prywatyzacji i ucięcia programów socjalnych, wtedy państwo zyska ogromny zastrzyk gotówki i spodoba się to międzynarodowym inwestorom - dodaje Okraszewski. - Z tego, co czytałem, faktycznie może być tak, że w ciągu następnych kilku lat sytuacja gospodarcza się poprawi i inflacja spadnie. Na krótką metę stan finansów państwa, choć niekoniecznie indywidualnych osób, może się zmienić na lepsze. Tyle tylko że Argentyna już to przeszła w latach 90. Ludzie mieli drogie samochody i było fajnie. A w 2001 roku krach był tak ogromny, że ówczesny prezydent musiał uciekać helikopterem z Pałacu Prezydenckiego, tak się bał ludzi.

- Przed hotelem Libertador na jego wiecu wyborczym były tłumy ludzi. Gdy dowiedzieli się, że wygrał, to był naprawdę płacz ze szczęścia - relacjonuje Patryk Rabiega, dziennikarz Radia Nowy Świat. - Miałem takie wrażenie, jakby Argentyna znowu wygrała mundial, bo fiesta trwała do samego rana. Jedna zapłakana pani powiedziała mi, że może wreszcie jej dzieci wrócą do Argentyny ze Stanów Zjednoczonych, bo będzie do czego tu wracać. Dla swoich wyborców utożsamia przede wszystkim nadzieję.

Z drugiej jednak strony obcięcie świadczeń socjalnych w kraju pogrążonym w biedzie musi skończyć się sprzeciwem bardzo silnej w Argentynie lewicy i ulicznymi wystąpieniami. Niewykluczone, że demonstrować będą także ci, którzy na niego zagłosowali. Wynika to po części z tego, że znaczna część wyborców Javiera Milei nie wierzyła, iż zrealizuje on swój program gospodarczy w całości.

- Byłam w trakcie wyborów w Argentynie i ludzie, z którymi miałam okazję rozmawiać to potwierdzali; Argentyńczycy są przyzwyczajeni, że politycy i tak nie spełniają obietnic - podkreśla dr Lisińska. - W argentyńskich mediach panuje podobny konsensus, głosowano nie na jego program, a na niego.

- Pozornie jest to paradoks, że zagłosowali na niego ludzie bardzo biedni, utrzymujący się z socjalu, którego on jest zdecydowanym przeciwnikiem - dodaje Patryk Rabiega. - Wydaje się, że ludzie nie myśleli o tym, czy on mi zabierze, czy nie zabierze. Chodziło o zagłosowanie przeciwko staremu porządkowi.

To nie będzie łatwa prezydentura. Zmęczeni i sfrustrowani wieloletnim kryzysem gospodarczym Argentyńczycy oczekują wiele od Milei. 

Zdaniem moich rozmówców to, co wyniosło Javiera Milei do władzy, stanie się także powodem, dla którego może być to pierwsza i ostatnia kadencja ekscentrycznego milionera. Chodzi o najważniejszą i najtrudniejszą do spełnienia obietnicę - zwalczenie tego, co Milei nazywa "kastą polityczną". W Argentynie ten stolik wyjątkowo trudno wywrócić.

Czytaj także: