Pandemia COVID-19, wycofanie amerykańskich wojsk z Afganistanu, kryzys gospodarczy i dwie nowe wojny: w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. W tle zagrożenia dla amerykańskiej demokracji i marsz republikanów po władzę. To była z pewnością niełatwa kadencja, podczas której Joe Biden musiał podjąć wiele trudnych decyzji. Co udało mu się zrobić dla Ameryki i dla świata? I jak zostanie to ocenione po latach?
Lato 2021 roku, Kornwalia w Wielkiej Brytanii. Joe Biden po raz pierwszy spotyka się z europejskimi przywódcami jako 46. prezydent Stanów Zjednoczonych. Triumfalnie oznajmia wówczas swoim odpowiednikom ze Starego Kontynentu: "Ameryka wróciła".
Jak wielokrotnie potem wspominał sam Biden, odpowiadano mu: "Ale na jak długo?". Europa chciała mieć pewność, że czas urzędowania Donalda Trumpa był jednorazową aberracją i już się nie powtórzy. Po czterech latach europejscy przywódcy znają już odpowiedź: Ameryka "wróciła", ale tylko na jedną kadencję.
"Biden wszystkich oszukał"
- Wydaje się, że historia wystawi prezydentowi Bidenowi bardzo surową cenzurkę - opowiada w rozmowie z tvn24.pl politolożka dr hab. Małgorzata Zachara-Szymańska z Uniwersytetu Jagiellońskiego i European University Institute we Florencji. - Zostanie zapamiętany jako prezydent, który przegrał na kilku polach, nie poradził sobie z wyzwaniami swojej kadencji. To wynika z tego, że jego spóźnionej decyzji o zrzeczeniu się nominacji (w walce o drugą kadencję - red.) już w tej chwili przypisuje się fakt przegranej demokratów i to, że Donald Trump znów będzie u władzy.
Tuż po przegranej Kamali Harris zaczęły pojawiać się pierwsze komentarze, że gdyby tylko wiceprezydentka wygrała wybory, Joe Biden zostałby zapamiętany za swoje osiągnięcia na polu gospodarczym i międzynarodowym. Przyczynienie się do porażki demokratów może przyćmić wiele jasnych kart jego prezydentury.
- Największy minus - nie administracji Bidena, ale samego Bidena - to jego ego - przekonuje dr Piotr Tarczyński, amerykanista, politolog, współtwórca i prowadzący "Podcastu amerykańskiego". - Jest wiele powodów, dla których Kamala Harris przegrała, ale upór Bidena jest jednym z nich. Wybory uzupełniające w 2022 roku, które poszły demokratom zaskakująco dobrze, zamiast dać Bidenowi impuls do przekazania partii w młodsze ręce i wyboru następcy za dwa lata, dały mu niesłuszne przekonanie, że to on jest dobrym kandydatem do ubiegania się o reelekcję. Wbrew temu, czego oczekiwali sami Amerykanie, którzy nie chcieli tak starego kandydata na prezydenta.
Joe Biden zdaje się nie tylko tkwić, ale i umacniać w przekonaniu, o którym mówi dr Tarczyński. Na początku stycznia kończący swoje urzędowanie prezydent sugerował w wywiadzie dla dziennika "USA Today", że mógłby pokonać Donalda Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich, gdyby nie wycofał się z wyścigu i nie poparł wiceprezydentki Kamali Harris.
- Jego największym grzechem jest to, że wszystkich trochę oszukał - wskazuje dr Karol Szulc, amerykanista i europeista z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Doskonale to pamiętam, sam pisałem na ten temat artykuły, że podczas tej czteroletniej prezydentury Kamala Harris dostanie łatwe zadania, które uda się spektakularnie wykonać, będzie można ją przygotować na elekcję. A on w ogóle tego nie zrobił. Zamiast ją promować, dał jej najtrudniejsze, niewykonalne wręcz zadanie - powstrzymanie kryzysu migracyjnego - co później wykorzystali republikanie. Wycofał się ze swoich wcześniejszych deklaracji, że jest prezydentem tylko na jedną kadencję. W tym sensie za obecny stan rzeczy można go winić - jego i strategów Partii Demokratycznej.
Wspomniany upór powraca w innych kwestiach, kiedy analizuje się kadencję Joe Bidena. Ta osobista cecha prezydenta zaważyła na wielu podejmowanych przez niego decyzjach, ale przecież nie wszystkie były złe. Niektóre - i tu eksperci okazują się zaskakująco zgodni - były bardzo dobre. Wśród największych plusów prezydentury Bidena wymienia się:
- reformy gospodarcze i społeczne (15 milionów nowych miejsc pracy, upowszechnienie ubezpieczeń),
- imponujące inwestycje infrastrukturalne (66 miliardów dolarów na kolej, rozpoczęcie modernizacji ponad 280 tysięcy kilometrów dróg, 369 miliardów na inwestycje klimatyczne),
- wyprowadzenie kraju z pandemii COVID-19.
Choć z pewnością część historyków będzie go obwiniać o przyczynienie się do powrotu Trumpa, nie zmienia to faktu, że na razie Joe Biden jest jedynym politykiem, który pokonał go w bezpośrednim starciu wyborczym. I że wszystko to, co zrobił dla amerykańskiej gospodarki, jest absolutnie bezprecedensowe.
Zanim jednak przejdziemy do spraw gospodarczych, przenieśmy się do Europy Wschodniej. Postawa Joe Bidena wobec pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę jest z pewnością jednym z najbardziej chwalebnych epizodów jego prezydentury.
Mąż stanu
- Kiedy wybuchła pełnoskalowa wojna, zobaczyłem, że przywódcy Francji i Niemiec nie sprawdzili się zupełnie - opowiada dr Karol Szulc. - Macron ma bardzo dobre pomysły, ale nie bierze się za ich realizację; zresztą w pojedynkę ich nie zrealizuje. Olaf Scholz okazał się jednym z najgorszych liderów w pozimnowojennej historii Niemiec. Może jest dobrym biurokratą, ale na pewno nie jest liderem na trudne czasy i przez niego jako Europa jesteśmy w momencie, w którym jesteśmy.
Zdaniem dr. Szulca to jeden z powodów, dla których można nazywać Joe Bidena "mężem stanu". W końcu to administracja USA pod jego przewodnictwem była kołem zamachowym pomocy dla walczącej Ukrainy. Jak czytamy na stronie Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w analizie z końca lutego 2022, pierwsze pakiety sankcji wobec Rosji i Białorusi zostały ogłoszone przez prezydenta USA odpowiednio na dwa dni przed i w dniu pełnoskalowej inwazji. Wraz z Wielką Brytanią to USA zapewniły Ukrainie wsparcie wywiadowcze, zwiadowcze i do działań w cyberprzestrzeni. Do Europy przerzucono amerykańskich żołnierzy, a do Ukrainy popłynął strumień gotówki. Od stycznia 2022 roku do marca 2024 Ukraińcy otrzymali z zagranicy pomoc o wartości ponad 380 miliardów dolarów, w tym 118 miliardów stanowiła pomoc wojskowa - donosi CNN. Z tego 41 proc. pomocy militarnej pochodziło ze Stanów Zjednoczonych.
Choć na różnych etapach ciągnącej się już od prawie trzech lat wojny amerykańska administracja nie wszystkie decyzje podejmowała na czas, momentami grzesząc kunktatorstwem i niezdecydowaniem, można tylko gdybać, jaki byłby los walczącej Ukrainy, gdyby w Białym Domu zasiadał wówczas ktoś inny. Przypomnijmy, że od grudnia 2023 do kwietnia 2024 republikanie blokowali przegłosowanie dalszej finansowej pomocy dla Kijowa. Nie jest tajemnicą, że robili to na polecenie Donalda Trumpa, a republikańskiego spikera Mike’a Johnsona przekonało do zmiany zdania dopiero to, co zobaczył w udostępnionych mu danych wywiadowczych z frontu.
W ostatnich miesiącach swojej prezydentury Joe Biden robił wiele, by amerykańska pomoc dla Ukrainy płynęła wartkim strumieniem. We wrześniu podczas spotkania z Wołodymyrem Zełenskim zapewnił, że wykorzysta wszystkie środki przeznaczone przez Kongres USA na ten cel. Przez następne tygodnie ogłaszał kolejne pakiety pomocy opiewające na miliardy dolarów; w sumie na pomoc walczącej Ukrainie od 2022 roku Stany Zjednoczone wydały ponad 61 miliardów USD.
W listopadzie, kiedy było już wiadomo, że od stycznia w Białym Domu zasiądzie Donald Trump, Biden pozwolił Ukrainie uderzać w cele na terenie Rosji, zezwolił jej także na używanie kontrowersyjnych, bo zakazanych traktatem ottawskim, min przeciwpiechotnych.
W drugim tygodniu listopada spotkał się ze swoim następcą i przekonywał go, by kontynuował wspieranie broniącego się państwa.
Na początku grudnia administracja Bidena próbowała różnymi sposobami - i z różnym skutkiem - przepchnąć kolejne transze pomocowe. Po to, by - przy utrzymującym się wsparciu z Europy - Ukraina mogła bronić się jak najdłużej - przyznali urzędnicy cytowani przez AP News.
Ucieczka z Afganistanu
Zanim jednak Joe Biden dał się poznać jako spiritus movens solidarności Zachodu z Ukrainą, Stany Zjednoczone doznały poważnego upokorzenia. Po wielu latach obecności amerykańskiego kontyngentu w Afganistanie, 14 kwietnia 2021 roku ogłoszono rozkazy opuszczenia kraju. Założenie było takie: ostatni żołnierze US Army wylecą z Kabulu przed dwudziestą rocznicą zamachów na World Trade Center, tworząc w ten sposób - bądź co bądź - zgrabną klamrę kompozycyjną.
Szybko okazało się, że słaby afgański rząd nie jest w stanie powstrzymać ofensywy talibów, którzy praktycznie bez walki zajmowali kolejne miasta. Joe Biden, chociaż ta decyzja została podjęta za Donalda Trumpa, został twarzą amerykańskiej porażki. I to on musiał się tłumaczyć z tego, że szczodrze dotowana przez rząd USA afgańska armia oddała stolicę kraju walkowerem. Na domiar złego, gdy talibowie wkroczyli do Kabulu, wciąż trwała rozpaczliwa ucieczka.
Świat obiegły dramatyczne obrazki ludzi rozpaczliwie łapiących się odlatujących samolotów - Afgańczyków, których Amerykanie zostawiali na łaskę talibanu. Natomiast scena z helikopterem ewakuującym pracowników amerykańskiej ambasady do złudzenia przypominała tę sprzed 46 lat - gdy w podobnych okolicznościach amerykański personel salwował się ucieczką z wietnamskiego Sajgonu.
- To była katastrofa na wielu poziomach: z zakresu celowości działań w polityce zagranicznej, z punktu widzenia racjonalności środków i była to katastrofa wizerunkowa - wymienia w rozmowie z tvn24.pl dr hab. Małgorzata Zachara-Szymańska. - 2021 rok to czas niepokoju, pandemii i zaostrzającej się rywalizacji z Chinami. Nad Ameryką wisiały ciemne chmury, a tu jeszcze taka porażka. Zapytali wtedy siebie: "Kim my jesteśmy? Tymi, którzy uciekają, zostawiają swoich?". Nawet umiarkowani Amerykanie, którzy byli silnej orientacji demokratycznej, nie mogli się z tym pogodzić, że reszta świata spoglądała w tamtej chwili na Amerykę albo ze smutkiem, albo z satysfakcją. To odbiło się na sondażach poparcia, bo na początku kadencji, dzięki śmiałym inicjatywom Bidena, widzieliśmy poparcie dla niego na poziomie 54 procent. Tego lata, po klęsce w Afganistanie, sondaże spadły i już nigdy ta administracja nie odzyskała zaufania swoich ludzi.
Zdaniem politolożki afgańska klęska, do której doszło w sierpniu 2021 roku, była nie tylko pierwszym poważnym kryzysem za kadencji Bidena, ale też tym, który zdecydował o percepcji osoby prezydenta. Łatka słabego przywódcy utrzymała się nawet pomimo jego zdecydowanej postawy wobec późniejszej rosyjskiej pełnoskalowej inwazji na Ukrainę.
CZYTAJ TEŻ: TALIBOWIE NIENAWIDZĄ KOBIET. "PRZEŻYŁAM TRZY TRAUMY W ŻYCIU, KAŻDĄ, KIEDY POJAWILI SIĘ NA MOJEJ DRODZE" >>>
Prof. Małgorzata Zachara-Szymańska uważa też, że Afganistan na dobre przerwał dobrą passę administracji i szanse na, choć częściowo, ponadpartyjnie realizowaną politykę.
- Te pierwsze pół roku Bidena było faktycznie triumfalne, z poczuciem, że rzeczy idą ku lepszemu i może uda się choć trochę zwalczyć tę chorobę, która trawi Amerykę, czyli polaryzację - opisuje politolożka w rozmowie z tvn24.pl. - Ponadpartyjnie przyjęto wtedy bardzo ważną ustawę Build Back Better i to mógł być sygnał, że to może być powrót do starych standardów. Afganistan tę nadzieję przekreślił.
Build Back Better Act był pakietem flagowych inwestycji publicznych w gospodarce, mających na celu m.in. wsparcie dzieci i rodzin, działania na rzecz klimatu i uczynienie opieki zdrowotnej bardziej przystępną cenowo. Pakiet został co prawda uszczuplony na skutek działań republikanów, ale jest jednym z przykładów prospołecznej wizji Ameryki według Joe Bidena.
Trudny sojusznik
O jego z jednej strony uporze, a z drugiej pewnej nieporadności świadczy natomiast to, jak 46. prezydent USA nie potrafił poradzić sobie z premierem Izraela Benjaminem Netanjahu, który po atakach Hamasu z 7 października 2023 r. przeprowadził ofensywę odwetową na Strefę Gazy. Działania izraelskiej armii w różnym stopniu objęły część terytoriów Zachodniego Brzegu Jordanu, Syrii, Jemenu, Libanu i Iranu.
Retoryka amerykańskiej administracji pozostawała w kontraście z rzeczywistymi działaniami. Jak pisze w magazynie "Foreign Policy" politolog i dyrektor ds. palestyńsko-izraelskich w Instytucie Bliskowschodnim Khaled Elgindy:
"Podczas gdy poprzednie administracje USA, zarówno demokratyczne, jak i republikańskie, były bardzo uległe wobec Izraela, Biden był wyjątkowy w swojej bezkompromisowej, niemal fundamentalistycznej odmowie użycia amerykańskiego nacisku lub wywarcia jakiejkolwiek znaczącej presji na Izrael. Doprowadziło to do niespójnej polityki Stanów Zjednoczonych, która jest rażąco oderwana od realiów w terenie - a także własnych celów politycznych administracji".
Miesiąc po rozpoczęciu wojny na Bliskim Wschodzie Departament Stanu USA przedstawił swoją powojenną wizję dla Strefy Gazy, która - na poziomie retorycznym - była nawet nie tyle żądaniem przywrócenia status quo, co zaprowadzenia dawno nieprzestrzeganych standardów w miejscach zamieszkanych przez Palestyńczyków. Jak podaje "Foreign Policy": żadnych przymusowych wysiedleń, żadnej ponownej okupacji Strefy Gazy ani zmniejszania jej terytorium. Pojawił się też postulat przywrócenia rzeczywistej kontroli władzom Autonomii Palestyńskiej.
Zdarzało się, że sekretarz obrony USA Lloyd Austin upominał Izrael, zdarzało się nawet, że sam Joe Biden mówił o izraelskiej kampanii, używając przymiotników "przesadna" i "masowa", Waszyngton jednak nadal dostarczał do Tel Awiwu broń. Nic nie zmieniło się nawet wówczas, gdy izraelscy żołnierze ostrzelali konwój humanitarny i zabili, między innymi, polskiego i amerykańskiego wolontariusza. Amerykańscy urzędnicy wyrażali oburzenie, grozili konsekwencjami. I co? I nic.
- To nie będzie dobra karta w historii prezydentury Bidena. Myślę, że kiedyś będziemy czytać w jego biografiach, z czego brało się przywiązanie do Netanjahu, który ewidentnie Bidena nie szanuje. To już było widać za prezydentury Obamy, który nie był w stanie znieść Netanjahu, stawiającego cały czas na republikanów. Ten upór Bidena, to jego przywiązanie do premiera Izraela, to wszystko było niezrozumiałe - wylicza dr Piotr Tarczyński. - Biden nie był w stanie zdobyć się nawet na symboliczne gesty i to też było fatalne. Wiemy, że w tle trwały jakieś negocjacje, ale każde negocjacje muszą zakładać dobrą wolę obu stron. Po stronie Netanjahu jej nie było, on chciał przeczekać Bidena.
Ten brak sprawczości, zdaniem ekspertów, miał też swoje konsekwencje dla Partii Demokratycznej w listopadowych wyborach.
- Stracili na tym na różne sposoby, w tym część wyborców muzułmańskich, którzy się od nich odsunęli - wyjaśnia amerykanista dr hab. Tomasz Płudowski, profesor Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej, dziekan Wydziału Nauk Społecznych. - Mimo prawnoczłowieczej retoryki Joe Biden jest odbierany jako osoba odpowiedzialna za to, co się dzieje.
- Ja za to nie tyle obwiniam Bidena, co całą politykę amerykańską, cały amerykański establishment ostatnich dekad. Amerykanie wychowali sobie takiego sojusznika, jakim jest teraz Izrael - podkreśla dr Karol Szulc z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Zajmowałem się konfliktem izraelsko-palestyńskim i nieważne, z kim się rozmawia - czy z demokratami, czy z republikanami - to wszyscy, pomimo większej asertywności demokratów wobec Izraela, powtarzali jak mantrę:
to jest nasz najbliższy sojusznik na Bliskim Wschodzie.
Jak się im przedstawiało argumenty, że nie ma na to do końca podstaw, to się oburzali. Wszyscy. Netanjahu został zresztą ośmielony przez działania Donalda Trumpa, który pozwalał i będzie mu pozwalać na wszystko.
Na razie, dosłownie rzutem na taśmę przed końcem kadencji Joe Bidena, udało się na Bliskim Wschodzie doprowadzić do "kruchego rozejmu". W piątek 17 stycznia biuro premiera Izraela Benjamina Netanjahu potwierdziło osiągnięcie porozumienia z Hamasem o zawieszeniu broni i uwolnieniu zakładników. Jeśli izraelski rząd zaaprobuje ugodę, to jej zapisy mają wejść w życie w niedzielę 19 stycznia.
Zdaniem prof. Marcina Szydzisza, politologa z Uniwersytetu Wrocławskiego, na bliskowschodnim rozejmie zyskają właśnie Stany Zjednoczone. - Odchodzący prezydent Joe Biden może przedstawiać rozejm jako pozytywny finał jego działań na rzecz zakończenia wojny. Jest to tym bardziej zasadne, że to obecne porozumienie bazuje na jego planie przedstawionym w maju 2024 roku - ocenia.
Gospodarka? Na papierze naprawdę nieźle
Komentatorzy i publicyści są zgodni co do jednego: gospodarka i sprawy społeczne były najmocniejszą stroną prezydentury Joe Bidena. Tyle tylko, że ani prezydent, ani jego otoczenie nie potrafili tego czytelnie i przekonująco zakomunikować.
- Za jego kadencji udało się ubezpieczyć rekordową liczbę obywateli i to jest zdecydowany sukces. Zadbano o najbiedniejszych i wszystkie wskaźniki gospodarcze wyglądają bardzo dobrze, ale zaniedbano komunikację - wskazuje prof. Tomasz Płudowski. - Pod wieloma względami Amerykanie są bogatsi niż za jakiejkolwiek innej prezydentury, ale jednocześnie tyle się po drodze wydarzyło, że wielu tego nie dostrzega. Poszło mu zdecydowanie lepiej w kwestiach gospodarczych niż wielu prezydentom, a jednocześnie został odebrany jako osoba, która sobie w tej sferze nie radzi. To musi być dla niego bolesne. Najważniejsza sprawa? To z pewnością wspomniane ubezpieczenia.
Joe Biden wprowadził dotacje i ulgi podatkowe oraz zainwestował w koordynatorów opieki zdrowotnej, żeby zwykli obywatele mogli bez przeszkód rejestrować się w systemie ubezpieczeń. Po pierwszej kadencji Donalda Trumpa odziedziczył w 2021 roku malejącą liczbę osób objętych ubezpieczeniem zdrowotnym, a po czterech latach odchodzi z urzędu, zostawiając w tej sferze najlepsze wyniki w historii. Obecnie tylko 7,2 procent Amerykanów nie ma ubezpieczenia zdrowotnego.
Kolejnymi znaczącymi dokonaniami Joe Bidena były:
- obniżenie cen leków na receptę dla seniorów,
- ograniczenie ceny insuliny do 35 dolarów miesięcznie,
- uzbrojenie Medicare (amerykański system ubezpieczeń społecznych dotowany przez rząd) w uprawnienia do negocjowania cen niektórych terapii leczniczych.
Jak twierdzą urzędnicy - wszystko to zmniejszyło koszty życia osób powyżej 65. roku życia, którzy stanowią w USA ponad 17 proc. populacji, w sumie o około 1,5 miliarda dolarów.
- Jeżeli chcielibyśmy poddać prezydenturę Joe Bidena ocenie na poziomie administrowania, podejmowania działań i wykazywania inicjatywy, to niektórzy z analityków twierdzą, że to była prezydentura wybitna. Była na pewno niezła - komentuje prof. Małgorzata Zachara-Szymańska. - To nie jest tak, że Joe Biden nie znał się na swojej pracy i że zaniedbał jakieś jej obszary.
Rynek pracy, jak donosi portal Bloomberg, zwiększył się przez ostatnie cztery lata o 15 milionów nowych pracowników. Oznacza to, że około 81 procent populacji w wieku produkcyjnym ma pracę - to najlepszy wynik od 2001 roku. Przynajmniej częściowo, zdaniem ekspertów, jest to zasługa ustaw o inwestycjach infrastrukturalnych i miejscach pracy, ustawy o redukcji inflacji i ustawy, która miała m.in. zwiększyć produkcję półprzewodników przez rodzime firmy - Chips and Science Act. Ta ostatnia stała się kością niezgody między państwami europejskimi a USA, bo jej autorzy stawiali na preferencyjne traktowanie amerykańskich spółek w sektorze wytwarzania półprzewodników. Europejskie firmy zostały przez to osłabione. W kwestii międzynarodowych stosunków gospodarczych nie można Bidenowi odmówić asertywności, wykazywał się też otwartością na kontynuację niektórych rozwiązań swojego poprzednika.
- Pewną cechą przywództwa Bidena była wstrzemięźliwość - ocenia prof. Małgorzata Zachara-Szymańska. - Spoglądał na politykę bardzo pragmatycznie, wygrał przecież wybory w 2020 roku z niewielką przewagą. Zdawał sobie więc sprawę, że spora część Amerykanów nie była przekonana ani do jego wizji, ani do jego osoby. W związku z tym starał się tak prowadzić politykę, żeby była ciągłość. Utrzymał między innymi bardzo ostrą politykę dotyczącą ceł i "wojnę" handlową z Chinami, którą rozpoczął Donald Trump. Administracja Bidena stonowała retorykę wobec Chin, ale postawa była wciąż asertywna.
Pomimo bardzo przyjaznego tonu i podkreślania wspólnoty transatlantyckiej ten wielki pakiet infrastrukturalny Bidena postawił także firmy europejskie w bardzo niekorzystnej sytuacji. Prezydent wprowadził zdecydowane preferencje dla firm amerykańskich, żeby wesprzeć rynek wewnętrzny oraz transformację ekonomiczną i energetyczną. Z punktu widzenia amerykańskiego podatnika to przecież dobrze.
- Jak popatrzy się na jego osiągnięcia gospodarcze, to na papierze wyglądają naprawdę nieźle - podkreśla dr Piotr Tarczyński. - Na przykład wielki projekt infrastrukturalny, który wreszcie sprawił, że przeznaczono konkretne kwoty na renowację upadającej amerykańskiej infrastruktury: dróg, kolei, lotnisk, szybkiego internetu itd. To jest coś, o czym wszyscy prezydenci od dawna mówili, że trzeba zrobić, ale nikt tego nie robił. Dopiero Bidenowi udało się przekonać część republikanów i ten pakiet został przegłosowany. Ironia polega na tym, że choć to już się dzieje, te naprawy i konstrukcje trwają, to efekty będą widoczne dopiero za jakiś czas i będą szły na konto kolejnej administracji, czyli administracji Donalda Trumpa.
- Nawet sami republikanie to rozumieją. Nie przyznają tego głośno, ale nie ma wśród nich większości do tego, żeby odwołać inwestycje w odnawialne źródła energii - zaznacza dr Karol Szulc. - Ludzie w ich okręgach wyborczych zyskują pracę. To się dzieje także w "pasie rdzy". Takim sztandarowym przykładem jest choćby Detroit. To miasto, które ostatnio kojarzyło się z upadkiem amerykańskiego przemysłu, teraz naprawdę odżywa.
Komunikacja, głupcze!
"Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?" - mogłoby spytać wielu Amerykanów, dla których gospodarka i zapowiedź walki z nielegalną imigracją były najważniejszymi powodami, żeby zagłosować nie na potencjalną kontynuatorkę polityki Bidena w osobie jego wiceprezydentki, a na kogoś zupełnie innego. Z jednej strony owoce części reform ustępującej administracji będzie można zebrać faktycznie dopiero po jakimś czasie, z drugiej faktem jest, co podkreślają dziennikarze Bloomberga, że duży nominalny wzrost płac został pochłonięty przez równie duży wzrost cen. Jest jeszcze inna, wspomniana już, kwestia - kwestia percepcji.
- W Ameryce od dekad - przynajmniej od Ronalda Reagana - pokutuje taki mit, że republikanie lepiej znają się na gospodarce - przekonuje dr Karol Szulc. - On jest tak mocno zakorzeniony, że nawet ktoś tak destrukcyjny dla gospodarki amerykańskiej jak Donald Trump, uchodzi za tego, który zna się lepiej. Reagan swoimi nieodpowiedzialnymi decyzjami zniszczył gospodarkę na dwa lata, ona się później odbiła, jak to zwykle bywa po kryzysie, i uchodzi za zbawcę. Teraz Amerykanie nie zdążyli dostrzec, że za administracji Bidena naprawiono gospodarkę, wszystko to, co zdołał zniszczyć Trump.
- Ta administracja była kiepska, jeśli chodzi o chwalenie się swoimi osiągnięciami, które niewątpliwie miała. To w dużej mierze także wina samego Bidena, który nie miał ani takich możliwości, ani umiejętności, ani siły, żeby być czempionem w mediach - dodaje dr Piotr Tarczyński z "Podcastu amerykańskiego". - Biden nie potrafił przyznać, że coś nie działa w sferze oczekiwań Amerykanów, tylko skupiał się na tym, co i jak wypada w statystykach. To także pokazuje, że nie był dobrym kandydatem, by pociągnąć partię w listopadowych wyborach i jestem przekonany, że gdyby to on wystartował, to porażka demokratów w 2024 roku byłaby znacznie większa.
- Żaden prezydent od Dwighta Eisenhowera nie miał tak niskiego poparcia pod koniec swojej prezydentury, w ostatnich kwartałach to było 36-38 procent. Nawet George Bush Junior był popularniejszy. Joe Biden poniósł porażkę w polityce informacyjnej - dodaje prof. Tomasz Płudowski.
Polityka migracyjna? Nikt nie jest zadowolony
Wymieniając inne sukcesy Bidena, wspomnieć trzeba choćby o:
- wspieraniu ekologii,
- redukcji przestępczości poprzez dotowanie odpowiednich służb,
- zmniejszeniu nierówności dochodowych,
- próbie - momentami udanej - budowania zrębów państwa opiekuńczego na europejską modłę.
Wśród porażek, które nie zostały jeszcze wymienione, należy wskazać na pewno nieskuteczną walkę o prawa reprodukcyjne kobiet oraz kwestie imigracyjne. W tej ostatniej sprawie działania zostały podjęte po prostu o wiele za późno.
Wzrost zewnętrznej migracji w USA spowodowało kilka czynników, począwszy od przyjaznej polityki imigracyjnej prezydenta Joe Bidena w pierwszych trzech latach urzędowania. Oburzony ostrą polityką Donalda Trumpa - w tym rozdzielaniem rodzin na granicy z Meksykiem - Biden i szerzej demokraci obiecali inne podejście.
Po objęciu urzędu jego administracja poluzowała przepisy dotyczące azylu i innych polityk imigracyjnych, ułatwiając przybyszom wjazd do Stanów Zjednoczonych. Niektórzy otrzymali tymczasowy status prawny, podczas gdy ich sprawy wciąż czekają na rozstrzygnięcie w sądach. Inni pozostali bez legalnego pozwolenia na pobyt.
David Leonhardt, amerykański dziennikarz i publicysta "New York Timesa", zauważa, że choć na gwałtowny wzrost ruchów migracyjnych miały wpływ wydarzenia geopolityczne - zamieszki na Haiti, wojna w Ukrainie, ciężka sytuacja w Wenezueli czy rozwój siatek przemytniczych prowadzonych przez meksykańskie kartele narkotykowe - to najważniejszym czynnikiem była polityka administracji Bidena. Dowód? Jak tylko zaostrzono egzekwowanie przepisów w czerwcu 2024, liczba osób przekraczających granicę gwałtownie spadła.
Wzrost legalnej i nielegalnej imigracji spowodował, że odsetek ludności USA urodzonej w innym kraju znacznie wzrósł. To 14,3 procent w 2023 roku w porównaniu z 13,6 procent w 2020. To dużo, ale nie najwięcej w historii pomiarów. Według rządowych danych, odsetek ten wynosił 14,8 proc. w 1890 roku, kiedy to do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszego życia zaczęli emigrować Europejczycy.
Według analityków banku Goldman Sachs z około ośmiu milionów nowych migrantów, którzy przybyli do USA podczas prezydentury Bidena, blisko pięć milionów zrobiło to bez legalnego umocowania. Rekord interakcji między służbami a migrantami wzdłuż granicy amerykańsko-meksykańskiej osiągnął najwyższy poziom w historii w grudniu 2023 roku. Te liczby częściowo spadły już do poziomu sprzed prezydentury Joe Bidena, ale odcisnęły się wyraźnie w pamięci wyborców.
I tu można mówić o porażce na obu polach: z jednej strony niedotrzymanie obietnic z 2020 roku o bardziej "ludzkiej" polityce migracyjnej (BBC donosi, że amerykańskie służby imigracyjne deportowały w 2023 roku największą liczbę nielegalnych imigrantów od prawie dekady, przewyższając rekord z pierwszej kadencji Donalda Trumpa), a z drugiej - zbyt późne reagowanie na kryzys migracyjny. Ani lewicowi, ani prawicowi Amerykanie nie mają powodów do zadowolenia.
Karta "wyjdź z więzienia"
Jedną z głośnych decyzji Joe Bidena na zakończenie jego kadencji było kontrowersyjne ułaskawienie Huntera Bidena. Syn prezydenta został uznany przez sąd winnym w dwóch sprawach: oszustw podatkowych i składania fałszywych oświadczeń przy składaniu wniosku o broń palną, co w konsekwencji oznacza nielegalne posiadanie broni. Ułaskawienie jest na tyle szerokie, że obejmuje nie tylko to, czego Hunter Biden się dopuścił, ale także to, czego mógł się dopuścić w latach 2014-2024. Kontrowersyjne również dlatego, że prezydent wcześniej zapewniał, że takiego ułaskawienia nie planuje.
- Nie ma o czym dyskutować, to była zła decyzja - uważa dr Szulc. - Hunter Biden złamał prawo i powinien ponieść za to karę. Jego ojciec nie zachował się w tym przypadku jak mąż stanu, chyba było mu już wszystko obojętne. Powiedzmy sobie wprost: Joe Biden dobiega końca życia, jego prezydentura się kończy, demokraci przegrali wszystko, co było do przegrania, więc chociaż ułaskawił swoje dziecko.
Zdaniem dr. Piotra Tarczyńskiego decyzja Bidena o ułaskawieniu syna może mieć dalekosiężne skutki dla amerykańskiego systemu politycznego.
- To ma niedobre konsekwencje dla amerykańskiej polityki jako takiej, ale i dla Partii Demokratycznej. Jeśli demokraci szykują się na walkę z administracją Trumpa i punktowanie różnych kontrowersyjnych, nieetycznych działań, których można się po niej spodziewać, to każdy sprzeciw demokratów będzie można skwitować dwoma słowami: Hunter Biden. Zaszkodzi to też i tak kiepskiej reputacji wymiaru sprawiedliwości w Stanach Zjednoczonych. Ludzie mają poczucie, że system jest niesprawiedliwy i decyduje to, ile się ma pieniędzy. To prawda, ale mają teraz na to kolejny dowód - podkreśla dr Tarczyński. - Jak sądzę, Joe Biden obawiał się, że administracja Trumpa zacznie szukać kolejnych zarzutów i kolejnych nieprawidłowości, na przykład w karierze biznesowej Huntera Bidena, co jest zresztą prawdopodobne. Sama formuła nie jest precedensem, choć jest oczywiście kontrowersyjna. Tak samo wyglądało ułaskawienie Richarda Nixona, które wydał jego następca prezydent Gerard Ford - również nie dotyczyło tylko tego, co zrobił, ale też tego, co mógł zrobić w danym okresie.
- Pewnie część go zrozumie w jego sytuacji, na tym etapie życia i po stracie dziecka (chodzi o Beau Bidena, który miał nowotwór mózgu, zmarł w 2015 roku - red.) - uważa prof. Płudowski. - Wielu prezydentów ma gorsze ułaskawienia na koncie, ale sam fakt, że Joe Biden wypowiadał się wcześniej w taki sposób idealistyczny, pozostawia niesmak. Natomiast nie sądzę, żeby po dwóch lub trzech dekadach historycy chcieli się na tym skupiać. Z kadencji Bidena zainteresuje ich raczej kwestia subiektywnej percepcji gospodarki i nierozwiązanego problemu nielegalnej migracji.
Joe Biden z jednej strony zapamiętany zostanie więc jako prezydent, przez którego upór Donald Trump powrócił do władzy.
Jako ten, bez którego Ukraina nie przetrwałaby rosyjskiego najazdu.
Jako ten, który nie umiał powstrzymać krwawej wendety premiera Izraela.
Jako ten, który przeprowadził historyczne reformy gospodarcze i społeczne. I jako ten, który nie potrafił o tym czytelnie zakomunikować.
Wreszcie jako ojciec, który ponad własną reputację postawił wolność ostatniego żyjącego syna.
A może to wszystko uproszczenia, bo tak złożonej osoby i tak złożonej prezydentury nie da się streścić w lapidarny sposób?
reformy gospodarcze i społeczne (15 milionów nowych miejsc pracy, upowszechnienie ubezpieczeń),
imponujące inwestycje infrastrukturalne (66 miliardów dolarów na kolej, rozpoczęcie modernizacji ponad 280 tysięcy kilometrów dróg, 369 miliardów na inwestycje klimatyczne),
wyprowadzenie kraju z pandemii COVID-19.
obniżenie cen leków na receptę dla seniorów,
ograniczenie ceny insuliny do 35 dolarów miesięcznie,
uzbrojenie Medicare (amerykański system ubezpieczeń społecznych dotowany przez rząd) w uprawnienia do negocjowania cen niektórych terapii leczniczych.
wspieraniu ekologii,
redukcji przestępczości poprzez dotowanie odpowiednich służb,
zmniejszeniu nierówności dochodowych,
próbie - momentami udanej - budowania zrębów państwa opiekuńczego na europejską modłę.
Autorka/Autor: Wojciech Skrzypek / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/RON SACHS / POOL