Plan wysłania sił pokojowych na Ukrainę omawiany jest w zaciszu europejskich gabinetów już od miesięcy. W obliczu niepokojących sygnałów ze strony amerykańskiej administracji rozmowy stały się bardziej konkretne. W wielu aspektach szefowie państw europejskich nie zgadzają się jednak ze sobą lub przynajmniej nie chcą tego zrobić publicznie. Poza tym taki scenariusz byłby możliwy, jeśli doszłoby do przerwania walk w Ukrainie. I jeśli Rosja wyrazi zgodę. Na spełnienie obu tych warunków, wbrew szumnym zapowiedziom zza oceanu, szybko się nie zapowiada.
17 lutego część europejskich przywódców spotkała się w Paryżu na zaproszenie Emmanuela Macrona. Gdy prezydent Francji w zeszłym roku poruszył kwestię ewentualnego wysłania europejskich sił pokojowych do Ukrainy, wywołało to dużo emocji. Wtedy jednak sytuacja międzynarodowa była zupełnie inna.
Powodem zwołania paryskiego spotkania była radykalna zmiana kursu polityki amerykańskiej względem Europy, której emanacją był szczyt w Monachium. W Niemczech padły wówczas sugestie ze strony USA, że z jednej strony proces pokojowy dokona się bez udziału Europejczyków, a z drugiej - że gwarancje bezpieczeństwa i dalsze wspieranie Ukrainy mają się stać zadaniem wyłącznie polityków i społeczeństw Starego Kontynentu. Trump zaczął też na własną rękę kontaktować się z Władimirem Putinem i powtarzać publicznie tezy rosyjskiej propagandy.
- To [czyli narada w Paryżu - red.] jest reakcją na ten chaos komunikacyjny, który wprowadza Donald Trump - komentuje w rozmowie z tvn24.pl dr Karol Szulc, europeista i amerykanista z Uniwersytetu Wrocławskiego. - I ta reakcja idzie w dobrym dla Europy kierunku, żebyśmy wzięli na siebie odpowiedzialność.
Jak donosi "Washington Post", powołując się na urzędników poinformowanych o sprawie, dyskusji przewodziły jedyne mocarstwa nuklearne w Europie - Francja i Wielka Brytania. Uczestniczyli w niej również reprezentanci kilkunastu państw Starego Kontyntentu, w tym Polski, Niemiec, Niderlandów, krajów bałtyckich i skandynawskich. Przed rozpoczęciem wielogodzinnej narady Emmanuel Macron odbył 20-minutową rozmowę telefoniczną z Donaldem Trumpem.
Wcześniej Amerykanie próbowali wybadać, jakie konkretnie siły i broń mogą zapewnić Europejczycy. Ci drudzy, czy mogą liczyć na wsparcie wywiadowcze lub lotnicze od najpotężniejszego państwa NATO. Choć Waszyngton oficjalnie wyklucza obecność wojsk amerykańskich na terenie Ukrainy, europejscy urzędnicy, do których dotarli dziennikarze "Washington Post" zdradzają, że ludzie Trumpa nie wykluczają zupełnie jakiejś formy wspierania sił europejskich.
Nieoficjalnie wiadomo, że jednym z omawianych scenariuszy jest zakładający rozmieszczenie kilku brygad sił pokojowych o liczebności od 25 do 30 tysięcy żołnierzy. Francuzi zaproponowali, że sami wystawią dziesięciotysięczny kontyngent. Powyższy wariant polegałby na rozdysponowaniu oddziałów z dala od linii kontaktu, by służyły jako element odstraszający. W ostateczności siły miałyby być wspierane przez inne europejskie oddziały stacjonujące poza Ukrainą.
Sprzeczne deklaracje
Ale nie wszyscy są otwarci na takie rozwiązanie.
Sceptyczny był między innymi reprezentujący Niemcy Olaf Scholz, który powiedział później, że jest o wiele za wcześnie na tę dyskusję. Wtórował mu hiszpański premier Pedro Sanchez i szef norweskiego rządu Jonas Gahr Stoere. Zdecydowanie dalej posunął się premier Donald Tusk. Jeszcze przed spotkaniem w Paryżu oświadczył: - Jeśli chodzi o wsparcie Polski, sprawa jest rozstrzygnięta. Nie planujemy wysyłania polskich wojsk na terytorium Ukrainy.
- Składanie jakichkolwiek deklaracji negatywnych stawia państwo w złej sytuacji - uważa komandor porucznik rezerwy Maksymilian Dura, ekspert portalu Defence24.pl. - To zapieranie się wynika, jak się wydaje, jedynie z potrzeb polityki wewnętrznej.
- W Norwegii i w Polsce jest podobnie pod jednym względem; jest obawa, że na haśle: "wysyłamy żołnierzy do Ukrainy" zyskają prawicowi populiści, którzy zaczęliby atakować rząd. To jest oczywiście tchórzliwe podejście do polityki i długofalowo może się zemścić. Uważam, że słowa Donalda Tuska są błędem - komentuje dr Karol Szulc.
Eksperci dodają, że potencjalna misja europejskich żołnierzy byłaby możliwa tylko po nastaniu pokoju. Nie polegałaby na udziale w walkach, obecność byłaby jedynie gwarantem bezpieczeństwa dla Ukrainy. Gwarantem, dodajmy, który dla prezydenta Wołodymyra Zełenskiego jest być może najważniejszy. Kijów sygnalizował otwartość na kompromisy terytorialne, ale trudno sobie wyobrazić, żeby Ukraina zgodziła się na zawarcie pokoju bez namacalnych gwarancji bezpieczeństwa.
- Pamiętajmy o tym, że wysłanie na Ukrainę żołnierzy NATO-wskich miałoby się wydarzyć przy zgodzie Federacji Rosyjskiej - dodaje Maksymilian Dura. - Nie ma więc żadnego problemu, żeby taką deklarację złożyć. To jest rozsądek polityczny - w tym momencie Ukraińcy patrzą na Wielką Brytanię i Szwecję bardzo przyjaźnie, natomiast negatywnie patrzą na państwa, które się od tego kategorycznie odżegnują.
No i cóż, że ze Szwecji
Już w niedzielę poprzedzającą szczyt europejskich liderów w Paryżu śmiała deklaracja szefa brytyjskiego rządu znalazła się na ustach wielu komentatorów z całego świata. W tekście opublikowanym w "Daily Telegraph" Keir Starmer przekonywał, że znajdujemy się obecnie w momencie historii, który "zdarza się raz na pokolenie". Napisał, że jest gotów wysłać wojska na ukraińską ziemię, argumentując, że "każda rola w zapewnieniu bezpieczeństwa Ukrainy, pomaga zagwarantować bezpieczeństwo naszego kontynentu i bezpieczeństwo tego kraju".
Zdaniem Starmera pokój, kiedy już się go uda zawrzeć, nie może być jedynie przerwą pomiędzy kolejnymi atakami Putina na Ukrainę. Dodał jednakże, że dla trwałego pokoju konieczne są także gwarancje bezpieczeństwa od Stanów Zjednoczonych i ich udział we wspieraniu Ukrainy.
W podobnym tonie wypowiadali się również szwedzcy politycy. Ministra spraw zagranicznych Maria Malmer Stenergard podkreśliła w wywiadzie radiowym, że trzeba "najpierw wynegocjować sprawiedliwy i trwały pokój, który szanuje prawo międzynarodowe, szanuje Ukrainę, a przede wszystkim zapewnia, że Rosja nie będzie mogła po prostu wycofać się i przegrupować i zaatakować Ukrainę lub inny kraj w ciągu kilku lat". Stenergard podkreśliła, że w celu utrzymania tak wynegocjowanych warunków pokojowych szwedzki rząd niczego nie może wykluczyć.
- To jest mądrość tych rządów - uważa Maksymilian Dura. - To nie jest decyzja o wysłaniu wojsk do Ukrainy. Wielka Brytania i Szwecja wyraziły jedynie gotowość - kiedy będzie taka potrzeba i kiedy zgodzi się NATO.
Szwecja jest, przypomnijmy, bardzo świeżym członkiem Paktu Północnoatlantyckiego. Przystąpiła do NATO w marcu 2024 roku z powodu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Dzięki temu, że podobną decyzję w 2023 roku podjęła Finlandia, sojusz uległ zdecydowanemu wzmocnieniu, a Morze Bałtyckie stało się niemalże jego akwenem wewnętrznym.
Plany, plany, plany
Jeśli chodzi o konkretne ustalenia bądź deklaracje, na razie nie należy się do nich przywiązywać. Rzucają one jednak światło na to, jakich propozycji możemy się spodziewać, gdyby faktycznie po zakończeniu wojny doszło do rozmieszczenia europejskich sił pokojowych na terenie Ukrainy.
Jak informuje brytyjski dziennik "Financial Times", Francja i Wielka Brytania opracowują plan stworzenia sił wsparcia, które opierałaby się na zachodnich wojskach lotniczych wspieranych przez USA. Plany mają być jeszcze dopracowywane, ale wiadomo już, że przyznają większą rolę właśnie zachodniemu lotnictwu. To inaczej niż we wspomnianej wcześniej koncepcji Francji o oparciu ukraińskich gwarancji bezpieczeństwa na dużej liczbie żołnierzy. Europejscy przywódcy wychodzą z założenia, że jeśli jest coś, w czym mają niekwestionowaną przewagę nad Rosją - to jest to właśnie lotnictwo. Wówczas siły lądowe rozmieszczone zostałyby do ochrony infrastruktury krytycznej, takiej jak porty i elektrownie jądrowe.
Misja w Ukrainie miałaby być prowadzona przez Połączone Siły Ekspedycyjne (ang. Combined Joint Expeditionary Force). Formacja dowodzona byłaby albo z kwatery głównej w londyńskim Northwood, albo z Fort Mont-Valérien pod Paryżem. Inne państwa oczywiście również miałyby swój wkład, ale znów - przede wszystkim chodziłoby tu o zaangażowanie sił powietrznych.
Według urzędników poinformowanych w rozmowach, na których powołuje się "Financial Times", przewodniczący Rady Europejskiej António Costa, niezależnie od tej propozycji, pracuje nad wybadaniem gotowości państw członkowskich Unii Europejskiej. Wszystko po to, by każdy określił się, co może zapewnić Ukrainie pod względem militarnym. Słowem: ilu żołnierzy i jaki sprzęt miałyby zniechęcić Rosję do ponownego ataku.
Jest jednak pewna kwestia, która spędza sen z powiek europejskim liderom. To zaangażowanie (lub jego brak) ze strony Stanów Zjednoczonych. To nie jest oczywiście jedyna wątpliwość, którą podnoszą politycy i eksperci; otwartym pozostaje na przykład pytanie, jaki charakter, mandat i liczebność miałyby wspomniane siły. Wątek amerykański jest tu jednak kluczowy. No bo co zrobić w przypadku, gdyby wśród europejskich żołnierzy zabrakło tych zza oceanu? Nieoficjalnie mówi się o propozycji klauzuli wzajemnej obrony między państwami europejskiej koalicji, która nie działałaby pod natowską flagą. Nieprzewidywalność administracji Trumpa może powstrzymywać niektóre państwa przed jasną deklaracją w tym zakresie, tak jak zniechęcać może sam pomysł działania poza natowskim parasolem ochronnym.
W kuluarach słychać głosy, że plan zapewniłby Europejczykom przyczynek do zaangażowania się w proces negocjacyjny i w pewien sposób wiązałby Donalda Trumpa. Prezydent USA zapewne nie chciałby wydać się słaby, gdyby europejski kontyngent został zaatakowany, a jego upragniona umowa pokojowa legła w gruzach. Europejscy urzędnicy cytowani przez brytyjski dziennik twierdzą, że otrzymują różne, czasami sprzeczne informacje od swoich amerykańskich odpowiedników.
"Istnieją różne poglądy w obozie Trumpa... i ostatecznie to on decyduje" - miał powiedzieć pewien europejski dyplomata. "Wszystko może się zmienić za sprawą wpisu w mediach społecznościowych" - dodał.
Za, a nawet przeciw
- To nie do przyjęcia - stwierdził rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow po rozmowach z USA w Rijadzie, gdy zapytano go ewentualną obecność europejskich sił pokojowych w Ukrainie. To było 18 lutego. Niespełna tydzień później, gdy Biały Dom odwiedził prezydent Francji Emmanuel Macron, odbyła się konferencja prasowa. Wówczas Donald Trump zapewniał dziennikarzy, że zarówno on, jak i Władimir Putin popierają rozdysponowanie żołnierzy z Europy, żeby strzegli rozejmu. - Tak, on to zaakceptuje - powiedział amerykański prezydent. - Specjalnie zadałem mu to pytanie. Nie ma z tym problemu - dodał.
Już następnego dnia doszło do pierwszej publicznej nagany w kierunku Waszyngtonu ze strony Moskwy. Zapytany o tę kwestię rzecznik prasowy Putina Dmitrij Pieskow potwierdził, że z punktu widzenia Rosji jest to wykluczone. Odniósł się do wypowiedzi Ławrowa z poprzedniego tygodnia, mówiąc, że nie ma tu nic do dodania.
Ta sytuacja obnaża ograniczone możliwości wpływania amerykańskiej administracji na rosyjskie władze. Kreml odrzuca zresztą pomysł zawieszenia broni bez spełnienia dodatkowych warunków. Warunki te, jak donosi "Guardian", to porzucenie ambicji Ukrainy względem członkostwa w NATO i pozbycie się "antyrosyjskiego" rządu z Kijowa. Rozmówcy brytyjskiego dziennika, którzy są dobrze zaznajomieni z polityką Kremla, ale z wielu względów zdecydowali się pozostać anonimowi, uważają, że Putin postrzega rozmowy pokojowe jako okazję do zmiany stosunków bezpieczeństwa w Europie. Rosjanie mają także uważać, że sam tylko rozejm doprowadziłby do ponownego uzbrojenia Ukrainy, więc zależy im na stałej neutralności tego państwa.
Prezydent Trump zdaje się ostatnio wypowiadać w podobnych tonach o członkostwie Kijowa w NATO. Rosjanie tymczasem atakują kolejne cele na terenie Ukrainy. Publicznie deklarują, że nie są skłonni do ustępstw terytorialnych - żądają pełnej kontroli nad czterema ukraińskimi regionami, do których rościli sobie prawo podczas inwazji w 2022 roku. Niektóre z nich nie zostały jeszcze w pełni zajęte.
Autorka/Autor: Wojciech Skrzypek / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Jonas Gratzer/Getty Images