Dyplomaci z Afganistanu, Pakistanu, USA i Chin zebrali się w poniedziałek w Islamabadzie, żeby wymyślić, jak namówić talibów do podjęcia rozmów z rządem z Kabulu i w ten sposób zakończyć afgańską wojnę. Jak to zrobić, analizuje znawca regionu Wojciech Jagielski.
Pakistańscy gospodarze narady jeszcze przed jej rozpoczęciem przestrzegali przed nadmiernym optymizmem, a negocjatorom radzili, żeby zamiast wdawać się w rozmowy z dziennikarzami, skupiali się raczej na pracy. Poza przewodniczącym naradzie Sartajem Azizem, doradcą premiera Nawaza Sharifa ds. zagranicznych, w Islamabadzie spotkali się szef pakistańskiej dyplomacji Aizaz Chaudhry, wiceminister spraw zagranicznych Afganistanu Hikmat Chalil Karzaj, specjalny przedstawiciel USA ds. Afganistanu i Pakistanu Richard Olson i specjalny przedstawiciel Chin ds. afgańskich Deng Xijun. Talibów nie zaproszono, wiedząc zapewne, że pomni ostatniej takiej próby rozmów zaproszenia do nich by nie przyjęli. Doszło do niej w lipcu 2015 w pakistańskim kurorcie Murree, gdzie oficjalni przedstawiciele talibów po raz pierwszy spotkali się z delegacją z Kabulu. Dopiero po fiasku spotkania okazało się, że do przyjazdu do Murree zmusili talibów Pakistańczycy, którzy zagrozili im wstrzymaniem sekretnego wojskowego wsparcia (do czego oficjalnie Islamabad się nie przyznaje), pozamykaniem kont w pakistańskich bankach i w ogóle wypowiedzeniem gościny (po amerykańskiej inwazji w Afganistanie jesienią 2001 r. całe niemal kierownictwo talibów wraz z wojskiem uciekło na pakistańską stronę granicy), a nawet aresztowaniem. Wobec takiej propozycji nie do odrzucenia na czele delegacji talibów zgodził się stanąć osobiście mułła Mohammed Achtar Mansur, oficjalny zastępca emira mułły Omara.
Rozłam wśród talibów
Pakistańczycy nie zdążyli się jednak nawet nacieszyć dyplomatycznym sukcesem, gdy najpierw w Afganistanie, a zaraz potem w Pakistanie gruchnęła wieść (ujawniona przez przeciwników rozmów z talibami zarówno z obozu talibów, jak z Kabulu), że mułła Omar od dwóch lat już nie żył, a Mansur ukrywał śmierć emira, by podszywając się pod niego rządzić talibami.
W szeregach talibów doszło do pierwszego w historii tego ruchu rozłamu, a przeciwnicy mułły Mansura zarzucili mu, że jest marionetką Pakistańczyków. Jeszcze poważniejszymi konsekwencjami groziło ponowne ochłodzenie w stosunkach między Afganistanem i Pakistanem. Afgański prezydent Aszraf Ghani, narażając się na protesty afgańskich elit, tradycyjnie nieufnych wobec pakistańskiego sąsiada, od początku swojej prezydentury sojusz z Pakistanem uznał za priorytet. - Jeśli Pakistan, jak powiadają, popiera talibów, to bez porozumienia z nim do rozmów z talibami nigdy nie dojdzie – powtarzał Ghani. W Murree został ośmieszony, gdy okazało się, że Pakistańczycy obiecywali mu rokowania z nieboszczykiem. W odwecie zaczął mnożyć przyjazne gesty wobec Indii i namawiać je, by sprzedawały broń Afgańczykom.
Jesień w stosunkach afgańsko-pakistańskich przypominała lodowatą zimę, a mułła Mansur, ogłoszony nowym emirem talibów, wycofał się z wszelkich rokowań o pokoju i kazał swoim oddziałom przejść do frontalnego ataku, by na polu bitwy dowieść swojego przywództwa. W wyniku jesiennej ofensywy, która w końcem roku płynnie przerodziła się w zimową, talibowie przejęli pod kontrolę znaczne terytoria na południu kraju, ich kolebce, ale także na północy, gdzie nigdy nie byli silni. Ocenia się, że od jesieni 2001 r., kiedy zostali odsunięci od władzy, talibowie nigdy nie kontrolowali tak wielkiego obszary kraju jak dziś. Z inicjatywą przełamania impasu i powrotu do rozmów z talibami wystąpili Pakistańczycy. Pod koniec roku z wizytami w Kabulu gościli premier Sharif i dowódca pakistańskiej armii generał Raheel Sharif.
Plotki przed naradą
W przeddzień rozpoczęcia poniedziałkowej narady w Islamabadzie krążyły plotki, że Pakistańczycy przedstawią na niej imienne listy przywódców talibów gotowych do rozmów, a nawet, że swoich emisariuszy przyśle do pakistańskiej stolicy Siradżuddin Hakkani, syn i dziedzic weterana i bohatera afgańskich wojen Dżalaluddina, wyniesiony latem do godności wiceemira talibów. Obecność Siradżuddina, oskarżanego o powiązania zarówno z Al-Kaidą (Amerykanie w Afganistanie nie mają już nic przeciwko rozmów z sojusznikami Al-Kaidy), jak pakistańskim wywiadem wojskowych ISI, miała być koronnym dowodem dobrej woli Islamabadu. Jednak Sartaj Aziz, otwierając islamabadzką naradę, przedstawił raczej oczekiwania talibów. Oznajmił, że dla przekonania talibów do rozmów powinno się zrezygnować ze stawiania im jakichkolwiek warunków wstępnych, jak wyrzeczenia się przemocy czy uznania afgańskiej konstytucji. Zamiast tego, podkreślił, należałoby raczej skupić się na środkach budowy zaufania. Zastrzegł też, by nie przeceniać wpływu, jakie pakistańskie władze mają na talibów. Póki nie załatwią własnych, frakcyjnych sporów, talibowie nie są w stanie podjąć rozmów z Kabulem, a nawet przystąpić do rozmów o rozmowach, nie narażając się na zarzuty rywali o ugodowość i wysługiwania się Pakistanowi. Obie frakcje zapowiadają, że rozmawiać mogą jedynie z Amerykanami (na to z kolei, nie chcąc się wystawić na pośmiewisko, nie może się zgodzić Kabul) i dopiero po wycofaniu z Afganistanu ostatnich zachodnich wojsk (wciąż pod Hindukuszem przebywa tam ok. 13 tys. żołnierzy, głównie z USA). Talibowie chcą też, żeby wykreślić ich z "czarnych list" międzynarodowych terrorystów i powypuszczać z więzień ich towarzyszy, a także uznać ich "ambasadę" w Katarze jako oficjalne przedstawicielstwo "afgańskiego emiratu" (taką nazwę nosił Afganistan pod rządami talibów). Wystrzegając się nadmiernego optymizmu, za to dbając o dyskrecję, dyplomaci z Afganistanu, Pakistanu, USA i Chin już zapowiadają kolejne rozmowy i spotkania. Do najbliższego, w takim samym gronie jak w poniedziałek w Islamabadzie, ma dojść wkrótce w Kabulu. Przedstawiciele talibów z "ambasady" w Katarze wybierają się zaś do Islamabadu na spotkanie z Chińczykami i Pakistańczykami.
Autor: dln\mtom / Źródło: PAP (Wojciech Jagielski)