27 lat temu, w nocy z 29 na 30 kwietnia 1997 roku, sanocki dziennikarz Marek Pomykała wyszedł ze swojego mieszkania w Sanoku i ślad po nim zaginął. Ciała do dzisiaj nie znaleziono. Zdaniem prokuratury został zamordowany, bo wpadł na trop zbrodni popełnionych przez Tadeusza P. - byłego milicjanta, a potem policjanta.
Marek Pomykała był sanockim dziennikarzem, zajmował się opisywaniem lokalnych wydarzeń, współpracował m.in. z Tygodnikiem Sanockim, przez chwilę wydawał własną gazetę "Echo Sanoka". W 1996 roku rozpoczął współpracę z "Gazetą Bieszczadzką". Kilka miesięcy przed zaginięciem mówił swojemu ówczesnemu szefowi, że pracuje nad dużym tematem dotyczącym policji. Szczegółów jednak nie zdradził.
W tym samym czasie Pomykała podczas wyjazdu w Bieszczady powiedział jednak jednemu ze znajomych, że prowadzi śledztwo dziennikarskie w sprawie wypadku, do którego doszło w latach 80. w miejscowości Łączki (powiat leski). Jak relacjonował, "gruba ryba" miała spowodować wypadek pod wypływem alkoholu i zabić pieszego, a sprawie "został ukręcony łeb".
Milicjanci w aucie, śmierć pieszego
Do tego wypadku doszło 21 listopada 1985 roku, blisko 12 lat przed zaginięciem Marka Pomykały. Samochodem jechało dwóch wysoko postawionych milicjantów. Za kierownicą - dziś prokuratura jest już tego pewna, bo ustaliła to w śledztwie prowadzonym w Rzeszowie w latach 2014-2015, siedział wtedy 26-letni wówczas Tadeusz P., zastępca komendanta milicji w Lesku. Pasażerem był Lucjan P., zastępca szefa ówczesnego Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Lesku. Obaj byli pijani, wcześniej tego wieczoru pili alkohol w kasynie milicyjnym w Lesku, a później u znajomego w domu w Hoczwi. Do wypadku doszło, kiedy P. Tadeusz P. odwoził Lucjana P. do domu w Lesku.
Gdy przejeżdżali przez miejscowość Łączki, przy Zajeździe pod Gruszką Tadeusz P. śmiertelnie potrącił 48-letniego Edwarda Krajnika, który ze znajomymi wyszedł z zajazdu. Na miejsce ściągnięto Franciszka P., ojca wicekomendanta, który winę za spowodowanie wypadku wziął na siebie.
Postępowanie w tej sprawie zostało po kilku tygodniach umorzone. Sprawca nigdy nie poniósł odpowiedzialności. Uniknął jej także ojciec Tadeusza P. Na mocy obowiązujących wówczas przepisów został bowiem ułaskawiony.
Czytaj też: "Milczałem. Wszyscy milczeliśmy". Były milicjant i tajemnica trzech śmierci w Bieszczadach
Rodzina zabitego Edwarda Krajnika próbowała dociekać prawdy. Na miejscu wypadku byli świadkowie, którzy widzieli prawdziwego sprawcę, ale ostatecznie - w obawie o własne bezpieczeństwo, krewni Krajnika zrezygnowali z dalszych działań.
Sprawca wypadku nigdy nie poniósł kary, rodziny zmarłego za to co się stało nikt nigdy nie przeprosił.
Ciało milicjanta w jeziorze
Świadkiem działań na miejscu wypadku w Łączkach był młody milicjant Krzysztof Pyka, podwładny Tadeusza P. Też był w milicyjnym kasynie w Lesku. Do domu w Polańczyku wracał autobusem. Kiedy zobaczył, co się dzieje, wysiadł i chciał włączyć się w działania. Nie został jednak dopuszczony do czynności. Znajomym miał później mówić o tym, że okoliczności wypadku zostały zafałszowane, a prawdziwym sprawcą jest wicekomendant.
W nocy z 12 na 13 grudnia 1985 roku, Krzysztof Pyka zaginął. Ostatnią noc spędził ze znajomym milicjantem i jego bratem, pili alkohol w ośrodku Jawor w Polańczyku, najpierw w kawiarni, później w kotłowni. Na miejscu był też palacz. Zapamiętał, że pijących w kotłowni co najmniej dwukrotnie odwiedził Wiesław M., milicjant, który tego wieczoru miał pełnić służbę na komisariacie w Polańczyku. Jak relacjonował palacz, miał proponować Krzysztofowi Pyce, że odprowadzi go do domu. Wiesław M. jednak do dzisiaj twierdzi, że nie pamięta gdzie poszli, ani kiedy i w którym miejscu rozstał się z Pyką.
Ciało milicjanta 3 lutego 1986 roku wyłowiono z Jeziora Solińskiego. Okoliczności jego śmierci nigdy nie wyjaśniono.
Dziennikarskie śledztwo
Dekadę później sprawą wypadku w Łączkach i tajemniczą śmiercią Krzysztofa Pyki zainteresował się sanocki dziennikarz, Marek Pomykała.
Z relacji byłych policjantów, do których dotarliśmy wynika, że pytał ich zarówno o sprawę wypadku w Łączkach, jak i zaginięcie i śmierć milicjanta Pyki. Podczas rozmowy z jednym z nich Pomykała pytał o udział w tych zdarzeniach Tadeusza P.
P. był wówczas czynnym policjantem, pracował w komendzie w Sanoku.
Wyszedł i ślad po nim zaginął
Marek Pomykała w nocy z 29 na 30 kwietnia 1997 roku wyszedł z domu i ślad po nim zaginął. Jego samochód znaleziono przy zaporze w Solinie. Auto było zamknięte, czego dziennikarz miał nigdy nie robić, a w baku - według relacji rodziny - nie było paliwa. Ciała dziennikarza do dzisiaj nie znaleziono. Miał 29 lat.
Wcześniej tego wieczoru Pomykała dzwonił do ówczesnego wicekomendanta i komendanta policji wojewódzkiej w Krośnie. O czym z nimi rozmawiał? Tego nie wiadomo, obaj zasłonili się w śledztwach niepamięcią.
Jak relacjonuje ojciec dziennikarza, z jego torby zniknął notes, aparat fotograficzny oraz dyktafon. Do dzisiaj nie wiadomo, co się z nimi stało. Śledztwo w spawie zabójstwa dziennikarza wszczęte przez prokuraturę w Sanoku na wniosek jego rodziców w 1999 roku zostało umorzone.
O zbrodniach miał opowiedzieć żonie i kochance
W 2012 roku Tadeusz P. do zabicia Marka Pomykała i Krzysztofa Pyki miał się przyznać swojej kochance, Wioletcie Z. O tym, że zabił Krzysztofa Pykę, miał też wielokrotnie mówić swojej byłej żonie, Ewie P.
Ewa P. i Wioletta Z. zostały przesłuchane w śledztwie, które w latach 2014-2015 w sprawie zabójstwa Pyki i Pomykały prowadziła Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie. Prokurator prowadząca sprawę uznała jednak, że w zeznaniach kobiet jest zbyt wiele niespójności, które trzeba rozstrzygnąć na korzyść Tadeusza P. Śledztwo zostało umorzone, Tadeusz P. nie został przesłuchany nawet w charakterze świadka. Prokurator odstąpiła też od przeszukania jego domu w Wołkowyi, gdzie - według zeznań Wioletty Z. - Tadeusz P. miał zabić dziennikarza.
Trzecie śledztwo i cztery zarzuty dla Tadeusza P.
Trzecie śledztwo w tej sprawie od grudnia 2020 roku prowadzi Prokuratura Okręgowa w Krakowie. W listopadzie 2022 roku postawiła Tadeuszowi P. zarzut zabójstwa milicjanta Krzysztofa Pyki, do którego miało dojść w nocy z 12 na 13 grudnia 1985 roku oraz zabójstwa sanockiego dziennikarza Marka Pomykały, który w nocy z 29 na 30 kwietnia 1997 roku wyszedł ze swojego domu w Sanoku i ślad po nim zaginął.
Jak ustalili krakowscy śledczy, Tadeusz P. miał w nocy z 12 na 13 grudnia 1985 roku w Polańczyku zepchnąć z pomostu do cumowania łodzi swojego podwładnego, milicjanta Krzysztofa Pykę. Miał to zrobić, bo chciał uniknąć odpowiedzialności karnej za spowodowanie pod wpływem alkoholu wypadku drogowego w miejscowości Łączki, w którym zginął Edward Krajnik. Pyka miał zginąć, bo - jak ustalili śledczy, chciał ujawnić prawdziwe okoliczności wypadku.
Marka Pomykałę Tadeusz P. miał z kolei zwabić do swojego domku w Wołkowyi, tam upić i udusić. Miał to zrobić, bo bał się, że dziennikarz wpadł na trop popełnionych przez niego zbrodni.
Tadeusz P. usłyszał także zarzut usiłowania zabójstwa swojej żony, Ewy P. Według ustaleń śledczych mężczyzna próbował otruć kobietę, "systematycznie dodając do wypijanych przez nią napojów znaczne dawki określonych leków", oraz przez "umieszczenie w jej papierosach rtęci".
Czwarty zarzut dotyczy znalezienia w mieszkaniu Tadeusza P. nieco ponad 24 gramów "ziela konopi innych niż włókniste".
Jak poinformowała krakowska prokuratura okręgowa, Tadeusz P. przesłuchany w charakterze podejrzanego nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów i złożył wyjaśnienia. Prokuratura nie ujawnia ich treści.
Czytaj też "Pycha kroczy przed upadkiem". Były milicjant podejrzany o dwa zabójstwa, w 1985 i 1997 roku
Grozi mu dożywocie
64-letni Tadeusz P. od 24 listopada 2022 roku przebywa w areszcie. Dwa dni wcześniej, 22 listopada, został zatrzymany przez krakowskich śledczych w Zabrzu (woj. śląskie), gdzie w ostatnim czasie mieszkał.
Jak przekazał nam Janusz Kowalski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krakowie, śledczy czekają jeszcze na jedną opinię biegłych, po czym będą kończyć śledztwo. Akt oskarżenia w tej sprawie do sądu ma trafić do końca maja.
Czytaj też: Były policjant podejrzany o zabójstwo podwładnego i dziennikarza. Jest opinia o poczytalności
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum rodzinne