54-letni Iurii N., który zmarł po zjedzeniu galarety kupionej na targu w Nowej Dębie był pracownikiem miejscowego szpitala. - "Szpital stracił sumiennego i pełnego poświęcenia w wykonywaniu swoich obowiązków pracownika" - napisali współpracownicy. Małżeństwo, które sprzedało mężczyźnie swój wyrób, usłyszało już zarzuty.
Do dramatycznych wydarzeń doszło w sobotę (17 lutego). Iurii N. kupił na miejscowym bazarze galaretę. Po jej zjedzeniu źle się poczuł, jego stan pogarszał się bardzo szybko. Mężczyzna zmarł mimo wysiłków lekarzy.
54-latek był pracownikiem Działu Techniczno-Gospodarczego Szpitala Powiatowego w Nowej Dębie. Na stronie placówki pojawił się wpis, w którym koleżanki i koledzy z pracy żegnają zmarłego kolegę.
"Dla nowodębskiego Szpitala jest to niepowetowana strata, bowiem z Jego odejściem Szpital stracił sumiennego i pełnego poświęcenia w wykonywaniu swoich obowiązków pracownika. Pozostającej w smutku i żalu Rodzinie, a także Jego Przyjaciołom i Znajomym składamy wyrazy głębokiego współczucia oraz zapewniamy o naszym życzliwym o Nim wspomnieniu. Cześć Jego pamięci!" - napisali na stronie internetowej nowodębskiego szpitala pracownicy i kierownictwo placówki (pisownia oryginalna).
Jak informuje "Super Express", mężczyzna uciekł do Polski z Ukrainy przed wojną. Osierocił dwójkę dzieci.
Zobacz materiał Faktów: Zatrucia galaretą na Podkarpaciu. Para sprzedająca wyroby usłyszała zarzuty
Małżeństwo usłyszało zarzuty
W sprawie policja zatrzymała małżeństwo spod Mielca, 55-letnią Reginę S. i 56-letniego Wiesława S. Jak ustalili mundurowi, hodują oni trzodę chlewną i wyrabiają wędliny, które następnie sprzedają z samochodu na terenie Nowej Dęby. W ich domu policjanci zabezpieczyli około 20 kilogramów wyrobów mięsnych, w tym galaretę, którą sprzedawali w sobotę na targu, które teraz zostaną przebadane w laboratorium w Puławach.
Produkcja - jak ustalili śledczy - prowadzona była bez zezwoleń, a "warunki sanitarne, w których były wykonywane te wyroby, pozostawiały wiele do życzenia" - mówił nam w poniedziałek prokurator Andrzej Dubiel, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu.
Czytaj też: Zmarł po zjedzeniu galarety z targowiska. Warunki sanitarne "pozostawiały wiele do życzenia"
Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Tarnobrzegu. Małżeństwu został postawiony zarzut z artykułu 160 paragraf 1 Kodeksu karnego, mówiący i tym, że "działając wspólnie i w porozumieniu narazili na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu trzy ustalone osoby poprzez sprzedaż im galarety mięsnej uprzednio wyrobionej we własnym gospodarstwie domowym, z mięsa zwierząt niewiadomego pochodzenia, które nie były ewidencjonowane, bez spełnienia wymagań do prowadzenia produkcji wyrobów mięsnych" - przekazał w poniedziałek po południu
Jak powiedział w rozmowie z tvn24.pl, w sobotę małżeństwo sprzedało sześć galaret. Po ich zjedzeniu jedna osoba zmarła, dwie trafiły do szpitala, dwie po tym, jak informacja o zgonie 54-latka pojawiła się w mediach, zgłosiły się na policję. Los jednej z nich nie jest znany.
Jak dodał prokurator Dubiel, podejrzani przyznali się do zarzucanego im czynu i odmówili składania wyjaśnień. Nie zgodzili się także na odpowiadanie na pytania prokuratora. Prokuratura zastosowała wobec nich wolnościowe środki zapobiegawcze - dozór policji oraz zakaz produkcji wyrobów mięsnych i ich sprzedaży. Grozi im do trzech lat więzienia.
Na środę (21 lutego) zaplanowana została sekcja zwłok zmarłego mężczyzny. Odbędzie się w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN