Z jednej strony - "największa reforma ortografii od 90 lat", "wreszcie będziemy pisać prościej i logiczniej". Z drugiej - "chaos", "Rada Języka Polskiego sama nie wie, co robi". Te skrajne komentarze wydawców i polonistów dotyczą zmian, które czekają nas już 1 stycznia. Inaczej będziemy pisać od wielkiej i małej litery, łącznie i oddzielnie. A opinie dotyczące reformy są podzielone nawet w środowisku językoznawców. O praktycznych skutkach decyzji RJP rozmawiamy z dr. Arturem Czesakiem - dialektologiem i leksykografem, redaktorem internetowego Dobrego słownika (który jest także poradnią językową) oraz współautorem e-booka "Zmiany w ortografii od 2026 roku. Komentarz do uchwały Rady Języka Polskiego".
Marta Irzyk: Czy 1 stycznia w języku polskim czeka nas rewolucja?
Dr Artur Czesak: Powiem inaczej: Rada Języka Polskiego zaskoczyła nas - językoznawców, nauczycieli, wydawców - ogłoszeniem reformy [w maju 2024 roku - red.]. Z jednej strony zaczęły się pytania typu: czy w 2026 roku, tuż po przerwie bożonarodzeniowej, dzieci będą dostawać jedynki z dyktand? Z drugiej strony - część popatrywała na sprawę z polskim powiedzeniem "jakoś to będzie" cisnącym się na usta. I w sumie słusznie, bo tu zaznaczmy: przepisy ortograficzne nie mają żadnego umocowania prawnego. Przyłączyłbym się więc do zdroworozsądkowego "jakoś to będzie". Nie ma kar za błędy ortograficzne.
Chyba że kiepskie oceny w szkole.
Młodzież szkolna, trochę prawem kaduka, została przez Centralną Komisję Egzaminacyjną wyjęta spod tego zestawu ortograficznych zmian. To znaczy: CKE, mówiąc, że wprowadza okres przejściowy do 2030 roku [na egzaminach będą akceptowane dwa zapisy: sprzed reformy oraz nowy - red.], jednocześnie zasygnalizowała: "szukamy wyjścia praktycznego i musimy się powoli przyzwyczajać i przestawiać". Nie mam też pewności, czy nie będzie jakiegoś cichego buntu społecznego.
Aż tak?