Poniedziałek, 23 majaBierze udział w maratonach, wchodzi na najwyższe góry świata, a ma tylko jedno płuco. Piotr Pogon to prawdziwy twardziel. Gdy wygrał walkę z rakiem, postanowił udowodnić, że w osiąganiu szczytów niepełnosprawność nie przeszkadza, a realizować swoje marzenia najlepiej jest pomagając jednocześnie innym.
Na pierwszy rzut oka mężczyzna w pełni sił - wysportowany, aktywny. Codziennie biega, pływa, trenuje na siłowni. W nogach ma tysiące przebiegniętych kilometrów, na koncie najbardziej prestiżowe maratony. Na metę nigdy nie przybiegł pierwszy, ale nawet najbardziej odległe miejsce dawało panu Piotrowi poczucie zwycięstwa. Bo za każdym razem dokonywał niemożliwego.
Dwadzieścia lat temu lekarze usunęli mu lewe płuco po drugim z trzech ataków choroby nowotworowej. – Był przerzut na lewe płuco, zostało usunięte, została mała część tylko. Było to szczególnie bolesne, bo wtedy miałem rodzinę, plany życiowe – mówi Pogon.
"Zdrowi z Andów nie wracają"
- Wola walki. On ją ewidentnie przejawiał, opowiadał z ogromnym entuzjazmem. Nawet jakby to była niebezpieczne, to gra była warta świeczki – uważa onkolog prof. Bogdan Gliński.
Bieganie to nie jedyna pasja Pogona. Kolejna to górskie wspinaczki. Ostatnio, cztery miesiące temu, zdobył najwyższy szczyt Andów. - Przygotowanie i doświadczenie Piotra pozwalają mu na podejmowanie takich wyzwań, ale wciąż jesteśmy pełni podziwu.
- Piotr ma o 50 procent mniej możliwości pozyskania tlenu. Zdrowi, młodzi, silni, sprawni idą i nie wracają. Piotr wyszedł, zdobył, wrócił i uśmiechnięty pobiegł na maraton – mówi kpt. Narcyz Sadłoń z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.
"Gdyby nie Piotruś, mógłbym sobie pomarzyć o Andach"
Ten ostatni maraton, w Tokio, biegł dla chorego chłopca z Krakowa. Wystartował z odmrożonym palcem, zaledwie miesiąc po powrocie z wyprawy na Aconcaguę. Najwyższy szczyt Andów liczący ponad 6900 m n.p.m. zdobył razem z niewidomym przyjacielem Łukaszem Żelechowskim.
Wspinali się wspólnie już po raz trzeci. Wcześniej byli na Kilimandżaro z podopiecznymi fundacji Anny Dymnej "Mimo wszystko" i na Elbrusie z Jasiem Melą i jego fundacją "Poza horyzonty". W organizacji każdej z tych wypraw Piotr Pogon miał swój niemały udział.
"Ścigam się z radością życia"
Każda wyprawa, każdy bieg Piotra Pogona jest po coś. Nie chodzi tylko o zmaganie się z samym sobą, czy o sportowe wyzwanie. – Ja się ścigam z radością życia, z podarowanym czasem. Kiedyś byłem bogatym, dobrze prosperującym biznesmenem, ale później życie też się potoczyło tak, jak się potoczyło. Związane to było ze śmiercią mojego brata – opowiada.
Jego firma popadła w kłopoty, odbiorcy nie płacili należności, potem rozpadło się jego małżeństwo. - Z krezusa stałem się biednym człowiekiem. W 2003 roku Anna Dymna wyciągnęła mnie ze schroniska dla bezdomnych, z garkuchni brata Alberta. Ciekawe, aczkolwiek bolesne doświadczenie – dodaje.
W grudniu Piotr Pogon chce wystartować w zawodach triathlonowych w Australii. Czeka go pół roku profesjonalnego treningu. Będzie musiał przepłynąć blisko 4 km w oceanie, na rowerze pokonać 180 km i na koniec przebiec maraton.