Amerykanka Lindsey Vonn, która wywalczyła w Pjongczangu brązowy medal olimpijski w narciarstwie alpejskim, rozsypała prochy zmarłego niedawno dziadka nieopodal trasy zjazdowej. Don Kildow przebywał w tym kraju podczas wojny koreańskiej.
- Wiem, że powrót w to miejsce byłby dla niego ważny. Jego cząstka na zawsze pozostanie w Korei Południowej - stwierdziła Amerykanka, która w zjeździe zajęła trzecie miejsce.
Gdyby nie dziadek
Wyjaśniła, że prochy rozsypała kilka dni temu na kamieniu, który wskazano jej jako niezwykły, podczas wizyty w Pjongczangu w ubiegłym roku. Później Vonn, która jest jedną z ambasadorek kończących się w niedzielę igrzysk, otrzymała od Koreańczyków prezenty dla całej rodziny i list z podziękowaniami za służbę Dona Kildowa. Stacjonował on w tym kraju przez dwa lata i zajmował się m.in. budową dróg jako członek Korpusu Inżynieryjnego Armii Stanów Zjednoczonych.
Vonn była mocno związana z dziadkiem. To on w okolicach Milton, gdzie mieszkał, zbudował pierwszy narciarski stok i nauczył jeździć jej ojca.
- Gdyby nie dziadek i jego wielkie zamiłowanie do sportu, pewnie nigdy nie zostałabym narciarką. Myślę o nim praktycznie podczas każdego startu - podkreśliła.
Don Kildow zmarł 1 listopada 2017 w wieku 88 lat. - Chciałam wygrać tutaj dla niego. Ale najważniejsze, że był przy mnie blisko - przyznała.
Autor: rk / Źródło: PAP