Magdalena Fularczyk ostatnich metrów wyścigu, który dał jej olimpijski brąz, "nie pamięta". Wspominała ostatni, niełatwy dla niej rok. - Mój tata nie doczekał medalu, ale był z nami w łódce - powiedziała ze łzami w oczach.
W piątek Fularczyk razem z Julią Michalską sięgnęła po brązowy medal w konkurencji "dwójek".
- To spełnienie moich marzeń. To medal zdobyty po ciężkich bólach. Dla nas ten brąz jest jak złoto - powiedziała niedługo po dekoracji medalowej Fularczyk.
To nie był dla niej łatwy występ. - Mam dość poważną kontuzję pleców. Pływałam na blokadzie, dostałam zastrzyk w takie miejsce, gdzie mnie boli - tłumaczyła. - Po śniadaniu czułam, że plecy są bardzo sztywne. Załamanie było. Pomogła mi rozmowa z mamą. Mówię: cholerka, trzeba w siebie uwierzyć - dodała.
Pajączek szczęścia
Fularczyk "nie pamięta jak wyglądały ostatnie metry". - Broniłyśmy się. Bałam się, że Chinki nas przejdą. Szczęście jednak sprzyja lepszym - wspominała.
- Wszystko mnie bolało, zalanie kwasem, musiałam wymiotować. To cena zdobycia olimpijskiego medalu - dodała.
Medal dedykuje zmarłemu w tym roku tacie. - Tata nie doczekał, ten medal jest dla niego. Ale on był z nami dzisiaj w łódce - powiedziała. Tłumaczyła, że po podnóżku chodził "mały pajączek". - To dzięki niemu dokończyła wyścig - zażartowała.
Autor: kcz / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: PAP | Adam Ciereszko