Środa, 26 stycznia Molestowanie w pogotowiu ratunkowym w Częstochowie. Chociaż dyrekcja pogotowia wiedział, że ich pracownik prawdopodobnie molestuje pacjentów i koleżanki z pracy to - jak twierdzą związkowcy - sprawę od dłuższego czasu zamiatała pod dywan.
W trakcie jednego z listopadowych dyżurów pielęgniarz molestował swoją dwa razy młodszą koleżankę z pracy. - Dogonił, można powiedzieć dorwał naszą koleżankę, jedną ręką zatkał jej usta, dziewczyna nie mogła krzyczeć, nie mogła się bronić... i zaczął się przy niej masturbować - mówi Damian Chmielarz ze związku pracowników ratownictwa medycznego w Częstochowie.
Jak mówi molestowana kobieta, starsze pielęgniarki na to pozwalały i mówiły: "bo Witek taki jest". Sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie jeden ze związkowców, który zaczął stawiać pytania dyrekcji pogotowia.
Obmacywał nieprzytomnych
Przypadek obmacywania koleżanki z pracy nie był odosobniony. Ten sam pracownik pogotowia miał molestować też np. nieprzytomne pacjentki w karetce pogotowia.
- W trakcie udzielania pomocy miała miejsce sytuacja, gdzie kolega ten właśnie głaskał po kolanie, po nodze, po udzie tę osobę, której udzielaliśmy pomocy - twierdzi Hubert Wójcicki, były pracownik pogotowia ratunkowego w Częstochowie. - To była młoda kobieta - dodał.
- Pan pielęgniarz obmacywał piersi osobom nieprzytomnym i półprzytomnym. To jest sprawa tym bardziej dla prokuratury - dodaje Chmielarz.
Zamieść pod dywan
Związkowiec nagrał rozmowę z dyrektorem pogotowia. "Brońcie jej jak chcecie. Mówię tylko, że będę miał do was pretensje, jeżeli mi to wyjdzie. Zrobi się reklama w pogotowiu. Teraz jest okres kontraktowania" - słychać na nagraniu.
Chmielarz, odebrał to tak, że "sprawę należy zataić". Jednak po listopadowym molestowaniu koleżanki z pracy na biurku dyrektora znalazł się oficjalna skarga i doszło do konfrontacji.
Molestujący przepraszał i obiecywał kwiaty i zadośćuczynienie, ale molestowana kobieta odmówiła. Ostatecznie Witold N. dostał naganę i został przeniesiony do innej placówki w pobliskiej miejscowości. Nadal jeździ karetką.
Nie musieli powiadamiać?
Dyrekcja nie powiadomiła jednak policji ani prokuratury o zachowaniu swojego pracownika. Dlaczego? Zapytać trudno, bo dyrektor znajduje się na wakacjach, a jego zastępczyni problemu nie dostrzega, bo - jak twierdzi - wniosek do prokuratury może wnieść tylko osoba poszkodowana.
Co innego twierdzi Tomasz Ozimek z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie, która zajęła się sprawą. - Jeżeli kierownik instytucji samorządowej nie wywiązuje się z obowiązku powiadomienia organów ścigania, może być sprawcą przestępstwa niedopełnienia obowiązków służbowych, czyli tzw. przestępstwa urzędniczego - podkreślił Ozimek.