- Zaraz po wejściu na stadion spojrzałam w niebo i pomyślałam, aby "Kama" była ze mną. I była. Kiedy wchodziłam do koła przed piątym i szóstym rzutem też patrzyłam w górę i prosiłam Kamilę, żeby rzucała razem ze mną. Dziękuję jej i dedykuję ten medal - powiedziała wicemistrzyni olimpijska w rzucie młotem Anita Włodarczyk.
W Londynie Włodarczyk startowała w rękawicach i butach należących przed laty do zwyciężczyni konkursu igrzysk w Sydney w 2000 roku Kamili Skolimowskiej. - Buty "Kamy" miałam od trzech lat. Na ostatnim zgrupowaniu, w ośrodku "Cetniewo" we Władysławowie, wyjęłam je pierwszy raz z szafki i zacząłem rzucać, aby "dotrzeć". One mi pomogły, rękawica mi pomogła i po 12 latach znów Polka ma medal w tej konkurencji - podkreśliła Włodarczyk.
Walka z bólem
Rosjanka Tatiana Łysenko była nie do pokonania? - Nie wiem dokładnie, jaka była odległość przy tym "spalonym" rzucie, czy bym ją pokonała. Ale już 19 sierpnia w Memoriale Kamili Skolimowskiej w Warszawie zapowiada się ciekawa rywalizacja o to, która powalczy o przekroczenie granicy 80 metrów - powiedział medalistka.
A pytana, czy były nerwy o wynik, stwierdziła: - Nie, bo wiedziałam, że jestem mocna psychicznie. Zdawałam sobie sprawę, że w tym momencie zawody się nie kończą. Walczyłam i poprawiałam się. Co dziwne, po raz pierwszy łapały mnie skurcze. Warto było rzucać z bólem - podkreśliła.
Włodarczyk zapewniła, że w dobrej formie była już od rana. - Zaraz po obudzeniu chciałam startować, nie mogłam się doczekać. Nigdy wcześniej nie miałam takiego objawu. Teraz już będę wiedziała, że to dobry znak... Obejrzałam występ kajakarki Marty Walczykiewicz, spotkałam się z rodzicami, bratem. Najgorsze byłoby siedzenie w pokoju w wiosce olimpijskiej - oceniła.
Autor: mn//gak / Źródło: TVN24, PAP