Grając w masce można być najlepszym na boisku. Udowodnił to lider Memphis Grizzlies Mike Conley, który mimo kilku złamań kości twarzy wrócił do gry i poprowadził swoich kolegów do zwycięstwa nad najlepszą drużyną NBA sezonu zasadniczego Golden State Warriors 97:90.
Conley doznał poważnej kontuzji w meczu pierwszej rundy przeciwko Portland Trail Blazers. CJ McCollum znokautował go uderzeniem łokciem w twarz. Było to przypadkowe zagranie. Tydzień temu rozgrywający Grizzlies przeszedł operację popękanych kości. Przez ostatnie 10 dni nie miał piłki w ręku, a większość tego czasu spędził w łóżku.
Zachwyceni fachowcy
- Występ Mike’a był imponujący. Nie dość, że zagrał, to jeszcze bardzo dobrze – zachwycał się były gwiazdor NBA, a obecnie komentator telewizyjny Charles Barkley.
W pierwszym spotkaniu półfinału Konferencji Zachodniej koledzy Conleya ponieśli druzgocąca porażkę. On siedział na ławce rezerwowych z opuchniętą twarzą i mógł się temu wszystkiemu tylko przyglądać.
Nie wytrzymał. W drugim spotkaniu serii zagrał na własną odpowiedzialność. Przed odnowieniem kontuzji miała go chronić specjalna maska. Filigranowy rozgrywający szybko natchnął kolegów do twardej walki.
Serce drużyny
Conley trafił cztery pierwsze rzuty, a w całym meczu zdobył 22 punkty. Świetnie prowadził grę zespołu. Gracze Niedźwiedzi zainspirowani jego postawą doskonale bronili. Przede wszystkich zatrzymali rywali na obwodzie. W pierwszym meczu serii play-off Wojownicy trafili blisko połowę swoich prób zza łuku, tym razem rzucali z zaledwie 23 procentową skutecznością. Mieli też więcej strat.
- Mike ma niesamowite serce. Dał drużynie to, czego tak bardzo nam brakowało w pierwszym meczu - skomentował trener Niedźwiedzi David Joerger.
- Przed meczem czułem podekscytowanie, ale nie bałem się – przyznał Conley. - Koledzy pomogli mi w defensywie. Kilka razy dostałem w twarz na zasłonach. Wiem jakie to uczucie. Po prostu grałem dalej. Najważniejsze jest zwycięstwo zespołu. Teraz jestem tak zmęczony, że padam na twarz – podsumował Amerykanin.
Autor: dasz / Źródło: sport.tvn24.pl