Premium

"Walczymy do końca. Do ostatniego dnia robimy wszystko, żeby każdy doczekał się pomocy"

Zdjęcie: Robert Krawczyk

- Zwykle jest tak, że gdy zaczyna się o nas robić głośno w mediach, sąsiedzi potrzebujących rodzin zgłaszają nam je jeszcze w ostatnim momencie, tuż przed finałem akcji. Zazwyczaj to są te najtrudniejsze historie. Staramy się odwiedzić każdego, kto zostanie zgłoszony. Nie chcemy, żeby ktoś został bez pomocy - mówi Joanna Sadzik, prezeska zarządu Stowarzyszenia "Wiosna", organizującego akcję Szlachetna Paczka. W sobotę ogłoszenie listy potrzebujących. A za miesiąc Weekend Cudów.

18 listopada na stronie Szlachetnej Paczki zostaną opublikowane historie rodzin, które w tym roku czekają na wsparcie. Przez cztery tygodnie każdy będzie mógł wybrać rodzinę, której chciałby pomóc. A potem, czyli 16 i 17 grudnia nastąpi Weekend Cudów - pomoc trafi do oczekujących rodzin.

Marcin Zaborski: Pani Krystyna prosi o buty. Potrzebuje nowych kozaków, bo poprzednie spłonęły w pożarze jej domu.

Joanna Sadzik: To jest niezwykle dzielna kobieta! W zasadzie nie mówi o tym, że czegoś potrzebuje. Gdy nasze wolontariuszki z nią rozmawiały, musiały wręcz z niej wyciągać informację o tych kozakach. Pani Krystyna straciła dom, ale jest wdzięczna, że ma gdzie mieszkać.

Ktoś pomógł?

Rodzina i znajomi pomogli jej wynająć małe mieszkanie. Pani Krystyna cieszy się teraz, że ma co jeść i że ma dokumenty, które udało jej się uratować. To bardzo pogodna osoba. Mówi, że nie jest jej tak źle. I choć tak naprawdę nie ma nic, wcale nie prosi o pomoc. To panie z pomocy społecznej zgłosiły ją do Szlachetnej Paczki, wiedząc, że z płonącego domu wyszła tylko z torebką.

Wolontariusze Szlachetnej PaczkiBeata Zawrzel

Ale kiedy ją pytacie, jakie ma marzenia, odpowiada, że chciałaby mieć ciepło i mieć co zjeść.

I w zasadzie tyle. Mówi, że dziękuję Bogu za każdy kolejny dzień. Naprawdę cieszy się tym, że ma dziś dach nad głową, bo to wcale nie było dla niej oczywiste, gdy cały jej dobytek nagle spłonął w środku nocy. Ma ponad sześćdziesiąt lat, jest sama i zdaje sobie sprawę, że jej dom już raczej nie będzie odbudowany. Ma świadomość, że jej stare życie już nigdy nie wróci.

Niewielkie marzenia mają też na przykład pani Barbara i pan Kamil. Przede wszystkim liczą, że zima będzie w tym roku łagodna. Chodzi o kurtki, których nie mają?

To jest marzenie wielu osób. Choć ta ciepła, zimowa kurtka jest często wymieniana na ostatnim miejscu, bo wcześniej pojawiają się zupełnie inne potrzeby. W tym roku uderzające jest to, że w zasadzie w każdej rodzinie, do której docieramy, potrzebna jest żywność. Widzę to pierwszy raz, odkąd jestem w Paczce, czyli od 2012 roku. Tym razem w zasadzie wszyscy przyznają, że brakuje im pieniędzy na jedzenie.

Inflacja zrobiła swoje?

Ci, którym pomagamy, dobrze to wiedzą. Ale wiedzą też, że wszystkim jest dużo ciężej. Spodziewają się więc, że wielu może być teraz trudniej dzielić się z innymi. Nie oczekują więc pomocy, nie oczekują wiele. A gdy ktoś pyta ich, czy mają buty, kurtkę, czy pościel, albo jaki prezent chcieliby dostać na święta, są po prostu zaskoczeni.

Pan Piotr ma telefon, którego używa od dziesięciu lat. Przydałby mu się nowy. Ktoś inny prosi o tapetę albo o farby, bo chciałby wyremontować pokój czy mieszkanie.

Bardzo ważne, żeby pokazać tym osobom, że mają wpływ na swoje życie. Wyobraźmy sobie, że w jakiejś rodzinie tata stracił pracę i nie może znaleźć nowej. A są ciągle w Polsce miejsca, gdzie bezrobocie wynosi ponad 20 procent i gdzie nie dojeżdża żaden autobus. Gdy ktoś chce dla swoich dzieci jak najlepiej, mimo kłopotów próbuje pokazać swoją sprawczość i chce odzyskać wpływ na swoje życie. Dlatego bardzo często w takiej sytuacji pojawia się pomysł na samodzielne wyremontowanie mieszkania. Właśnie w ten sposób ktoś chce swoim dzieciom pokazać, że jest coś wart. To tak, jakby mówił - może nie zarabiam wiele i nie jestem w stanie zapłacić wam za wycieczkę szkolną, ale będziecie mieli wyremontowany pokój! Próbuje udowodnić, że jest bohaterem w swoim domu. Bez pieniędzy to jednak niemożliwe, bo trzeba przecież kupić materiały budowlane.

Szlachetna Paczka przynosi prezenty w Weekend Cudów Robert Krawczyk

Są jednak takie domy, w których mały remont nie wystarczy. Na przykład ten, w którym mieszka pani Nina ze swoim nastoletnim synem i schorowaną matką. "Stary dom w lesie, z dala od ludzi. Grzyb, pleśń, dziury w podłogach. Brak łazienki, a woda w studni. Tyle że nienadająca się do picia". Docieracie do wielu takich miejsc?

Bardzo często jest tak, że pomoc systemowa - państwowa czy samorządowa - nie trafia w podobne miejsca. A nie trafia, bo nikt nie zgłosił takiej rodziny do ośrodka pomocy społecznej. Pracownicy tych ośrodków mówią nam, że nawet gdy chcą zorganizować jakieś wsparcie, na przykład zawalczyć o doprowadzenie wody do domu, gdzie jest tylko studnia, albo zgłosić potrzebujących naszym wolontariuszom, po prostu nie znają takich miejsc. Nie mają szansy wiedzieć, że ktoś mieszka w środku lasu w tak trudnych warunkach, dopóki nie zainteresują się tym sąsiedzi. Na szczęście rodziną pani Niny zainteresowali się właśnie sąsiedzi i już o niej wiemy. Prawdopodobnie nie wyremontujemy jej domu, choć i takie cuda zdarzają się w Szlachetnej Paczce, ale być może da się odgrzybić to miejsce. Być może uda się kupić agregat, pompę i filtry, które będą tam uzdatniać wodę.

Często zdarzają się "cuda"?

To jest na przykład historia sprzed dwóch lat. Gdy jeden z naszych darczyńców zobaczył, w jakiej altance żyją na działce dwie panie - dwie ponad siedemdziesięcioletnie siostry - stwierdził, że kupowanie beczek na wodę nie ma sensu. Uznał, że trzeba zbudować studnię głębinową. Znaleźli się ludzie, którzy się na to złożyli, i dzięki nowej pompie panie nie muszą już nosić na działkę butelek z wodą. A wcześniej zajmowało im to bardzo dużo czasu, bo żeby się umyć czy coś ugotować, musiały przynieść sporo półtoralitrowych butelek wody. Udało się wtedy, może uda się i tym razem. Mamy nadzieję, że znów pojawi się ktoś, kto zrobi trochę więcej i gdzieś w środku lasu znowu stanie się mały cud.

Tych, którzy mieszkają w lichych altankach, jest więcej. Na przykład pani Marta i pan Maciej, którzy od kilku lat czekają na mieszkanie socjalne.

Pobierają stały zasiłek z gminnego ośrodka pomocy społecznej - 600 złotych, a ich stałe wydatki to 525 złotych miesięcznie. To znaczy, że na życie zostaje im 75 złotych, czyli na jedną osobę mniej niż 38 złotych.

Na miesiąc?

Tak jest. A ta historia pokazuje, że mamy problem z integracją z ludźmi, którzy wyglądają inaczej niż my, albo z tymi, którzy wychodzą z choroby alkoholowej, bezdomności albo z więzienia. Nie chcemy, żeby wrócili do tego, co robili wcześniej, ale z drugiej strony jako społeczeństwo nie dajemy im żadnej szansy. W Szlachetnej Paczce wiemy, że kiedy w opisie tych, dla których szukamy wsparcia, pojawia się choroba alkoholowa, spada prawdopodobieństwo, że ta rodzina szybko dostanie pomoc. Ostatecznie znajduje się ktoś mądry, kto po prostu rozumie i wie, że to jest choroba, z której się wychodzi, ale nie uda się to bez wsparcia i akceptacji innych. I nie chodzi o akceptację polegającą na ugłaskaniu. Chodzi o to, żeby dać pracę i pozwolić wrócić do normalnego życia.

Szansy na normalność wciąż nie mają ci, których dotyka skrajne ubóstwo. Wśród nich jest kilkaset tysięcy dzieci i seniorów. Dlaczego wciąż tak dużo?

Słyszę często polityków, którzy mówią, że przecież rozwiązują ten problem. Na przykład w ten sposób, że jeśli ktoś żyje w rodzinie, w której dochód nie przekracza 1 200 złotych na osobę, może korzystać z bezpłatnego posiłku. To brzmi pięknie, ale z tych posiłków większość nie korzysta. Robi to jedynie kilkanaście procent dzieci.

Szlachetna Paczka: w 2022 roku liczba Polaków żyjących w skrajnym ubóstwie zwiększyła się o blisko 900 tysięcy
Szlachetna Paczka: w 2022 roku liczba Polaków żyjących w skrajnym ubóstwie zwiększyła się o blisko 900 tysięcy (materiał z 20 kwietnia 2023 roku) Marta Warchoł | Fakty po południu TVN24

Dlaczego?

Z różnych względów. Między innymi dlatego, że rodzice się wstydzą, a żaden z nauczycieli nie zauważa, że dziecko chodzi głodne. Inny powód jest taki, że część dzieci żyje w rodzinach niekoniecznie dobrze funkcjonujących i tu znów nikt tego nie zauważa. Co ma zrobić dziesięciolatek, który nie dojada? Przypominam sobie, jak sama miałam dziesięć lat i jak niespecjalnie myślałam, że ktoś w szkole zainteresuje się moimi kłopotami, które wydawały mi się wtedy ogromne. Jeśli rodzice tego nie zgłoszą i jeśli zabraknie mądrego nauczyciela, dziecko zostaje samo ze swoim problemem. Pamiętam moją nauczycielkę - panią Wandę, która uczyła nas polskiego. Pilnowała na przerwach, żebyśmy zjadali drugie śniadanie. A gdy widziała, że ktoś nie ma kanapek, oddawała mu swoje. Ona wiedziała. Po prostu była mądra.

Poza tym w naszej szkole dzieciaki chodziły na darmową zupę. Każdy, kto był głodny, mógł z tego skorzystać. Ale dzisiaj w wielu miejscach zrezygnowano z prowadzenia szkolnych stołówek. Zajmują się tym prywatne firmy, które muszą zarabiać. Dziecko, które jest głodne, nie dostanie więc darmowej zupy.

Ale w swoich raportach piszecie też o dzieciach, które nie jedzą kanapek - nie dlatego, że ich nie mają, tylko dlatego, że się wstydzą tego, jak skromne są ich kanapki. Bo mamę było stać tylko na paprykarz.

Wolą być przez kilka godzin głodne w szkole i wolą zjeść taką kanapkę później, już w domu. Żeby tylko nie narazić się na krzywe spojrzenie czy drwiny. I znowu - jeśli nie znajdą się mądrzy dorośli, na przykład nauczyciele lub rodzice, którzy porozmawiają z pozostałymi dziećmi - problem będzie narastał. Takie dziecko będzie coraz bardziej odsuwało się na bok. A gdy dziecko nie dojada, nie może się skoncentrować, gorzej się uczy albo w ogóle przestaje się uczyć, ma coraz gorsze oceny, przestaje wierzyć w siebie, jest coraz gorzej traktowane w szkole i zaczyna jej unikać. To jest narastająca kula śnieżna, która prowadzi albo do tego, że ktoś staje się wyalienowany, albo do tego, że szuka wsparcia w jakiejś grupie, która w radzeniu sobie z problemami pokaże mu drogę na skróty.

Wyalienowanie czy samotność to jedna z twarzy biedy nie tylko w przypadku dzieci. U dorosłych bywa podobnie. A wszystko zaczyna się często od choroby.

I to może być bardzo różna choroba. Na przykład wspomniane wcześniej problemy z alkoholem. Tak było w przypadku pana Jana, który ma 66 lat i jest na emeryturze. Bardzo niskiej - niższej niż minimalna, bo pan Jan miał kłopoty z utrzymaniem się w pracy i nie nazbierał zbyt długiego okresu składkowego. Jego małżeństwo się rozpadło, a dzieci nie utrzymują z nim kontaktu. Choć przeszedł leczenie i od dziesięciu lat jest osobą trzeźwą, nie ma obok siebie nikogo bliskiego, bo wszystkich stracił. Został sam i ciężko mu było później nawiązać jakiekolwiek relacje. Okazało się, że ma cukrzycę, ale oszczędzał na lekach. Trzeba było amputować mu nogi i jest teraz uwięziony w mieszkaniu na drugim piętrze. Mówi, że jego życiem jest tak naprawdę okno. Marzy, żeby mieć telewizor albo radio, żeby móc słuchać głosu człowieka poza panią opiekunką, która przychodzi do niego z ośrodka pomocy społecznej.

Przydałaby się pewnie jeszcze karta podarunkowa… do apteki. Często pojawia się w rozmowach z tymi, którym pomagacie?

Rzeczywiście, taka karta podarunkowa do apteki to jest coś, co często pojawia się w zgłoszeniach od seniorów. Mimo tego, że od polityków słyszę, że leki dla seniorów są przecież za darmo. Jak się jednak okazuje, akurat nie te, które nasi podopieczni muszą przyjmować.

Obdarowani w ramach akcji Szlachetna PaczkaRobert Krawczyk

Ale nie tylko seniorzy potrzebują leków. Bo choroba może sprawić, że marzeniem staje się szampon na porost włosów po chemii. Ci, którym pomagacie, mówią wam o tym?

Marzą, żeby nie bolało. Chcieliby móc pozwolić sobie na to, żeby wykupić leki przeciwbólowe. Wśród naszych rodzin mamy w tym roku wolontariuszkę, która choruje na nowotwór i tylko połowa jej leków jest refundowana. Ona co miesiąc wydaje w aptece około czterech tysięcy złotych. W tym momencie jest na zasiłku rehabilitacyjnym, bo już od roku nie pracuje. Co miesiąc ma wybór - albo wykupić wszystkie leki i zostać bez pieniędzy na życie, albo zrezygnować z części lekarstw. Jedzenie kupują jej znajomi. Nie stać jej na przykład na kupno biletu miejskiego na wszystkie linie, więc jeździ na gapę, licząc na to, że nikt jej nie złapie.

I dlatego w Szlachetnej Paczce mówicie, że spotykacie ludzi, dla których paragonem grozy jest każdy kolejny paragon, bo tak bardzo liczą każdą złotówkę. Wy te paragony grozy próbujecie zamienić w paragony nadziei?

Każdy z nas spotkał kiedyś przy kasie w supermarkecie osoby - najczęściej starsze - które wyciągają z portfela drobne monety, przeliczają je i okazuje się, że jednak brakuje. Dobrze, gdy stoi za nimi ktoś, kto może sobie na to pozwolić i pomaga. Dołoży ze swoich albo mrugnie do kasjerki. My, robiąc zakupy do Szlachetnej Paczki i przygotowując kilkanaście pudełek z trwałą żywnością, tak naprawdę dajemy oddech. Przez kolejne trzy, cztery, a może pięć miesięcy taka obdarowana osoba nie będzie musiała chodzić do sklepu spożywczego i oglądać paragonów grozy.

Słyszycie czasem, że przyzwyczajacie ludzi do tego, że ktoś im pomoże? Że nie muszą sami o siebie zadbać i zawalczyć? Że dajecie rybę zamiast wędki?

Ja słyszę często: tak wybrali!

Że bieda to wybór?

Tak. Odpowiadam wtedy zawsze pytaniem: czy chciałabyś, czy chciałbyś, żeby twoje dziecko tak żyło? Czy masz takie marzenia? Czy znasz kogokolwiek, kto marzy o tym, żeby stać się biednym? Ja nie znam.

Ale ktoś może powiedzieć, że przecież wystarczy pójść do pracy. Praca jest - wystarczy chcieć. Tak mówią ci, którzy nie chcą pomagać w taki sposób, jaki proponujecie.

I jest w tym część prawdy. W takich miastach, jak Katowice, Warszawa, Gdańsk czy Poznań - bezrobocie wynosi mniej niż jeden procent. Jeżeli tam żyjesz i jesteś na przykład zdrowym czterdziesto- czy pięćdziesięciolatkiem, oczywiście znajdziesz pracę i powinieneś sobie poradzić. Pod warunkiem że masz mieszkanie, bo jeśli go nie masz, to już gorzej. Dobrze pokazuje to historia, którą oglądałam w programie "Uwaga!" TVN, o młodym chłopaku, który studiuje w Krakowie i mieszka w samochodzie przy Błoniach. Jeśli nie masz swojego mieszkania, to tak naprawdę już stajesz się biedakiem. Nie każdy może zarobić na to, żeby wynająć samodzielnie mieszkanie. W Krakowie potrzeba na to około dwóch tysięcy złotych. W Warszawie i innych dużych miastach pewnie tyle samo. Ale oczywiście możesz znaleźć pokój i możesz pójść do pracy.

Żeby studiować, zamieszkał w samochodzie. "Nie lubię mówić "daj". Nie potrafię tak"
Żeby studiować, zamieszkał w samochodzie. "Nie lubię mówić 'daj'. Nie potrafię tak"Renata Kijowska/Fakty TVN

Tylko że nie wszyscy mieszkają w dużych miastach. I nie wszyscy mogą pracować.

A właśnie. Co, jeśli jesteś siedemdziesięcioletnią panią Marią, która ma najniższą emeryturę, przez całe życie była salową w szpitalu, a dziś ma problemy z kręgosłupem i trudno jej ustać na nogach dłużej niż piętnaście, dwadzieścia minut? Przecież nie mogę jej powiedzieć - masz dwie ręce, idź do pracy! Nie powiem tego też, gdy spotykam dziewiętnastoletniego chłopaka z Pszczyny, któremu niedawno zmarli rodzice. On w rodzinie zastępczej opiekuje się dwójką młodszego rodzeństwa. Został w mieszkaniu po rodzicach i ma po nich rentę. To jest około dziewięciuset złotych. Ten chłopak kończy technikum, jest teraz w klasie maturalnej. Uczy się świetnie, więc matura to jest dla niego szansa, że pójdzie na studia. Wtedy będzie mógł już pracować, ale dopóki jest w szkole, to jest po prostu niemożliwe. Po ośmiu, dziewięciu lekcjach wraca do domu i przygotowuje się do egzaminów. Jeśli nie zda matury, za dziesięć lat będzie dokładnie w tym samym miejscu co dzisiaj. Nie każdy więc może i nie każdy powinien iść do pracy. Nie każdego powinniśmy do niej wysyłać. Niektórzy muszą się uczyć. Niektórymi powinniśmy się zaopiekować, dlatego że są starsi i przepracowali całe życie. W jeszcze innej sytuacji jest człowiek, który wychodzi z choroby alkoholowej czy bezdomności. On nie pójdzie od razu do pracy. Być może trzeba go skierować do spółdzielni socjalnej i nauczyć go pracować. A to wymaga czasu.

W historiach rodzin, którym pomagacie, piszecie na przykład tak: "Domownicy każdego dnia dziękują za to, że żyją i mogą spędzić ze sobą kolejny dzień". Czy podopieczni Szlachetnej Paczki nie skarżą się na swój los?

Jest różnie. Bardzo często tam, gdzie są chore dzieci, rodzicom ciężko zaakceptować, że te dzieci nie mają odpowiedniego leczenia i właściwego zabezpieczenia od państwa. Mówią, że przecież przez wiele lat płacili podatki, a teraz czują się sami. Mają żal, że dzieci nie dostają odpowiednich leków, a rehabilitacja jest praktycznie niedostępna. Takie osoby, które czują się osamotnione, bardzo często nie są łatwe przy pierwszym kontakcie. Nie jest prosto zaczynać z nimi rozmowę, bo to są osoby, które mają dużo żalu w sobie. Trzeba ich wysłuchać i pozwolić im opowiedzieć, a czasem pozwolić im się wypłakać. Nierzadko nasi wolontariusze są pierwszymi ludźmi, którzy ich wysłuchują. Na ogół, gdy na przykład idą do urzędu, te osoby są traktowane dość przedmiotowo.

Zderzają się z systemem?

Rozumiem ludzi po drugiej stronie, bo wiem, jak ten system działa. Ale faktem jest, że nie ma tu nikogo, kto by wysłuchał. Brakuje pomocy psychologicznej. Nie ma jej na przykład dla osób, którym rodzi się dziecko z niepełnosprawnością. O ile można ją jeszcze znaleźć w dobrych szpitalach położniczych, o tyle później, gdy dziecko zostaje wypisane do domu, rodzice zostają bez pomocy. Jeżeli nie stać ich na prywatną opiekę psychologiczną, żyją w ogromnej traumie. A najczęściej dotyka to kobiet, bo z reguły to one samodzielnie wychowują te dzieci. Ale zwykle osoby, które naprawdę mogłyby się skarżyć, tego nie robią. Na przykład osoby starsze, które pracowały całe życie, teraz mają 1 700 złotych emerytury, a trzynastka i czternastka starcza im na to, żeby spłacić zeszyt w sklepie. Nie skarżą się, choć paragon grozy widzą każdego miesiąca, gdy przychodzi rachunek za ogrzewanie, prąd czy wodę.

I to od nich słyszycie: jakoś sobie dam radę, nie mam wcale tak najgorzej, pomóżcie innym, bo na pewno bardziej tego potrzebują?

Osoby starsze rzeczywiście często mówią, żebyśmy pomogli tym, którzy mają chore dzieci. Przekonują nas, że mają przecież działkę, na której rośnie trochę warzyw. Albo że zrobią małe bukieciki, które sprzedadzą komuś, kto się nad nimi zlituje. To jest na przykład historia pani Wandy, która ma 84 lata i robi zakupy wszystkim sąsiadkom. Ona je nazywa seniorkami, chociaż są od niej o co najmniej dziesięć lat młodsze. W zamian za to, że przynosi im te zakupy do domu, one dzielą się z nią tym, co im kupiła. Pani Wanda ma poczucie, że nie dostaje tego za darmo i że to nie jest jałmużna, więc zachowuje godność. Mówi, że nie potrzebuje pomocy. Marzy, co prawda, żeby kiedyś pojechać nad morze, bo widziała je tylko w telewizji, ale raczej pogodziła się już z tym, że to marzenie nigdy się nie spełni, bo przecież bilet z Krakowa nad morze bardzo dużo kosztuje.

Ruszają akcje pomocy osobom w kryzysie bezdomności
Ruszają akcje pomocy osobom w kryzysie bezdomnościMarta Kolbus/Fakty po Południu TVN24

Przyznanie się do takich marzeń wcale nie musi być proste. Jedna z waszych wolontariuszek - pani Monika - powiedziała mi kiedyś, że broniła się przed spotkaniem z ludźmi ze Szlachetnej Paczki. Często tak jest?

Jeżeli to jest rodzina ze starszymi dziećmi, które już dużo rozumieją, to namówienie rodziców na rozmowę jest bardzo trudne. Oni zwykle myślą, że jakoś sobie poradzą i będą walczyć o tę rodzinę. Szukają pracy albo pracują, choć to nie wystarcza. Przyznanie się przed dziećmi, że musimy skorzystać ze wsparcia innych, nazwałabym prawdziwym bohaterstwem. My nie żyjemy w kulturze, w której uczymy się, że możemy poprosić o pomoc. Żyjemy w kulturze oceniania - wciąż oceniamy innych. Widzę, jak wiele rodzin właśnie tego się boi. Rodzice boją się oceny ze strony ich własnych dzieci.

Myślą, że skoro są dorośli, powinni sobie poradzić?

I dlatego, jeśli już poproszą o pomoc, to raczej dla swoich dzieci. Powiedzą, że sami niczego nie potrzebują. Widzimy na przykład kobietę, która zimą chodzi tylko w swetrze, bo po prostu nie ma kurtki czy choćby jesiennego płaszcza. I chociaż pada śnieg, ona na nogach ma wiosenno-letnie buty sportowe, ale o nic dla siebie nie prosi. Prosi dla dzieci.

Odwiedzacie każdą rodzinę, zanim trafi do bazy Szlachetnej Paczki?

Tak, odwiedzamy każdą rodzinę, która zostanie przez kogoś zgłoszona lub znaleziona przez naszych wolontariuszy. Zwykle to nie jest tylko jedno spotkanie, bo czasem nawet dwie wizyty to za mało, żeby rodzina zaczęła opowiadać o tym, czego potrzebuje. To ważne, dlatego że bez dobrego poznania sytuacji, nie wiemy, co będzie mądrą pomocą. Jak na przykład pomóc pani, która mieszka gdzieś na Mazurach i codziennie jeździ do pracy rowerem ponad 40 kilometrów? Ja sobie tego nie wyobrażam. To po prostu bohaterka gigantka!

Ponad 40 kilometrów w jedną stronę?

Tak jest. Przez cały dzień sprząta, a potem wraca na rowerze do domu. I tak codziennie podróżując, nabawiła się przepukliny. Jest już po operacji i dochodzi teraz do siebie. Mówi, że nie potrzebuje żadnej pomocy. Chciałaby tylko, żeby w gminie zaczął kursować autobus, którym mogłaby dojechać do pracy. Autobusu, co prawda, nie uruchomimy, ale już wiem, że dostanie skuter.

A są rodziny, które nie doczekały się waszej pomocy, chociaż trafiły do bazy Szlachetnej Paczki?

Co roku mamy co najmniej kilka takich przypadków, w których nasi wolontariusze mówią, że pani Ania, Stasia czy Marysia czekała tylko na nas. Była bardzo samotna przez wiele lat, do czasu gdy zaczęliśmy do niej regularnie przychodzić i pić z nią herbatę. Ustaliliśmy, czego potrzebuje, zaczęła się uśmiechać i tydzień przed Weekendem Cudów - gdy dostarczamy rodzinom nasze paczki - dowiedzieliśmy się, że zmarła. To zawsze są trudne sytuacje - i dla wolontariuszy, i dla darczyńców, którzy przecież z wielkim sercem przygotowują swoje paczki. Staramy się jednak myśleć, że byliśmy tymi, którzy sprawili, że na twarzach takich osób pojawił się pierwszy od wielu lat uśmiech. I że poczuły, że nie są same, bo mają wokół siebie przyjaznych ludzi.

Zawsze udaje się znaleźć tych, którzy chcą pomóc? Wszyscy mogą liczyć na swoją paczkę?

Walczymy do końca. Do ostatniego dnia robimy wszystko, żeby każdy doczekał się pomocy. I nawet jeśli tuż przed finałem ktoś się wycofuje i zgłasza, że nie jest w stanie przygotować paczki, mamy wsparcie naszych partnerów strategicznych, na których zawsze możemy liczyć.

Wolontariusze Szlachetnej PaczkiBeata Zawrzel

Czy można już zaglądać do tegorocznej bazy Szlachetnej Paczki, żeby wybrać, komu chcemy pomóc?

Od 18 listopada od godziny 9 rano każdy może znaleźć tę bazę na stronie szlachetnapaczka.pl. Tam wybieramy województwo i adres magazynu, do którego w Weekend Cudów będziemy dostarczać paczki. W tym roku to będzie 16-17 grudnia, czyli tydzień przed świętami. Ważne jest też to, że nasi wolontariusze cały czas jeszcze odwiedzają rodziny, którym pomożemy. A to znaczy, że nawet jeśli teraz nie znajdziemy kogoś, komu chcielibyśmy przygotować paczkę, być może pojawi się on w bazie jutro czy pojutrze.

Czyli będziecie jeszcze aktualizować te informacje?

Aż do pierwszych dni grudnia. Zwykle jest tak, że gdy zaczyna się o nas robić głośno w mediach, sąsiedzi potrzebujących rodzin zgłaszają nam je jeszcze w ostatnim momencie, tuż przed finałem akcji. Zazwyczaj to są te najtrudniejsze historie. Staramy się odwiedzić każdego, kto zostanie zgłoszony. Nie chcemy, żeby ktoś został bez pomocy.

A jak odwdzięczają się ci, którzy dostają takie wsparcie?

Mam na przykład przepiękną laurkę, którą dostałam od rodziny chyba trzy lata temu. Przygotowała ją Artystka - lat cztery. Nie wiedziała, kto przygotował paczkę dla jej rodziny, więc narysowała wiele osób, a każdy z nas - spośród tych, którzy tę pomoc zorganizowali - próbował się potem na tym rysunku odnaleźć. To jest niezwykła pamiątka. Pamiętam też, że wiele lat temu trafiliśmy do rodziny gruzińskich uchodźców z Osetii, przywożąc dla nich paczki. Przez dłuższy czas nie mogliśmy pojechać dalej, bo na stole czekał na nas obiad. Nie było mowy o tym, żebyśmy nie zjedli. Nie chcieli nas wypuścić. Musieli nam coś oddać, bardzo chcieli się odwdzięczyć. W tej rodzinie był zresztą kucharz, któremu wcześniej udało się nam znaleźć pracę. Wiedział już, że będzie miał pierwszą wypłatę.

Co dla was przygotował?

Nie ma pojęcia, co jadłam! Pamiętam niezwykły smak suszonych buraków. Były bardzo, bardzo słodkie. Często zresztą czeka na nas domowe ciasto, upieczone właśnie na ten moment, kiedy przywozimy paczki. Poza tym są wyszywanki albo kartki z bożym błogosławieństwem. A czasem to jest po prostu słowo "dziękuję". I myślę, że nasi darczyńcy na nic tak nie czekają, jak właśnie na takie słowa od serca. Zwykle bardzo się starają, żeby paczka była trafiona i skrojona na miarę. Czekają więc niecierpliwie, czy wszystko będzie pasowało i czy będzie się podobało. Chcą usłyszeć, że ktoś marzył o właśnie takiej pościeli w różyczki, a brązowy sweter jest w idealnym odcieniu. I chcą znać dalszy ciąg.

Dalszy ciąg historii rodzin, którym pomogli?

Tak, bo dobrze wiemy już, że Szlachetna Paczka pomaga. I co ważne - pomaga trwale. Te rodziny, które mogą znaleźć pracę i polepszyć swoją sytuację własnymi rękami, zyskują wiarę. My dajemy im baterie, żeby zaczęli działać. Bardzo często udaje się to dzięki kontaktom między rodzinami a darczyńcami, z którymi tworzymy sieć pomocy. Dla osób, które mieszkają pod lasem i nie mają wody, bardzo często Paczka oznacza, że ta woda już będzie - jeżeli nie teraz, to na wiosnę. Dla kogoś innego to może być załatany dach, który wcześniej przeciekał. To lepsze życie może też oznaczać nową kurtkę, świeże ręczniki, środki czystości, komplet garnków i jeszcze coś, co można do nich włożyć. A czasem Paczka to pomoc prawna i odzyskanie jakiegoś mienia czy wyegzekwowanie alimentów. Albo dowiedzenie się o tym, że istnieje system pomocy społecznej, z której można skorzystać. To jest też czasami wiedza o tym, jak uzyskać miejsce w domu opieki, bo nierzadko osoby starsze i samotne po prostu nie powinny mieszkać same, ale nie wiedzą, jak to zmienić.

Dlatego mówi pani, że "odmienianie małych światów ma znaczenie".

W przypadku osób starszych bardzo często jest tak, że dzięki naszemu wsparciu zaczynają rozmawiać z sąsiadami. Z osób, które myślały o świecie bardzo źle, stają się osobami, które zaczynają trochę lepiej myśleć o innych, zaczynają uśmiechać się do sąsiadów i odkrywać, że mają wokół siebie życzliwych ludzi. Nie są oczywiście mniej samotni w domu, gdy zamkną drzwi, ale mogą z niego wyjść i porozmawiać z kimś na ławce przed blokiem.

Autorka/Autor:Marcin Zaborski

Źródło: tvn24.pl

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam