Premium

Przekraczają granicę i znikają. Co się stało z tymi dziećmi?

Zdjęcie: Artur Reszko/PAP

Z Domu Księży Emerytów w Augustowie zniknęło w zeszłym roku sześcioro dzieci, z domów dziecka w Białymstoku - dziewięcioro. Wśród nich 11-letni Abdi. - Uciekł do rodziny w Holandii - twierdzą jego polscy opiekunowie z domu dziecka. Ale skąd pewność, że te dzieci uciekły? Przecież nikt ich nie szuka. Nikt nie sprawdza, co się z nimi stało.

- W całej Europie, zawsze tam, gdzie są kryzysy uchodźcze, odbywa się proceder handlu ludźmi. Dlaczego akurat w Polsce miałoby być inaczej? - pytają Anna i Barbara.

Spotykam się z nimi w mieście niedaleko granicy polsko-białoruskiej. Pracują w Fundacji Bezkres stowarzyszonej w Grupie Granica. Od początku kryzysu uchodźczego opiekują się niepełnoletnimi uchodźcami, którzy docierają do Polski. Tak zwanymi dziećmi granicy albo dziećmi uchodźczymi. Proszą o zachowanie anonimowości - to warunek, by mogły otwarcie opowiedzieć o swojej pracy.

I nie chcą, żeby nazywać je "aktywistkami". Twierdzą, że to pojęcie się zdewaluowało i nie jest odbierane właściwie. Nie oznacza już profesjonalizmu, a często jest kojarzone z naiwnością i czymś w rodzaju histerii. Są więc "pracownicami humanitarnymi".

"Nikt jej nie szuka"

Barbara: - Zaczęło się od wiadomości z Warszawy, od znajomej z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, że w jednym z domów dziecka przebywają dwie dziewczyny, które potrzebują pomocy. Jedziemy, wchodzimy - faktycznie, są. Obydwie mówią po francusku. Diana jest z Konga, Anastazja z Kamerunu. Anastazja jest bardzo wylewna, od razu udaje się nawiązać z nią kontakt. Energiczna, otwarta.

Wkrótce potem Anastazja trafiła do domu dziecka w Warszawie. Uczyła się języka polskiego i zamierzała pójść do szkoły. Chciała w Polsce skończyć studia.

1 października 2023 roku Barbara była z Anastazją na zakupach.

- Kupowała sobie różne rzeczy, była pełna entuzjazmu, planowała przyszłość w Polsce. Kupiła na przykład lody, które chciała umieścić w zamrażarce, żeby je zjeść w ciągu następnych dni - mówi Barbara i nagle twarz jej tężeje. - Następnego dnia rano okazało się, że nie ma jej w domu dziecka. Zniknęła.

- Może uciekła, postanowiła pojechać gdzieś dalej, na zachód? - pytam.

- Anastazja nie ma nikogo za granicą, żadnej rodziny. Spędziłam z nią wtedy cały dzień. Miała do mnie zaufanie, powiedziałaby mi. Nic na to nie wskazywało. Nie ma takiej opcji, żeby uciekła.

- Czyli według ciebie została porwana?

- Tak, jestem o tym przekonana. I nikt jej dzisiaj nie szuka.

"Klasyczny przypadek"

Monika Matus również poznała Anastazję w domu dziecka. Zaprzyjaźniły się i w efekcie została jej prawną opiekunką. Oto jej relacja.

- 1 października 2023 roku, około 22, zadzwoniła do mnie jedna z pracownic domu dziecka. Powiedziała, że ma obowiązek, żeby mi przekazać, że Anastazja nie wróciła do domu. Byłam akurat w Chorwacji, od razu zaczęłam wydzwaniać. Najpierw do samej Anastazji, jednak telefon milczał - "abonent niedostępny". Potem do jej koleżanek, do nauczycielek, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Większość nocy siedziałam na telefonie. To była niedziela. Okazało się, że wyszła z domu dziecka wcześnie rano, przed 9. I że nie wiadomo, gdzie była przez cały dzień. To był dzień, w którym Donald Tusk zorganizował marsz [Miliona Serc - red.], tysiące ludzi przyjechały do Warszawy. Myślałam, że może ona gdzieś poszła, zgubiła się, że może doszło do jakiegoś rasistowskiego incydentu. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Anastazja znikła.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam