- Cierpliwość jest najtrudniejszą częścią nauki języka obcego. Szczególnie dla rodziców i innych nauczycieli. Bo rodzice, co naturalne, chcą widzieć efekty, a inni nauczyciele, którzy niekoniecznie mają doświadczenie w pracy z obcokrajowcami, czasem oceniają pochopnie: "w ogóle nie widać skutków tego twojego uczenia" - mówi Łukasz Szeliga, specjalista od nauczania języka polskiego jako języka obcego i drugiego. I radzi, jak pomóc odnaleźć się w Polsce Ukraińcom.
- Chyba lubisz kwiaty. Ten słonecznik jest bardzo ładny.
- Myślę, że lubisz podróżować. O, bilet! Italia? Hiszpania?
- A ta figurka… Czy to prezent? Gdzie pan kupił?
- Na tym koncercie byłeś z przyjaciółmi. Tak jak w muzeum. A może nie. Nie wiem.
- Ma pan psa. Jak ma na imię?
Z pojedynczych przedmiotów, które Łukasz Szeliga włożył do ozdobnego, przypominającego prezent, pudełka można spróbować napisać historię jego życia. Coś zgadnąć. Coś sobie dopowiedzieć, dopisać.
I z tym pudełkiem można się też nauczyć języka polskiego. Nawet jeśli wcześniej znało się tylko kilka polskich słów albo żadnego.
Łukasz od takiego kartonu ze "skarbami" zaczyna pierwsze lekcje języka z uczniami w międzynarodowych szkołach, gdzie w grupie każdy jest z innego kraju i na co dzień mówi w innym języku. I z przedszkolakami uczącymi się dopiero mówić poprawnie nawet w swoim ojczystym języku. Ale też z menedżerami wysokiego szczebla, którzy przyjechali do Polski na zagraniczny kontrakt.
Szeliga pracuje w Krakowie. Jest nauczycielem języka polskiego jako obcego i drugiego, tutorem dzieci i młodzieży, specjalistą od rozwijania kompetencji interkulturowej. Doświadczenie zdobywał, ucząc w Szkole Języka i Kultury Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz w szkołach publicznych i prywatnych, w tym w jednostce edukacyjnej Ambasady Stanów Zjednoczonych w Polsce. Współpracował do tej pory z przedstawicielami przeszło 60 państw.
I najpewniej pudełko wyciągnie też teraz, gdy pod jego skrzydła trafią dzieci z Ukrainy, uciekające przed wojną.
Zastanawiasz się, po co właściwie mu to pudełko? I czy można byłoby je zastosować w przeciętnej polskiej publicznej szkole tu i teraz?
***
Łukasz Szeliga: - Lekcje zaczynam od tego, żebyśmy się poznali. I to, czego się nauczyłem, ucząc polskiego jako języka obcego, jest trochę wbrew metodyce z książek, bo na studiach zachęcano nas, byśmy już od pierwszych zajęć wszystko mówili po polsku i pracowali w pełnym zanurzeniu w języku, co nazywamy pełną immersją.
Jednak z dziećmi jest nieco inaczej - dla nich najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa. I jeśli znam język, którym ono mówi, to myślę, że warto, bym z niego korzystał. Niczego nie da się nauczyć, jeśli uczące się dziecko jest w strachu i czuje się niekomfortowo.
Justyna Suchecka: Pudełko ma w tym pomóc?
- To częsta metoda w edukacji. Ja ze swoim pudełkiem, które nazywam tutorskim, pracuję od 2016 roku.
Wygląda jak prezent, od razu robi się miło.
- Właśnie! O to chodzi.
Nie wyskakuję od razu z “proszę się przedstawić i powiedzieć coś o sobie”. Sam tego nie lubię, a na warsztatach i szkoleniach dzieje się to bardzo często.
Pudełko ma odwrócić zasady gry. Jeśli to możliwe, siadamy dookoła stołu, tak jak się siada do posiłku. Nie mówię uczniom: "mam na imię Łukasz, teraz wy". Tylko opowiadam: to jest pudełko. Kładę je na stole, mówię "proszę otworzyć". Jeżeli zupełnie nie znają polskiego, to sam je otwieram i pokazuję, co jest w środku. Zadaję im proste pytania, na przykład: Jakie jest moje hobby? Co lubię robić w wolnym czasie? Jeśli nie znają ani jednego polskiego słowa, używam wyrazu "weekend".
W odpowiedzi mają pomóc rzeczy, które są w środku: bilety z wakacji, ceramiczne figurki, kolorowe kwiaty.
Daję im czas, niekiedy 10 minut, czasem kilka razy więcej. Mogą korzystać z telefonów, rozmawiać ze sobą. I tak stopniowo, szukając słów, zaczynają mówić o mnie. Czyli nie ja ich wyrywam do odpowiedzi, tylko pokazuję im siebie.
Dlaczego nazywasz pudełko "tutorskim"?
- Bo w swojej pracy staram się być tutorem, podążać za indywidualnymi potrzebami każdego człowieka. To, co dzieje się z pudełkiem, opiera się na relacji, poznaniu, rozmowie. Nieważne w nauce jakiego języka ma to pudełko pomóc.
Gdy taką pierwszą rozmowę mamy za sobą, często proszę, żeby na następne zajęcia uczniowie i uczennice - bez względu na wiek - przynieśli swoje pudełka. Wtedy ja zaczynam poznawać ich, a oni siebie wzajemnie.
I widzę już nie osobę uczącą się, pochodzącą na przykład z kręgu języków słowiańskich. Tylko widzę konkretną Irynę czy Artemego.
Załóżmy, że Iryna i Artemy to małe dzieci, przedszkolaki albo uczniowie klas 1-3. One rzeczywiście chłoną język jak gąbka?
- Tak, ale to niekoniecznie musi oznaczać, że od razu będziemy to widzieć. Takie chłonięcie to proces.
To czasami bywa zaskakujące dla nauczycieli, a szczególnie dla polonistów, którzy nigdy nie uczyli polskiego jako języka obcego, ale często zdarza się, że takie dziecko, kiedy uczy się nowego języka, potrafi przez pół roku nie odezwać się na zajęciach.
To skąd mamy wiedzieć, że się uczy?
- Musimy być bardzo uważni i cierpliwi.
Stan, o którym mówię, jest naturalny i opisywany w fachowej literaturze. Po prostu najpierw się osłuchujemy i dzieci szczególnie tego potrzebują, zanim zaczną “produkcję” własnych słów.
Już widzę, jak z każdej strony te dzieci słyszą: "a czemu ty nic nie mówisz?", "weź się odezwij"...
- Cierpliwość jest najtrudniejszą częścią nauki języka obcego. Szczególnie dla rodziców i innych nauczycieli. Bo rodzice, co naturalne, chcą widzieć efekty uczenia się, a inni nauczyciele, którzy niekoniecznie mają doświadczenie, oceniają pochopnie: "w ogóle nie widać skutków tego twojego uczenia".
Ale po tych kilku miesiącach często następuje odblokowanie i te dzieciaki mówią niekiedy od razy pełnymi zdaniami.
Od zera do bohatera!
- Do bohatera językowego, dokładnie tak.
Czy takie pudełko może nam pomóc przemienić w językowych bohaterów również małych Ukraińców, którzy uciekają właśnie do Polski przed wojną?
- W kwestii podejścia językowego to byłoby dla nich bardzo dobre rozwiązanie, ale trzeba zastanowić się, czy będzie pod kątem emocjonalnym. Bo z jednej strony to świetny start do poznania się, ale jak wyrzucam ze swojego pudełka figurkę psa, pocztówki z wakacji, jestem gotowy opowiadać o podróżach… to nie wiem, czy to będzie dobry początek dla dzieci, które nie podróżują, tylko uciekają przed wojną, a swoje dotychczasowe życie często musiały spakować do jednego plecaka.
I to jest pewne ryzyko, trzeba zachować wrażliwość przy wybieraniu tych przedmiotów. Równocześnie z zawodowego doświadczenia wiem, że nigdy nie wiemy do końca, co otworzy drugiego człowieka na emocje. Jaka rzecz wywoła u niego smutek czy złość, co przypomni mu o domu i go wzruszy, a co przypomni o wojnie.
Nie można przed tym na siłę uciekać. Nie chcemy przecież wpadać w narrację wojenną, tylko spróbować zbudować tym dzieciom namiastkę normalności. One też kiedyś podróżowały, mają jakieś hobby. Jeszcze mogą to wszystko odzyskać.
Więc chyba bym nie zrezygnował z tego swojego magnesu z Sycylii i zostawiłbym też bilety lotnicze w pudełku, ale przygotowałbym się, że jakieś dziecko może nie chcieć o tym mówić, nawet nastolatek może się rozpłakać. To samo w sobie nie jest kłopotem, bo może dzięki temu te dzieci będą chciały opowiedzieć również w swoim języku o tym, co jest w nich żywe.
Problemem jest to, czy nauczyciel, nauczycielka to udźwignie, te emocje.
Uczyłeś w przeszłości osoby, które doświadczyły wojny?
- Uczyłem i uczę ludzi, którzy wyemigrowali z krajów, które są w Europie uważane za kraje Trzeciego Świata, i którzy doświadczyli w Polsce dużej dyskryminacji. Były wśród nich osoby z doświadczeniem wojny. Uczyłem Gruzinkę, Ukraińców, których wyjechali z kraju już kilka lat temu, gdy Putin wkroczył na Krym. Uczyłem starszą panią, która pamiętała drugą wojnę światową, pochodziła z Australii.
Ten ostatni przypadek jest zresztą ciekawy. Byłem początkującym nauczycielem języka polskiego jako obcego, miałem 22 albo 23 lata. I to ona właśnie pokazała mi, jak różne rzeczy mogą wywołać emocje u ludzi.
Poszło o wojnę?
- O rodzinę.
Zainteresowałem się wtedy tym, że w podręcznikach do nauki języka rodziny przedstawiane są bardzo stereotypowo. Zdrowe, uśmiechnięte, młode - dwa plus dwa. A wiedziałem, że rodziny tak nie wyglądają. Są rodziny patchworkowe, wielopokoleniowe, są samotni rodzice, rodziny składające się z dwóch mężczyzn czy z dwóch kobiet, pary, które nie mają dziecka, ale mają zwierzaka. Dla różnych ludzi rodzina może znaczyć coś innego.
W grupie, w której była ta Australijka, wyświetliłem zdjęcia takich różnych rodzin. Chciałem, żeby podyskutowali o tym, czym rodzina właściwie jest. W grupie była 19-letnia Ukrainka, grupa 30-latków z Włoch i Hiszpanii. Grupa była bardzo zróżnicowana, mieli o tej rodzinie ze sobą dyskutować.
Rozmawiali, aż nagle ta starsza pani wstała i uderzyła książką o ławkę. I krzyknęła, że ona już dłużej nie może, język polski jest głupi, a ona wychodzi.
Przez rozmowę o rodzinie?
- Tak, bo jak się dowiedziałem już nieco później, gdy emocje opadły, okazało się, że to dla niej trudny temat. Przytłoczyło ją to, że ci młodsi uczniowie i uczennice potrafili mówić o tym po polsku, wyrazić, co myślą i czują, a ona się zablokowała. Uważała, że powinna mówić poprawnie i całymi zdaniami, a wtedy trudno się rozmawia o delikatnych, emocjonalnych dla nas sprawach. Brakowało jej nie tyle słów, co pewności językowej, by się spierać. A dla niej rodzina była po prostu czymś innym niż dla nich.
Dla mnie to była lekcja, że trzeba umiejętnie podchodzić do różnych tematów. I zawsze mieć w tyle głowy, że nie mamy wpływu na to, co dla innych jest trudne.
Jak to się ma do sytuacji osób z Ukrainy?
- Kluczowe jest, żeby nauczyciele zdali sobie sprawę, że to nie jest ich wina, żeby się nie biczowali za to, że coś się w tych dzieciach zadzieje. One mają prawdo do swoich emocji, płaczu, złości, a my mamy prawo uważać, że to trudne. Chodzi o zachowanie wrażliwości wobec innych.
Wiele osób jest przekonanych, że język ukraiński jest na tyle podobny do polskiego, iż nauka powinna pójść gładko.
- To bardziej skomplikowane. I przestrzegam przed takim podejściem: wrzucimy ich teraz do klasy z Polakami, osłuchują się i jakoś to pójdzie.
Przez lata obserwowałem, że jeżeli było jedno dziecko w klasie, czy to z Wietnamu, czy z Chin, albo takie, które wróciło po latach mieszkania na przykład w Wielkiej Brytanii czy Stanach, to problem był w zasadzie zamiatany pod dywan.
Mam nadzieję, że obecna sytuacja na to nie pozwoli… ale często było tak, że gdy tylko jedno, dwoje dzieci w klasie było obcojęzycznych, kończyło się na mówieniu "a, nie ma problemu". To się trochę zmieniło po 2018 roku, gdy liczba Ukraińców zaczęła - szczególnie w dużych miastach - rosnąć. I już nie można było powiedzieć "a, nie ma problemu" czy "on po prostu jest leniwy" albo "ona się za mało stara" i dlatego nie mówią dobrze po polsku.
Trzeba coś zrobić dla tych wszystkich dzieciaków. To, że one siedzą i tylko słuchają języka polskiego, nie jest wystarczające. Nie uczą się tak niczego dobrze - ani geografii, ani polskiego.
Co byś poradził innym nauczycielom?
Przede wszystkim przyjąć do wiadomości, że oni też muszą się czegoś nowego nauczyć. Ich uczniowie będą potrzebowali zatroszczenia się emocjonalnego i wsparcia językowego.
Można być świetnym polonistą czy polonistką, ale nie być od razu świetnym w uczeniu języka polskiego jako języka obcego. To jest po prostu inna metodyka pracy.
Przedmiotowcy też muszą wiedzieć, że nawet dzieci, które już całkiem nieźle mówią, nadal mają prawo nie rozumieć wielu słów.
Mam teraz w tutoringu siódmoklasistę. Jego matka jest Polką, ojciec Amerykaninem. Dziecko mówi płynnie po polsku i po angielsku. Ale ostatnio miał kartkówkę i powiedział, że nie zrozumiał trzech pytań. Okazało się, że w każdym z nich było jakieś słowo kluczowe dla zrozumienia kontekstu, które mogła zrozumieć tylko osoba naprawdę biegła w polszczyźnie. I on nie rozwiązał tych zadań tylko dlatego, że nie zrozumiał pytania. Gdy mu dałem synonimy tych słów, to od razu zrozumiał.
Musimy mieć świadomość, że to, co nam się wydaje, że jest zrozumiałe, może absolutnie takie nie być. I trzeba wszystko maksymalnie na początku upraszczać.
Nadal spotykam się z przyklejaniem tym dzieciom łatki: głupich, niepracowitych, nieradzących sobie. Ale wiesz, łatwiej powiedzieć o dziecku, że jest głupie niż zadać sobie pytanie: "A co ja, jako nauczycielka, zrobiłam, żeby dziecku pomóc?". I przyznaniem: "Może to ja sobie nie radzę".
Ale nauczyciele mają też prawo się bać wszystkich wyzwań, które wynikają z pracy w wielojęzycznej klasie.
- Oczywiście! A jest to tym trudniejsze, że nie wiemy, jak długo ten stan potrwa. Z pewnością będą takie rodziny, które będą chciały jak najszybciej wrócić do domu w Ukrainie - ale nie wiemy, czy ta wojna potrwa kilka tygodni, czy kilka lat. Będą takie, które zechcą pojechać dalej na Zachód, i takie, które postanowią zostać w Polsce.
Dzieci z wszystkich tych rodzin potrzebują jednak tego samego - poczuć się bezpiecznie. My nie musimy dziś wiedzieć, komu polski będzie potrzebny na zawsze.
Cały czas mam kontakt z koleżanką ze studiów, Tetianą, która mieszka pod Kijowem i tam została. Zapytałem ją, jak możemy wspierać dzieci i młodzież z Ukrainy w polskiej szkole.
I co ci powiedziała?
- Przeczytam: "Trudno powiedzieć. Na 100 procent bardzo się boją, ale każdy może wyrażać ten strach na różne sposoby. Niektóre dzieci mogą być agresywne, inne są miłe, wdzięczne, ale nieśmiałe. Wyobraź sobie, że stoisz samotnie na polu - z burzami i ulewami nad tobą. Te dzieci czuły się na Ukrainie podobnie, tylko straszniej".
Trudno jest na coś takiego dobrze odpowiedzieć. A mądre pomaganie nie jest wcale takie łatwe. Bo my wszyscy mamy teraz taki zryw, że pomagamy, ale tak naprawdę może się już za chwilę okazać, że jedziemy na oparach i nie mamy zasobów, żeby pomagać. I żeby komuś pomóc, sami potrzebujemy wsparcia - również edukacyjnego, byśmy mogli swoją pracę wykonywać jak najlepiej, z satysfakcją
Wracając jednak do Tetiany – na koniec ostatniej rozmowy zapytałem, czy chce przekazać coś nauczycielom i nauczycielkom z Polski, jakieś przesłanie, zdanie. Napisała jedno: "bardzo kochajcie naszych uczniów".
Co to dla ciebie znaczy?
- Że nie pozwolimy innym patrzeć na nich przez pryzmat polsko-ukraińskiej historii. Że skupimy się na tu i teraz. Po prostu będziemy. Bo w takich czasach najtrudniejsze jest być przy kimś.
Łatwo jest dawać oceny, odpytać z gramatyki, mówić, co ktoś ma robić. A tak po prostu siąść i czasem pomilczeć czy pobawić się - to jest najtrudniejsze.
Bo nauczyciele też żyją w poczuciu lęku, że zostaną z tego rozliczeni. Że na koniec ktoś będzie pytał: "No i co pani dla tych dzieci zrobiła?". Odpowiedź - byłam, byłem - jest naprawdę dobrą odpowiedzią.
Myślę, że do końca roku szkolnego priorytetem dla nauczycieli i szkół powinien być rozwój tych dzieci w trzech obszarach: psychologicznym, społecznym i językowo-kulturowym.
One potrzebują zajęć z plastyki i muzyki, bo sztuka jest kluczowa w przepracowywaniu traum - polecam w tym temacie książkę "Strach ucieleśniony" Bessela van der Kolka. Potrzebują zajęć sportowych, gdzie będą mogli na równi przebywać z rówieśnikami z Polski bez zaawansowanej znajomości języka. A dzieci muszą się integrować, nie możemy dopuścić do tworzenia językowych i kulturowych baniek.
I mam nadzieję, że ministerstwo edukacji już wkrótce to uwzględni i właśnie takie rozwiązania będzie promować. Bo ostatnie, czego te dzieci teraz potrzebują, to wystawianie ocen.
A czego potrzebują w kwestii nauki języka polskiego?
- Nauki charakterystycznej dla metodyki nauczania języka polskiego jako obcego. Czyli zaczynamy od tematów takich jak dom, szkoła, sklep. Potem idziemy do nauki kierunków, poruszania się po mieście, kolorów, emocji.
A na pewno nie zaczynamy od tego, że będziemy upraszczać Henryka Sienkiewicza albo puścimy im "Quo vadis" z ukraińskimi napisami. Bo z takimi pomysłami też się spotykam… Więc krótko: nie o to chodzi.
Ale nie mają poznawać polskiej kultury?
Tylko kultura polska to niekoniecznie to, co nam przychodzi do głowy - ludowe stroje i pierogi.
To co?
Pewnie wielu to zdziwi, ale mówiąc o kulturze, chodzi o to, żeby zacząć na przykład od tego, jak wygląda automat biletowy.
Jak kupić bilet na tramwaj?
Tak! Naprawdę!
Albo wytłumaczyć dzieciom, dlaczego i do kogo mówi się w języku polskim "pan", "pani", "państwo", a nie "wy". I dlaczego ta oficjalna forma jest ważna.
Polska kultura to zajęcia o tym, jak zachować się w sklepie i muzeum. Kultura to życie codzienne. Rzeczy, bez których nie zrozumiesz nie tylko żartów, ale też tego, dlaczego ludzie zachowują się w określony sposób.
Z tego samego powodu trzeba wziąć te dzieciaki na wycieczkę po okolicy, po mieście, pokazać im, gdzie co jest. To jest tyle świetnych okazji, żeby rozwinąć kompetencje interkulturowe. Jeśli polskie dzieci same opracują dla ukraińskich taką wycieczkę, to będzie to doskonała lekcja! Dajmy dzieciom sprawstwo i odpowiedzialność.
Dlaczego to takie ważne?
Bo dzieci muszą widzieć w innych dzieciach ludzi. Muszą je poznać, spróbować zrozumieć. Jeśli nie będziemy na to stawiać, wkrótce możemy mieć poważne kłopoty.
Na nauczycielskich grupach już widzę nauczycieli, którzy proszą o rady, bo mają kłopoty z tym, że ktoś źle traktuje ich uczniów pochodzących z Białorusi czy Rosji. A przecież te dzieci z wojną nie mają nic wspólnego.
Jako społeczeństwo musimy natychmiast zatrzymać tę polaryzację. Jeśli tego nie zrobimy, to nie będziemy w stanie zbudować relacji z ludźmi, którzy są od nas inni, bo świat będziemy widzieć czarno-białym.
I myślę, że dziś najważniejszą potrzebą dla polskich nauczycieli jest edukacja nie tylko o samej Ukrainie, ale też Rosji, Białorusi, Macedonii, Węgrzech, Rumunii. Żeby pokazać im pewien obraz, coś w szerszym kontekście. A w efekcie – żeby budować na tym to, co nas łączy, a nie dzieli.
Nawet teraz mamy wykrzywiony obraz. Na przykład wydaje nam się, że przyjeżdżają do nas Ukraińcy, wszyscy mówiący po ukraińsku. Tak nie jest. Mówimy o narodzie bardzo zróżnicowanym. Część mówi tylko po rosyjsku. Powinniśmy się również na tę różnorodność szykować.
Mogę powiedzieć coś kontrowersyjnego?
Śmiało.
Wycinamy teraz flagi i serduszka w kolorach Polski i Ukrainy, idźmy krok dalej- zróbmy coś, żeby pokazać dzieciom, że świat jest złożony. Nie zapominajmy o tych naszych białoruskich i rosyjskich uczniach, którzy przechodzą trudne chwile.
Solidarność i jedność można budować na wiele sposobów. Niech każdy narysuje na takiej odrysowanej ręce czy sercu własne godło, w dowolnych kolorach. Niech te ich talizmany i barwy się łączą z innymi. Niech symbole różnych narodów pojawiają się obok siebie. To takie ważne, żeby nikogo teraz niechcący nie wykluczyć.
Gdy to mówię, wyświetla mi się scena sprzed sześciu lat. Pracowałem wtedy z zerówką, do której dołączyła dziewczynka z Ukrainy. Nie znam ani rosyjskiego, ani ukraińskiego. Ona nie znała polskiego. Zupełnie nas nie rozumiała.
W tej grupie był Artemij, chłopiec z Rosji, który dużo rozumiał po polsku. Zobaczył, jak bardzo zagubiona była. W ogóle się nie odzywała. Usiadł przy niej, przytulił i zaczął tłumaczyć z polskiego na rosyjski. I ona - mówiąca po ukraińsku - już coś z tego rozumiała. Był dla niej - jak byśmy fachowo powiedzieli - asystentem międzykulturowym, chociaż nikt go o to nawet nie prosił.
Kilka miesięcy później czytałem im bajkę. I nagle ta Ania, która dotąd milczała, zaczęła odpowiadać na jakieś moje pytania, pełnymi zdaniami. Jaki Artemij był szczęśliwy! To jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie w życiu widziałem.
Dzieci nie widzą tych różnic, które my jako dorośli widzimy. I to my im wpychamy do głowy pewien obraz świata. I dziś, myśląc o przyszłości, powinniśmy się powstrzymać od przekazywania, że świat dzieli się na dobrych i złych. Musimy im mówić, że ludzie są w stanie pomieścić w sobie wiele dobra i wiele zła, niezależnie od kraju ich pochodzenia.
I myślisz, że twoje pudełko da się wykorzystać w przeciętnej publicznej szkole, już teraz w marcu 2022 roku?
Jak wcześniej mówiłem, jestem zwolennikiem podejścia spersonalizowanego. To widzenie, dostrzeganie konkretnego człowieka. Bywa to trudne w klasie, w której jest 30-35 uczniów, ale jest to możliwe, bo wszystko zależy od nauczycielki czy nauczyciela. Rozbijamy się o nastawienie nauczycieli, a nie system.
Pudełko każdy może wykorzystać już teraz. Pytanie jest, jak to będzie wyglądać w praktyce i jak zareaguje nauczyciel na proces, który zadzieje się w pracy z dziećmi i młodzieżą. Myślę, że to pudełko, pudełko tutorskie, które wymyśliłem, pozwala nauczycielom wdrożyć się właśnie w inne podejście - dostrzec wyraźniej, głębiej i jaśniej, że na przeciwko nich jest człowiek.
Jak będzie wyglądała edukacja Ukraińców w polskich szkołach?
- Mamy nadzieję, że ta wojna skończy się w perspektywie kilku, kilkunastu dni maksymalnie - mówił we wtorek minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. Tego dnia rozmawiał z ukraińskim ministrem edukacji na temat gotowości polskich szkół do nauczania i pomocy dzieciom i młodzieży z Ukrainy. Jak zapowiedział, ministerstwo zawnioskuje do resortu finansów o zwiększenie subwencji na tworzenie oddziałów przygotowawczych.
Dzieci i młodzież z Ukrainy w wieku obowiązku szkolnego i obowiązku nauki, czyli od 7. do 18. roku życia, są przyjmowane i obejmowane opieką i nauczaniem na takich warunkach jak obywatele polscy. Ustalenie klasy, w której kontynuowana jest nauka takiego ucznia lub uczennicy, odbywa się na podstawie sumy ukończonych lat nauki szkolnej za granicą.
Zwykle ustalenie klasy następuje na podstawie dokumentów, które wydała szkoła za granicą, ale nie jest to niezbędne. Wystarczy oświadczenie rodziców o sumie lat nauki za granicą.
Cudzoziemcy w polskich szkołach mogą dziś zgodnie z prawem:
- uczestniczyć w dodatkowych zajęciach z języka polskiego. Zajęcia mogą być prowadzone indywidualnie lub w grupach w wymiarze minimum dwóch godzin tygodniowo przez czas nieokreślony - a równocześnie pobierać naukę z przedmiotów z polskimi dziećmi. To jednak karkołomne w przypadku dzieci, które nie mówią po polsku, ale częste w tych miejscowościach, gdzie dzieci cudzoziemskich jest mało.
- realizować naukę w formie oddziału przygotowawczego, gdzie proces nauczania dostosowany jest do potrzeb i możliwości edukacyjnych uczniów (nauka w takim oddziale trwa rok, z możliwością przedłużenia do dwóch lat). Zajęcia realizowane są w grupach do 15 uczniów w wymiarze minimum od 20 do 26 godzin tygodniowo (w zależności od roku nauki i typu szkoły). W ramach tych godzin uczniowie realizują naukę języka polskiego oraz treści z poszczególnych przedmiotów w zakresie dostosowanym do ich potrzeb i możliwości. To rozwiązanie, które zaleca minister edukacji, łatwiej byłoby w nim też realizować pomysły takie jak pudełko Łukasza Szeligi, ale w tym roku szkolnym w całej Polsce było tylko 115 oddziałów. Nie wiadomo, ile dodatkowych powstanie - ministerstwo zapowiedziało, że ułatwi tworzenie takich grup międzyszkolnych, a nawet międzygminnych, chce też zwiększyć ich liczebność, by łatwiej było znaleźć potrzebnych nauczycieli.
- korzystać z pomocy osoby władającej językiem kraju pochodzenia zatrudnionej w charakterze pomocy nauczyciela - osoba zatrudniona w charakterze pomocy nauczyciela nie musi posiadać kwalifikacji pedagogicznych; taką osobą mogą być też asystenci międzykulturowi.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Łukasz Szeliga