|

"W przypadku ekstradycji mej osoby, mój los będzie przesądzony"

Zhihui Li czeka na decyzję, czy Polska wyda go Chinom
Zhihui Li czeka na decyzję, czy Polska wyda go Chinom
Źródło: Archiwum prywatne Zhihui Li

- Jeżeli Polska wyda mnie Chinom, zginę - mówi działacz ruchu zwalczanego przez komunistyczne władze Państwa Środka. Wspiera go ambasada Szwecji, której jest obywatelem, i Rzecznik Praw Obywatelskich. Polski sąd uważa jednak, że nie chodzi o działalność w zwalczanej przez Chiny wspólnocie, ale o przestępstwa gospodarcze, i zgodził się, by wydać zatrzymanego.

Artykuł dostępny w subskrypcji

OGLĄDAJ REPORTAŻ "POLSKIE SĄDY CHCĄ WYDAĆ GO CHINOM. "W TEJ CHWILI MOŻE SIĘ CZUĆ, JAK W CELI ŚMIERCI"

Dwa łóżka, dwa taborety i dwie szafki nocne, stolik, wygrodzona toaleta, okno z mleczną szybą, zza której prześwitują kraty.

Tak wygląda 12 metrów kwadratowych celi w areszcie na warszawskiej Białołęce, w której od dwudziestu miesięcy siedzi 53-letni Zhihui Li, pochodzący z Chin. Mówi o niej: moja cela śmierci.

Oficjalnie ścigany jest przez Chiny za przestępstwo gospodarcze. On jednak przekonuje, że to tylko przykrywka do tego, żeby komunistyczny reżim ukarał go za wspieranie Falun Gong, wspólnoty brutalnie zwalczanej w Chinach. Li - jako milioner - nie tylko był jego członkiem, ale też finansował działalność organizacji.

Czy to linia obrony, która ma go chronić przed procesem w dawnej ojczyźnie? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że w swojej narracji nie jest osamotniony. Ambasada Szwecji, której obywatelem od kilku lat jest Zhihui Li, w piśmie wysłanym do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych podkreśla: "jest duże ryzyko, że nasz obywatel po wydaniu go stronie chińskiej, może zostać skazany na karę śmierci". Szwedzcy dyplomaci zwracają uwagę, że tamtejszy rząd wiosną 2019 roku opublikował raport o prawach człowieka, demokracji i zasadach państwa prawa w Chinach. Zaznaczono w nim, że Chiny dopuszczają się licznych przypadków łamania podstawowych praw człowieka i że liczba takich zdarzeń stale rośnie.

"Chińska Republika Ludowa nie spełnia kryteriów państwa prawa. Tamtejszy wymiar sprawiedliwości podporządkowany jest kontroli partii komunistycznej, a zatem nie jest on niezależny" - twierdzą Szwedzi.

O tym, że członkowie Falun Gong są poddawani torturom i egzekucjom, alarmuje też Amnesty International. O prześladowaniach i preparowaniu oskarżeń wobec Falun Gong mówią też sami członkowie tego ruchu, który zrzesza na świecie ponad 100 milionów osób.

Te argumenty nie przekonały jednak polskiego sądu, który zgodził się - już prawomocnie - żeby zatrzymany w Polsce Zhihui Li został przekazany Chinom.

Jak do tego doszło?

Wzorowy obywatel

Jest rok 2012. Zhihui Li jest szanowanym obywatelem Chińskiej Republiki Ludowej - od lat kieruje dużą firmą w branży tekstylnej, której obroty liczone są w dziesiątkach milionów złotych. Dwukrotnie zasiada w Izbie Ludowej, czyli odpowiedniku polskiego Sejmu. Jak każdy przedsiębiorca i polityk tego szczebla musi mieć legitymację partyjną. Formalnie nie jest jednak członkiem partii komunistycznej, tylko komunistycznej młodzieżówki.

Chiny domagają się wydania mężczyzny zatrzymanego na Lotnisku Chopina
Źródło: TVN24 Łódź

Od roku jest też mężem Szwedki o chińskich korzeniach. Poznaje ją w 2010 roku przy okazji targów organizowanych przez tamtejszego meblarskiego giganta, dla którego materiały dostarcza firma prowadzona przez Li.

Jego żona aktywnie uczestniczy w Falun Gong - chińskiej praktyce duchowej, która polega przede wszystkim na medytacji.

Początkowo komunistyczne władze sprzyjały powstającemu na początku lat 90. nurtowi. Jego członkami często zostawali członkowie partii. Ruch, który kładzie nacisk na moralność, szybko zyskiwał na popularności. Na tyle, że Komunistyczna Partia Chin zaczęła postrzegać go jednak jako zagrożenie dla stabilności reżimu.

Wojna chińskich władz z Falun Gong wkroczyła w nową fazę w 1999 roku - wtedy to członkowie wspólnoty rozpoczęli protesty, w których żądali większych swobód obywatelskich, poszanowania praw człowieka i mniejszej ingerencji państwa w prywatne życie obywateli. W odpowiedzi komuniści określili Falun Gong jako sektę, która dąży do wywrócenia porządku społecznego. Równocześnie rozpoczęły się brutalne represje.

Kobieta, w której zakochał się Zhihui Li, w obawie przed represjami ucieka z kraju i zrzeka się obywatelstwa ChRL. Dzieje się to, jeszcze zanim pozna swojego przyszłego męża. Później, kiedy już są w związku - choć najczęściej daleko od siebie - namawia go, by również opuścił ojczyznę.

- Chiny odwiedziła tylko raz, po długich namowach. Spotkała się z moimi rodzicami i synem z pierwszego małżeństwa - opowiadał przed polskim sądem Li. Twierdzi, że jeszcze kiedy mieszkał w Chinach, dostał kilka razy ostrzeżenie od - jak je nazywa - "wpływowych osób", że otaczanie się ludźmi z Falun Gong może się dla niego źle skończyć. Nie zdradza jednak ich nazwisk ani funkcji.

28 listopada 2012 roku Li na stałe przeprowadza się do Szwecji, by zamieszkać z żoną. Chiny opuszcza bez przeszkód. Rok później formalnie zrzeka się członkostwa komunistycznej młodzieżówki. W Skandynawii poznaje Chen Ying, szefową gazety wydawanej przez środowisko Falun Gong, która z Chin do Europy uciekła przed represjami. Ying w telefonie cały czas trzyma zdjęcia członków grupy, którzy - jak mówi - zostali zabici przez chińskie władze.

- Zhihui Li był na pięciu dużych sympozjach związanych z ruchem. Wspierał nas finansowo. Wiedział, jakie są potrzeby, jeśli chodzi o wydawanie gazety. Oprócz tego sprawił, że przybyli do nas chińscy biznesmeni w Szwecji. Zamieszczali u nas reklamy, co pomagało nam finansowo - opowiada Chen Ying w rozmowie z tvn24.pl. To samo zeznaje wcześniej przed polskim sądem.

Ścigany

Obywatel Szwecji został zatrzymany na Lotnisku Chopina w marcu 2019 roku
Obywatel Szwecji został zatrzymany na Lotnisku Chopina w marcu 2019 roku
Źródło: TVN24 Łódź

Zhihui Li szybko odnajduje się w Szwecji. Zakłada nową firmę, wchodzi z nią na znany sobie doskonale rynek meblarski. Zyskuje też uznanie wśród członków Falun Gong. Tymczasem w Chinach rozpoczyna się postępowanie, które zaważy na przyszłości biznesmena. 4 czerwca 2014 roku rusza śledztwo w sprawie wyłudzenia 7 milionów juanów (wówczas około 3 mln zł, dziś ok. 3,8 mln zł) z jednej z chińskich firm. Niespełna rok później, 3 lipca 2015 roku, śledczy dochodzą do przekonania, że jednym z winnych tego przestępstwa jest Zhihui Li.

Prokuratorzy formułują następujący zarzut: od 1 października 2011 do 31 października 2012 roku Li miał na terenie prowincji Jiangsu wyłudzić pieniądze od firmy, której jego przedsiębiorstwo miało dostarczać towary. Do dostawy jednak, zdaniem śledczych, nie doszło, a przelew na rzecz firmy podejrzanego został wykonany na podstawie sfałszowanego protokołu przyjęcia towarów.

W 2016 roku Li otrzymuje szwedzkie obywatelstwo i zrzeka się chińskiego. Rok później - już jako Szwed - zostaje wpisany przez Chiny na listę osób ściganych czerwoną notą Interpolu. Biznesmen twierdzi dziś, że nie miał wówczas pojęcia o śledztwie. Bez przeszkód podróżował po Europie, a na jesień 2019 roku planował wizytę w Chinach.

Jest marzec 2019 roku, kiedy Zhihui Li wsiada do samolotu ze Szwecji do Polski. Wysiada na Lotnisku Chopina, gdzie ma przesiadkę na lot do Rumunii. Do Bukaresztu jednak nie dotrze, bo w hali przylotów warszawskiego lotniska zatrzymuje go Straż Graniczna.

Li jest zszokowany, żąda tłumacza. Twierdzi, że nie wie nic o jakichkolwiek zarzutach chińskiej prokuratury.

"Nie rozumiem tej sytuacji, ani tego, o co jestem oskarżony w Chinach. Mam aktywną firmę w Szwecji, moja nieobecność tam oznaczałaby bardzo duże straty dla firmy" - notuje w protokole zatrzymania przesłuchujący go funkcjonariusz. Pytany o to, czy prowadzi jakąkolwiek działalność polityczną, zaprzecza. O Falun Gong nie wspomina, bo - jak później zezna - stowarzyszenie nie ma charakteru politycznego, jest jedynie represjonowane przez polityków.

Sąd decyduje o jego tymczasowym aresztowaniu.

Na decyzję w sprawie ewentualnej ekstradycji mężczyzna czeka w celi aresztu śledczego na Białołęce
Na decyzję w sprawie ewentualnej ekstradycji mężczyzna czeka w celi aresztu śledczego na Białołęce
Źródło: TVN24 Łódź

Coś, czego prokuratura zwykle nie robi

Polskie służby informują Chiny, że ścigany przez nich obywatel Szwecji został aresztowany w Polsce. Chińczycy w odpowiedzi wysyłają wniosek o jego ekstradycję.

Żeby ta była możliwa, sąd musi każdorazowo potwierdzić, że ściganego można wydać do innego kraju.

Polskie prawo nie pozwala na ekstradycję osób, które w innym państwie mogłyby być poddane karze śmierci lub ukarane za czyny polityczne. Ostateczna decyzja, po prawomocnym orzeczeniu sądu, należy do polskiego ministra sprawiedliwości.

Pierwszy proces ekstradycyjny - przed warszawskim sądem okręgowym - rusza w sierpniu 2019 roku. Obrońca Zhihui Li, mecenas Krzysztof Kitajgrodzki przekonuje sąd, że sprawa rzekomego oszustwa została sfabrykowana przez stronę chińską.

Przed naszą kamerą zwraca uwagę: - Postępowanie wszczęto półtora roku po jego [Zhihui Li - red.] wyjeździe z kraju. Trzy lata po opuszczeniu [przez niego] Chin, tamtejsi prokuratorzy konkretyzują zarzuty.

Jego zdaniem o niezwykłości tej sprawy świadczy to, jak na "czerwoną notę" wystawioną przez Chiny za Li reagują w innych krajach.

- Szwedzi doskonale wiedzieli, gdzie mieszka mój klient. Przedstawiciele służb granicznych innych krajów też musieli mieć świadomość, kim jest przylatujący do nich mężczyzna. Nikt jednak latami nie reagował. Dlaczego? Takie sprawy są jak kukułcze jajo. Nikt nie chce brać na siebie ciężaru odpowiedzialności i stwierdzenia, czy tym razem ściganie jest zasadne, czy jest tylko pretekstem do ściągnięcia niewygodnego człowieka - mówi mecenas.

Zhihui Li opuścił Chiny w 2012 roku
Zhihui Li opuścił Chiny w 2012 roku
Źródło: Archiwum prywatne Zhihui Li

To z inicjatywy adwokata sąd przesłuchuje Chen Ying, szefową największej w Europie gazety wydawanej przez środowisko Falun Gong.

Mecenas Kitajgrodzki przedstawia też przed sądem szwedzkie akta w bardzo podobnej sprawie innego członka Falun Gong. Jego proces toczył się w Szwecji i tamtejsze władze ostatecznie odmówiły wydania Chinom tej osoby, ponieważ - jak wskazywali sędziowie - jego życie mogłoby być zagrożone w związku z łamaniem praw człowieka przez Państwo Środka.

Ten dokument jednak - chociaż przyjęty do akt przez warszawski sąd okręgowy - nie zostaje nawet przetłumaczony na język polski.

Sąd Okręgowy w Warszawie otrzymuje informacje od strony chińskiej. Wynika z nich, że śledztwo dotyczące Zhihui Li zakończyło się postawieniem w stan oskarżenia również innych osób, które miały być zamieszane w oszustwo. Bliski współpracownik Zhihui Li został skazany na 10 lat i sześć miesięcy więzienia.

Na kolejnych rozprawach prokuratura wskazuje, że wątek o rzekomym prześladowaniu Chińczyka ze szwedzkim paszportem jest tylko linią obrony ściganego, przyjętą na potrzeby tej sprawy. Prokurator podkreśla, że o swoim zaangażowaniu obywatel Szwecji "przypomniał sobie" dopiero po jakimś czasie od zatrzymania.

25 września 2019 roku, pół roku po zatrzymaniu na Lotnisku Chopina, Sąd Okręgowy w Warszawie stwierdza, że nie ma przeszkód, by Zhihui Li został wydany Chińskiej Republice Ludowej. Sędzia Dariusz Łubowski dochodzi do wniosku, że: - obywatel Szwecji może i jest członkiem Falun Gong, ale obrona nie udowodniła, żeby jego aktywność wyróżniała się na tyle, żeby uprawdopodobnić hipotezę, że to właśnie z tego powodu Li jest ścigany przez Chiny; - Falun Gong nie ma formalnych struktur, list członkowskich ani hierarchii. Nie ma więc możliwości stwierdzenia, jak bardzo Li był zaangażowany w działania wspólnoty; - w związku ze śledztwem prowadzonym przez wymiar sprawiedliwości Państwa Środka zostały skazane też inne osoby, a to, zdaniem sędziego, nie pozwala na stwierdzenie, że działania prokuratorów są jedynie "przykrywką" do ściągnięcia niewygodnego dla reżimu człowieka do kraju; - strona chińska zaznaczyła we wniosku ekstradycyjnym, że za przestępstwo oszustwa nie grozi kara śmierci. Maksymalną karą jest dożywocie.

Mecenas Kitajgrodzki odwołuje się od tego postanowienia do Sądu Apelacyjnego w Warszawie.

W trakcie procesu apelacyjnego, tuż przed wydaniem prawomocnego orzeczenia, prokuratura - co zdarza się niezwykle rzadko - zmienia o 180 stopni swoje spojrzenie na sprawę i staje w obronie zatrzymanego.

Mężczyzna wspierał największą gazetę stowarzyszenia Falun Gong
Mężczyzna wspierał największą gazetę stowarzyszenia Falun Gong
Źródło: Archiwum prywatne Zhihui Li

13 grudnia 2019 roku prokurator Anna Adamiak - jak czytamy w protokole rozprawy - stwierdza, że wydanie Zhihui Li jest "prawnie niedopuszczalne". Wnioskuje, by sąd odmówił ekstradycji. Dlaczego? W aktach czytamy: "Nie będzie żadnej kontroli [nad tym - red.], co władze chińskie zrobią ze ściganym i na jakim etapie jest proces ściganego. Nie będzie możliwości co do zapewniania [strony polskiej - red.] co do wolności praw człowieka".

Prokurator podkreśla, że Polska - bez podpisanej umowy ekstradycyjnej - będzie musiała liczyć na "dobrą wolę współpracy" ze strony Chin. Jednocześnie zaznacza, że zachodzi uzasadniona obawa i "wysoki stopień prawdopodobieństwa", iż wydanie ściganego nie będzie gwarantowało, że jego prawa i wolności zostaną zachowane.

Po tym zaskakującym zwrocie akcji Sąd Apelacyjny w Warszawie uchyla postanowienie sądu pierwszej instancji i kieruje sprawę do ponownego rozpoznania przez Sąd Okręgowy w Warszawie. Nakazuje między innymi przetłumaczenie uzasadnienia wyroku szwedzkiego sądu w bardzo podobnej sprawie. Wyrok ten, jak już wspomnieliśmy, znajdował się w aktach, ale nie został wcześniej przetłumaczony.

Chiny: prześladowania to "zwodnicza propaganda"

Zanim sąd pierwszej instancji ponownie podejmuje decyzję, wysyła do wydziału konsularnego ambasady Chińskiej Republiki Ludowej w Warszawie jedenaście pytań. Dotyczą one między innymi tego, czy Li może być przesłuchiwany w Polsce i odbyć tu karę, jaka kara może być orzeczona w Chinach i czy Falun Gong jest organizacją legalną w Chinach oraz jakie kary grożą jej członkom.

Ambasada odpowiada 6 marca 2020 roku. Wskazuje, że Li może być przesłuchany w Polsce, ale kwestia odsiadywania tutaj wyroku musiałaby zostać rozpatrzona przez chiński sąd.

Falun Gong jest - jak czytamy w przetłumaczonym dokumencie z ambasady Chin - nielegalną organizacją.

"Jest antyludzka, antyspołeczna i antynaukowa. Tworząca niszczące ugrupowania buntownicze" - zaznacza strona chińska. Dodaje, że Falun Gong naraża społeczeństwo i "wpływa na jego psychikę, powoduje śmierć oraz kalectwo". Ambasada podkreśla w korespondencji z sądem, że za "organizowanie lub promowanie zabobonów" grozi od trzech do siedmiu lat więzienia. Wyroki wobec osób popełniających "przestępstwo są względnie niewielkie", zazwyczaj jednak, jak zapewnia ambasada, nie przekraczają trzech lat, a czasami kończą się grzywną.

Strona chińska nazywa informacje o prześladowania członków Falun Gong "zwodniczą propagandą". "Jest całkowicie z niczego, tworząc pogłoski (…) celem jest oszukiwanie, błaganie o współczucie i wsparcie" - podkreśla.

Co innego piszą w swoich sprawozdaniach organizacje międzynarodowe. Amnesty International zwraca uwagę w swoim raporcie w sprawie przestrzegania praw człowieka na świecie (z 2017 roku), że osoby praktykujące Falun Gong są poddawane prześladowaniom, bezwzględnym zatrzymaniom, torturom i innym formom złego traktowania. "W ich przypadku nie można też mówić o sprawiedliwych procesach" - alarmuje AI.

Sprawą ekstradycji obywatela Szwecji do Chin zajmie się Sąd Najwyższy
Sprawą ekstradycji obywatela Szwecji do Chin zajmie się Sąd Najwyższy
Źródło: Shutterstock

Chiny podkreślają w swoim stanowisku, że Polska - jeżeli będzie tego chciała - otrzyma informacje o czasie procesu, wyroku i miejscu jego wykonania. Państwo Środka zadeklarowało również, że może zorganizować udział przedstawicieli polskiej ambasady w rozprawach sądowych oraz wizyty w miejscach zatrzymania i nadzoru Zhihui Li.

Ta deklaracja - jak mówi nam prokurator Marcin Saduś z Prokuratury Regionalnej w Warszawie - sprawiła, że śledczy zdecydowali się na nowo popierać ekstradycję. Czyli ponownie wykonali kolejny obrót o 180 stopni i wrócili do punktu wyjścia.

- Chcę zaznaczyć, że stanowisko prokuratury o wycofaniu poparcia dla ekstradycji [pod koniec pierwszego procesu apelacyjnego - red.] było uzasadnione. Od tamtego momentu jednak sąd zdobył deklarację strony chińskiej, która zmieniła nasze postrzeganie tej sprawy. W momencie kiedy państwo ubiegające się o wydanie zatrzymanego deklaruje pełną gotowość współpracy, nie ma podstaw do blokowania ekstradycji - zaznacza prokurator Saduś.

W powtórnym procesie prokurator Anna Adamiak już nie występuje. Oskarżyciela publicznego reprezentuje prokurator Alina Janczarska (w procesie przed sądem pierwszej instancji) oraz prokurator Hanna Gorajska-Majewska (przed sądem odwoławczym). Obie są za tym, żeby Zhihui Li trafił do Chin.

Jeden z trzech

Po ponownym rozpoznaniu sprawy sąd, najpierw okręgowy (pod przewodnictwem sędzi Katarzyny Stasiów), później apelacyjny (pod przewodnictwem sędzi Ewy Jethon), stwierdza, że nie ma przeciwskazań do ekstradycji. To orzeczenie od sierpnia tego roku jest już prawomocne.

Zhihui Li: w przypadku ekstradycji mój los będzie przesądzony
Zhihui Li: w przypadku ekstradycji mój los będzie przesądzony
Źródło: Archiwum prywatne Zhihui Li

- Trzeba podkreślić, że w śledztwie toczącym się na terenie Chińskiej Republiki Ludowej na karę 10 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności został skazany współpracownik pana Li - zaznacza w rozmowie z tvn24.pl sędzia Jerzy Leder, rzecznik Sądu Apelacyjnego w Warszawie.

To jeden z argumentów, które sąd odwoławczy bierze pod uwagę, utrzymując postanowienie sądu pierwszej instancji. Inne są następujące: - obawa, że w Chinach może dojść do naruszenia praw Zhihui Li nie została wystarczająco dowiedziona, samo praktykowanie Falun Gong nie może automatycznie podważać praw strony chińskiej do wydania ściganego mężczyzny; - na podstawie materiałów wskazujących na łamanie praw człowieka w Chinach nie można jednoznacznie wskazywać z całą mocą, że opisywane zagrożenia mogą odnosić się do ściganego Zhihui Li, według sądu obywatel Szwecji nie jest ścigany z powodu przestępstw politycznych i nie grozi mu kara śmierci; - Zhihui Li nie czuł się ścigany przez stronę chińską i - chociaż wiedział o nielegalności Falun Gong - planował wizytę w Chinach, tym samym - w ocenie sądu - sam nie podejrzewał, że jego aktywność może mieć realny wpływ na jego przyszłość; - Chiny zadeklarowały chęć współpracy z Polską i przekazywanie informacji na temat procesu Zhihui Li oraz warunków, w których byłby przetrzymywany.

Minister ma możliwość

Decyzji Sądu Apelacyjnego sprzeciwia się Rzecznik Praw Obywatelskich, składa kasację do Sądu Najwyższego. Zdaniem RPO decyzja o możliwości wydania zatrzymanego do Chin musi być ponownie zbadana. Rzecznik wskazuje, że polskie prawo (art. 604 Kodeksu postępowania karnego) zabrania wydawania zatrzymanych do krajów, w których może dojść do naruszania wolności i praw człowieka.

Sąd Najwyższy ma orzekać w tej sprawie w styczniu. Jeżeli stwierdzi, że Li może być poddany ekstradycji, ostateczna decyzja będzie należała do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, który jest jednocześnie zwierzchnikiem polskiej prokuratury.

- Nawet jeżeli Sąd Najwyższy wypowie się w tej sprawie, minister sprawiedliwości ma możliwość podjęcia decyzji, czy zatrzymany będzie wydany, czy też nie. Z pewnością sięgnie do wszystkich informacji. Raporty, które powstają na temat praw człowieka w Chinach jasno wskazują, jaka tam jest sytuacja. Mamy świadomość, że Chiny nie są krajem w pełni demokratycznym - mówi rzecznik prasowy Ministra Sprawiedliwości Agnieszka Borowska.

Zaznacza też, że "jest wiele wątpliwości co do działań władz chińskich". Borowska dodaje, że Zhihui Li jest jedną z trzech osób, których wydania domagają się aktualnie Chiny.

- Wszystkie wnioski są z zeszłego roku. Trwają postępowania. Chcę zaznaczyć, że w ciągu pięciu ostatnich lat nie wydaliśmy stronie chińskiej żadnego zatrzymanego - podkreśla.

Obrońca ściganego: mój klient może się czuć jak w celi śmierci
Obrońca ściganego: mój klient może się czuć jak w celi śmierci
Źródło: TVN24 Łódź

"Dyskusja wśród sztachet"

Pracując nad tym reportażem, kontaktuję się z czterema sinologami. Wszyscy chętnie udzielają komentarza, ale proszą, żeby nie używać ich nazwisk. Dlaczego?

- Wojna pomiędzy władzą chińską a Falun Gong jest tak długa i brutalna, że nie sposób wypowiedzieć się i błyskawicznie nie zostać zakwalifikowanym do jednego z obozów. To trochę tak, jakby ktoś próbował przemawiać na wiejskiej dyskotece, na parkiecie której latają sztachety. A prawda jest taka, że ta sytuacja jest bardzo złożona i niejednoznaczna - tłumaczy jeden z nich.

W jego opinii Zhihui Li faktycznie może być ścigany bezpodstawnie, bo naruszył dwie zasady, których naruszać nie wolno: będąc wysoko postawionym politykiem, porzucił partię oraz przyłączył się do wrogów partii z Falun Gong.

- Potrafię sobie wyobrazić, że dążąca do centralizacji władza zdecydowała się bardzo surowo ukarać takie postępowanie. Przede wszystkim dlatego, żeby innym ludziom partii takie pomysły nie przychodziły do głowy - zaznacza ekspert.

Ale są też eksperci, którzy inaczej oceniają tę sprawę.

- Chiny mierzą się z gigantycznym problemem wyprowadzania kapitału. Przedsiębiorcy inwestują poza granicami i decydują się na sposoby zarobku, które nie zawsze są zgodne z prawem. Niewykluczone, że bohater tej opowieści jest właśnie takim biznesmenem, który z Falun Gong uczynił sobie spadochron. W razie złapania przez służby będzie mógł ubierać się w szaty potencjalnej ofiary reżimu, licząc na to, że nigdy nie odpowie za swoje czyny - tłumaczy jeden z sinologów.

Prawdy - jak mówią zgodnie wszyscy - nie dowiemy się nigdy.

- Jeżeli aresztowany w Polsce mężczyzna nie trafi do Chin, to nie stanie przed sądem. Jeżeli tam trafi, to nie będzie miał sprawiedliwego procesu i najpewniej nie dowiemy się, jak skończyła się jego historia - oceniają nasi rozmówcy.

Bez śladu

Jeszcze w czasie ponowionego postępowania przed sądem pierwszej instancji w sprawie Zhihui Li resort sprawiedliwości oraz Biuro Współpracy Międzynarodowej Prokuratury Krajowej przyznały, że strona polska nie prowadzi monitoringu tego, w jakich warunkach osoby są przekazywane do Chińskiej Republiki Ludowej w ramach ekstradycji.

- Polska nie jest zainteresowana tym, co dzieje się z ludźmi, którzy są wydawani do innych państw - mówi Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie.

Czwarnóg zajmuje się osobami, które w Polsce szukają azylu. Stąd - jak zaznacza - jej wiedza sprowadza się do osób deportowanych, a nie poddanych ekstradycji.

- Polska nie śledzi, co dzieje się z wydanymi osobami. Znam przypadki osób, po których ślad zaginął niedługo po tym, jak zostały poddane deportacji. Obywatele Czeczenii wydawani Rosjanom często jeszcze na lotnisku witani są przez FSB [Federalna Służba Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej - red.] - mówi.

Jaka jest skala problemu? Według danych Fundacji Ocalenie, tylko w zeszłym roku 4 tysiące osób wnioskowało o status uchodźcy w Polsce.

Kalina Czwarnóg: - Ten status zyskało około trzystu osób. Dwieście kolejnych dostało inną formę ochrony. Reszta została zobowiązana do opuszczenia kraju albo deportowana. Około stu - do krajów, gdzie łamane są prawa człowieka - na przykład do Rosji.

Joanna Subko, naczelniczka Wydziału Praw Migrantów i Mniejszości Narodowych w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich przypomina historię Azamata Bajdujewa. 36-letni Czeczen prosił o status uchodźcy. Przez jedenaście lat był objęty ochroną międzynarodową z uwagi na grożące mu tortury i prześladowania.

W sierpniu 2017 roku Bajdujew został deportowany do Rosji. Zdaniem polskich służb, mężczyzna miał kontaktować się na terenie Europy z radykalnymi organizacjami islamskimi. Jeszcze przed wejściem do samolotu próbował popełnić samobójstwo. W Czeczenii zamieszkał u rodziny. W nocy - jak twierdzili jego bliscy - do domu weszła grupa kilkunastu uzbrojonych funkcjonariuszy. Ślad po mężczyźnie zaginął.

Joanna Subko dodaje, iż w tym roku Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że polityka Polski wobec uchodźców narusza prawa człowieka. Chodziło zwłaszcza o obywateli Czeczenii uciekających przed prześladowaniami. Próbowali oni przekroczyć granicę polsko-białoruską bez wymaganych dokumentów. Każdorazowo mówili, że proszą stronę polską o azyl. Straż Graniczna jednak tej procedury miała nie uruchamiać - zamiast tego uchodźcy otrzymywali informację, że nie mogą wjechać na teren UE.

- Trybunał jednogłośnie stwierdził, że działając w taki sposób, Polska dopuszcza się naruszeń szeregu artykułów Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i w konsekwencji nie zapewnia realnego dostępu do procedury uchodźczej osobom szukającym w Polsce schronienia - zaznacza Subko.

***

Zhihui Li napisał krótkie oświadczenie. Prosił, żeby opublikować je pod tym reportażem.

"Ja Zhihui Li, obywatel Królestwa Szwecji, aktualnie od 17 marca 2019 roku pozbawiony wolności w sprawie o wydanie władzom Chińskiej Republiki Ludowej, poddając się pod osąd polskiego wymiaru sprawiedliwości, jak również przyszłą decyzję ministra sprawiedliwości RP, podaję, iż postawione mi przez organy ścigania Chin zarzuty są bezpodstawne i zmierzają jedynie do ukarania mnie za moją jawną działalność na rzecz wspólnoty Falun Gong stanowiącej - zdaniem władz chińskich - zagrożenie dla ustroju ChRL. Jednocześnie podaję, iż w przypadku ekstradycji mej osoby na teren Chińskiej Republiki Ludowej mój los będzie przesądzony, a tortury oraz moja śmierć będą oczywiste i pewne jak nigdy dotąd".

Czytaj także: