- Nikomu nie wadził. Nikt go nie zauważał. Musiałby być dziki, żeby ojca zabić, matkę zabić, żonę zabić, dzieciaka swojego. Ile miał ten dzieciak, kilka miesięcy? Mnie się osobiście nie chce wierzyć - mówi sąsiad rodziny A. z Chodzieży. Śledztwo nie wskazuje, by mógł to zrobić ktoś inny, niż Krzysztof. Kim jest człowiek, który zabija bliskich, a na koniec siebie?
W czwartek, 20 kwietnia, na rogu skrzyżowania, za gęstym szpalerem drzew, mieszkańcy osiedla odmawiali różaniec za zmarłego sąsiada, zupełnie nieświadomi, co się dzieje po drugiej stronie ulicy, w domu Bogdana i Krystyny A.
Kącik modłów, jak mówią niektórzy, 18 lat temu stworzył jeden z mieszkańców. Ławki pod gołym niebem, na murze święte obrazki i 10 przykazań sąsiedzkich. "Szanuj swoich sąsiadów, bo w każdym mieszka Bóg. Dotrzymuj umów i zobowiązań sąsiedzkich. Jak najczęściej bierz udział w modlitwach osiedlowych…".
Mieszkańcy schodzą się do kącika na różańce za zmarłych, nabożeństwa majowe, śpiewają. Stała grupa modlitewna liczy 30 osób. A. mieli tam z domu kilka kroków. Jak trzeba było skosić trawę w kąciku, użyczali prądu. - Ani on, ani jego żona nigdy nie postawili tam nogi - mówi 80-latek z osiedla.
- Mam wyrzuty sumienia. Rozmawiałem z panem Bogdanem o prądzie. Nigdy na te tematy. Uważałem, że to nie ma sensu, bo oni mieli inny światopogląd. Teraz żałuję, że się nie odważyłem. Było tyle okazji. Gdybym mógł cofnąć czas, zaprosiłbym pana Bogdana na modlitwę.
Ciała
Tego samego 20 kwietnia jedna z sąsiadek A. zauważyła, że Krzysztof wrócił do domu sam. Jak co dzień wyszedł na spacer z Martą i dzieckiem, ale tym razem wrócił przed nimi.
Krzysztof to 41-letni syn Bogdana i Krystyny, Marta była jego żoną. Mieli czteromiesięcznego syna Stasia. Od dwóch miesięcy mieszkali w domu rodziców Krzysztofa w Chodzieży w Wielkopolsce.
Poznali się w Manchesterze w Wielkiej Brytanii. Potem mieszkali u rodziców Marty w Sochaczewie na Mazowszu. To ponad 300 kilometrów od rodziców Krzysztofa. Od 20 kwietnia rodzice Marty nie mogli się do niej dodzwonić.
Sąsiadka A. zauważyła także, że tylne drzwi ich domu, wychodzące do ogrodu, są uchylone. Ale A. mieli koty, pewnie dla kotów zostawili otwarte drzwi. Zauważyła, że w nocy paliło się u nich światło na parterze. Ale przecież tam było małe dziecko, rodzice mogli wstawać do płaczącego dziecka.
W końcu siostra Marty poprosiła kolegę Krzysztofa, którego poznała wcześniej w Chodzieży, by do nich zajrzał.
Był poniedziałek 24 kwietnia. Furtka do posesji nie była zamknięta na klucz. Kolega wszedł do domu od ogrodu i znalazł na parterze ciała Krzysztofa i Marty. Leżeli w korytarzu, a między nimi nóż. Marta miała zaklejone usta i związane ręce. Wezwane służby odkryły kolejne ciała. Staś był w pokoju, w fotelu. Rodzice byli na piętrze w łóżku, przykryci kołdrą. Wszyscy mieli podcięte gardła. Krzysztof miał także świeże rany cięte na nadgarstkach, co dla śledczych oznacza próbę samobójczą. Jego żona i rodzice mieli rany na dłoniach, co oznacza, że się bronili.
Jak mówi Łukasz Wawrzyniak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, która prowadzi śledztwo, najbardziej prawdopodobną hipotezą jest poczwórne zabójstwo i samobójstwo. - Nie ma żadnych okoliczności, które przeczyłyby tezie, że Krzysztof zabił swoich bliskich, a potem siebie - mówi prokurator.
Oględziny zwłok (temperatura, stężenie pośmiertne, plamy opadowe) wykonane od razu w domu A. przez biegłego lekarza medycyny wskazują, że domownicy prawdopodobnie nie zginęli w tym samym czasie.
Rodzice Krzysztofa zginęli pierwsi, od trzech do pięciu dni przed odnalezieniem. Czyli możliwe, że 20 kwietnia, gdy Krzysztof wrócił ze spaceru z żoną i dzieckiem do domu sam, przed nimi - w dniu, w którym Marta przestała odbierać telefon, a po drugiej stronie ulicy, za drzewami, odmawiano różaniec. Staś, Marta i Krzysztof zginęli jeden - dwa dni przed odnalezieniem, czyli przynajmniej dzień później niż rodzice mężczyzny.
Śledczy właśnie otrzymali wyniki badań toksykologicznych ofiar. - Wynika z nich, że Krzysztof A. był pod wpływem alkoholu etylowego, miał 0, 5 promila. Poza tym u ofiar nie stwierdzono żadnych środków odurzających - mówi Wawrzyniak.
Gotowa jest już opinia biegłego medycyny sądowej, dotycząca mechanizmu śmierci. Potwierdza ona wstępne ustalenia śledczych. Wawrzyniak: - Wszyscy zginęli od rany mechanicznej szyi, zadanej narzędziem ostrokrawędzistym. Krzysztof A. próbował pozbawić się życia, podcinając żyły, ostatecznie jego śmierć nastąpiła także wskutek rany szyi.
Prokuratura przedłużyła śledztwo do końca października, czeka na zlecone opinie biegłych specjalistów.
Nie stwierdzono, by Krzysztof wcześniej stosował przemoc wobec rodziny. Nie znaleziono listu pożegnalnego. Wiadomo, że leczył się psychiatrycznie.
Zderzenie z rzeczywistością
Chodzież, 20-tysięczne miasto, godzina jazdy pociągiem z Poznania. Tory kolejowe biegną za domem rodzinnym Krzysztofa. Osiedle na pagórku, w dół widok na jezioro i dalej las, z drugiej strony też las, na wyciągnięcie ręki.
Andrzej, który urodził się na tym pagórku, gdy jeszcze tam były pola, i widział, jak w latach 70. rosły domy jednorodzinne, wszystkich zna.
- Nieszkodliwy sąsiad. Kiedyś poprosiłem, żeby mi pokazał ten swój olejek, ale powiedział, że nie, bo on się bardzo szybko ulatnia - tyle Andrzej może opowiedzieć o Bogdanie, swoim rówieśniku, ojcu Krzysztofa, jednym z pierwszych osiedleńców. Andrzej wie także - ale to wiedzą tam prawie wszyscy - że zanim Bogdan zajął się produkcją olejku eterycznego z igliwia sosnowego na swojej rodzinnej wsi, jeździł taksówką, zielonym polonezem.
Andrzej: - Niektórzy to nicponie, psocą, wyrzucają śmieci do lasu. Takich pamięta się lepiej. Bogdan nikomu nie wchodził za skórę.
Wielu sąsiadów nie kojarzy Bogdana z twarzy. Nie chodził po osiedlu. Samochodem przed bramę i do domu. Jego żonę czasem widywali na przystanku. "Mało rozmowna kobiecina". Na osiedlu jest mieszkanka, która pracowała z Krystyną w gminnej spółdzielni. - Była księgową, ale to było dawno temu, nie utrzymywałyśmy kontaktu, odkąd spółdzielnia się rozpadła.
Bardzo spokojni ludzie. Cisi. Nie dawali się poznać. Z nikim się nie przyjaźnili - tak zapamiętano na osiedlu państwa A.
Piąte przykazanie w kąciku modłów: "Nie hałasuj samochodem, głośną muzyką, maszyną roboczą, jedź jak najwolniej, nie ochlapuj wodą deszczową, nie zakurzaj domów, nie zadymiaj, im większy pies, tym prowadź go na krótszej smyczy, aby nie brudził trawników, zachowuj ciszę nocną, nie śmieć na ulicach". Można powiedzieć, że A. dochowywali piątego przykazania osiedlowego i wpoili je synowi.
- Wszystko w nim widziała. Jak to jedynak, oczko w głowie. Byli bardzo dobrzy dla niego, studiował - mówi dawna koleżanka z pracy o Krzysztofie.
Andrzej o Krzysztofie: - Słowa z nim nie zamieniłem. Tyle co przechodził z miasta i do miasta przed moim domem.
Długie włosy, słuchawki na uszach, czasem kaptur na głowie - tak go pamiętają sąsiedzi. Odludek. Niektórzy nigdy nie widzieli jego twarzy.
Andrzej: - Jak wrócił z żoną i dzieckiem, to się nawet zastanawiałem, czy ktoś nowy na osiedlu się pojawił.
Przynajmniej raz dziennie Krzysztof i Marta szli z wózkiem na spacer do lasu. Co za zgodna para, podziwiali z okien sąsiedzi. Oni razem i wózek - czarny, biała kołderka, zaciągnięta buda.
- Nikomu nie wadził. Były tu takie łebki, zawsze coś za uszami mieli, komuś coś z samochodu buchnęli. O nim nie było słychać. Jego nikt nie zauważał - mówi o Krzysztofie Andrzej. - Czy on był psychiczny? - nie wiem. Jak ktoś jest psychiczny, to się z kimś zaczyna. On nikogo nie zaczepiał. Musiałby być dziki, żeby ojca zabić, matkę zabić, żonę zabić, dzieciaka. Ile miał ten dzieciak, kilka miesięcy? Mnie się osobiście nie chce wierzyć. Tyle ludzi zabić? Dzieciaka swojego? Niektórzy mówią, że to była egzekucja. Przyjechał z Anglii, nie wiadomo, czy tam czego nie nabroił, długów nie narobił.
- Mówi pan, że to ktoś inny ich zabił?
- Drzwi były otwarte.
- Ja do dziś w to nie wierzę - mówi ojciec kolegi Krzysztofa. - To znaczy takie są fakty, ale jeśli jego teściowie, którzy tego żalu - tak się wydaje - mogliby mieć najwięcej, wypowiadają się w mediach, że w najmniejszym stopniu nie zauważyli u Krzysztofa oznak, które mogłyby ich zaniepokoić, jeśli ci ludzie tak mówią, to dla mnie jest to miarodajne.
Cztery kobiety z kącika modłów. Pierwsza: - Na początku szukali mordercy, bo tam były same ciała. Chodzili po domach, pukali. Strach było wyjść na ulicę.
Druga: - Ja myślę, że to było nieszczęście. Nie alkohol czy coś takiego. Znając tych ludzi, na sto procent to było nieszczęście na jakimś tle. Zderzenie z jakąś rzeczywistością. Szok, musiał się przeprowadzić, opiekować rodzicami, a żona może nie chciała tu być. Ojciec chory, dziecko małe...
Trzecia: - Jako sąsiedzi nie byli konfliktowi. Ale co się działo w domu, nie wiadomo.
Czwarta: - Tam był chyba głębszy problem. Ja myślę, że duchowy.
Pierwsza: - Umorzą to i nie poznamy tajemnicy.
- Ja mam własne przekonanie, co tam się stało. Od dawna przeczuwałem siódmym zmysłem, że to się tak skończy - mówi 80-latek - ten, co ma wyrzuty sumienia, że nie zaprosił Bogdana na modlitwę.. - Oni byli nietowarzyscy, nie udzielali się, z nikim nie spotykali. Tylko ten dom, sami w swoim domu. To nie jest dobre, żyć tylko dla siebie.
Zdjęcia dla rodziców
- Nie miał kolegów na osiedlu - mówi o Krzysztofie mieszkaniec osiedla, starszy od niego o pięć lat. - Zdziwiłem się, że miał jakichś znajomych na Facebooku, że w ogóle był w mediach społecznościowych.
Miał na Facebooku 123 znajomych. Jeden kolega ze studiów zgodził się na rozmowę.
- Nie wiem, dlaczego Krzysztof wybrał leśnictwo. 90 procent ludzi idzie tam z pasji. 10 procent, bo taka jest tradycja rodzinna i tylko oni mają potem dobrą pracę w zawodzie - mówi kolega.
Był początek lat 2000. Ojciec Krzysztofa zostawił taryfę i zaczął produkować olejek z igliwia, a Krzysztof zaczął studia leśnictwa w Akademii Rolniczej w Poznaniu.
- Mieszkał na stancji, nie w akademiku - mówi kolega. Akademiki były trudno dostępne, liczyły się kryteria, między innymi zamożność rodziców, były dla uboższych. - Był zdolny, ale nie przykładał się do nauki. Pamiętam, jak do egzaminu z entomologii podszedł prosto z ulicy i zaliczył na piątkę.
Na Facebooku przyjął nick od przedstawiciela płazów. W realu, w środowisku studenckim, mówili na niego "diabeł". Z racji wyglądu, nie charakteru. Sympatyczny, łagodny, nie wszczynał burd - tak go zapamiętał kolega ze studiów. - Normalny gość. Niepozorny. Niczym się nie wyróżniał. Czasem wypił piwo, zapalił trawkę. Miał towarzystwo metalowe, dwóch kumpli, trzymali się razem, ja nie miałem z nim wspólnych tematów. W życiu bym nie przypuszczał, że się ochajta. Nigdy nie widziałem go z dziewczyną, nie wydawał się atrakcyjny dla kobiet.
Chudy, niewysoki, długie włosy - tak wygląda na zdjęciach z Facebooka. W 2014 roku opublikował ponad 30 zdjęć ze studiów. Na większości zdjęć alkohol. W większości krótkich wpisów przekleństwa. Dwa zdjęcia bez alkoholu, "nadające się do pokazania rodzicom, by nieco spuchli z dumy".
Na jednym zdjęciu jest w bluzie Burzum. To norweska grupa blackmetalowa. Nazwa wzięta z powieści Tolkiena oznacza ciemności. Raczej nie usłyszy się tego przypadkiem, trzeba szukać. Gitarzysta publicznie deklarował satanizm. Zamordował go lider grupy, nożem, w 1993 roku. Krzysztof manifestował, że jest ich fanem już po tym, gdy to się stało.
Na czterech zdjęciach kukła wielkości człowieka. Jedno z tych zdjęć: kukła wisi na piętrowym łóżku głową w dół, Krzysztof podcina jej gardło.
Na zdjęciu profilowym Robert de Niro z filmu "Łowca jeleni" ze sceny, w której - grając w rosyjską ruletkę - przykłada sobie pistolet do skroni.
Cytował Marka Hłaskę. Na przykład: "Życie nie jest koniecznością, ale jeśli już człowiek zdecydował się żyć, powinien żyć pięknie." W komentarzu od siebie (w oryginale przekleństwa nie są wykropkowane): "A jak nie żyć pięknie to się k.. pięknie zap……ić proszę666".
Duma z syna
Profil Krzysztofa wciąż jest aktywny, mimo że właściciel od dawna nie żyje, a ostatnie informacje widoczne tylko dla znajomych udostępnił w 2016. Pochwalił się zaręczynami z Martą - zrobili to równocześnie w 2014 - i przeprowadzką do Manchesteru.
Co tam robił? Śledczy nie podjęli współpracy z angielską policją.
O przygotowaniach do wyjazdu za granicę wspomniał na Facebooku już w 2011. W śledztwie ustalono, że poznał Martę w Manchesterze na przełomie lat 2013 i 2014.
- Pracowałam z nimi w fabryce, to był chyba 2016 - opowiada Sandra z Bydgoszczy, która pojechała do Manchesteru dorobić w wakacje i mieszka tam już 13 lat. - Pakowaliśmy makaron. Praca przy taśmie, 12 godzin dziennie, na dwie zmiany. Ciężko, ale można było w tydzień zarobić 400 funtów. Oni zawsze przychodzili na szóstą rano. Zawsze razem. W weekendy nie pracowali, chcieli mieć wolne. Wydawali się idealną parą. On niski, ona też, czesali się tak samo w kucyk. Na przerwach rozmawiałam z Martą. Zazdrościłam jej. To rzadkość znaleźć odpowiedniego chłopaka. Mówię: tyle już jesteście z Krzychem - dwa lata to dużo, czas na ślub i dziecko. Powiedziała, że planują, ale nie może zajść w ciążę. Chcieli iść na swoje, mieć swoje mieszkanie, swoją firmę.
Sandra też nie wierzy, że to Krzysztof. - Zabić ojca, którym miał się opiekować, żonę, którą kochał, dziecko, na które tyle czekali? Może ktoś go zmusił, żeby to zrobił?
Po powrocie do kraju przez dwa lata wynajmowali mieszkanie w Poznaniu, potem na dwa lata zamieszkali w domu rodzinnym Marty.
Sochaczew, 37-tysięczne miasto, godzina jazdy pociągiem z Warszawy. Tory kolejowe biegną przed domem Marty. Jakby jego rodzinne strony, tylko trochę większe. Na drzwiach domu "K+M+B 2023”, które katolicy wypisują kredą co roku na święto Trzech Króli na znak wyznania wiary.
W 2018 roku wzięli ślub. Była trzy lata od niego młodsza. Skończyła filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Po powrocie z Anglii założyła własną firmę - malowała ręcznie obrazy na damskich torebkach. Trochę Klimt, trochę Picasso, koty, kwiaty, kwadraty. W internecie wciąż jest jej galeria. Krzysztof znów pracował w fabryce, fizycznie, nabawił się od tego problemów z kręgosłupem, pogłębiły mu się kłopoty z astmą.
- W grudniu spotkałam mamę Marty w sklepie. Cieszyła się, że będzie mieć wnuka - mówi sąsiadka.
- Był dumny z syna. Zajmowali się nim razem. Karmił, nosił, przebierał. Złego słowa bym na niego nie powiedziała. Pomagał córce i nam, lubił być pomocny. Nie mieli problemów finansowych - mówi teściowa.
Dwa miesiące po narodzinach Stasia przenieśli się do Chodzieży, bo ojciec Krzysztofa się rozchorował. - Już pięć lat temu zlikwidował działalność. Był po trzech zawałach. Bratowa bała się, że w każdej chwili może umrzeć - mówi Stanisław, brat Bogdana.
Na pogrzebie w Sochaczewie był pełen kościół. Ludzie, którzy pamiętali Martę ze szkoły muzycznej, z liceum i obcy, którzy przeczytali na klepsydrach o tragicznej śmierci kobiety i jej maleńkiego dziecka. Krzysztof został pochowany gdzie indziej.
Diagnoza
- Choroba się uaktywniła - podejrzewa teściowa, mówiąc o przyczynie tragedii. - Myśmy ich do tej Chodzieży zawieźli. Z początku Krzysztof jeździł sam tam i z powrotem pomagać mamie przy ojcu. Gdybyśmy wiedzieli, że Krzysztof jest chory, nie zawozilibyśmy ich tam.
Stanisław, wujek Krzysztofa, mówi, że nic nie wiedział, by bratanek chorował. Mieszka w domu rodziców, na wsi kilkanaście kilometrów od Chodzieży. - Brat rzadko go tu przywoził, ostatnio to było, jak Krzysztof miał 12 lat. A jak poszedł na studia, to w Chodzieży też go nie spotykałem. Brat nic o nim nie mówił.
- Krzysztof leczył się psychiatrycznie - mówi Łukasz Wawrzyniak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Śledczy mają już dokumentację medyczną Krzysztofa. Wawrzyniak: - Z tej dokumentacji wynika, że Krzysztof miał za sobą próby samobójcze. Wiadomo, że takie próby były w 2011 roku. Mężczyzna przebywał w szpitalu na oddziale psychiatrycznym. Ten pobyt związany był z właśnie z tymi nieudanymi próbami samobójczymi, z samookaleczeniami. Zaburzenia lękowo-depresyjne - takie było rozpoznanie.
Prokurator nie wyklucza, że Krzysztof mógł leczyć się także prywatnie. Ale w dokumentacji medycznej, którą udało się zgromadzić śledczym, nie ma mowy o innych zaburzeniach psychicznych.
Głos, który każe zabić
Gdy po zabójstwie następuje samobójstwo sprawcy, psychologia i kryminologia mówią o samobójstwie poagresyjnym, którego specyficzną odmianą jest samobójstwo rozszerzone, mylone z paktem samobójczym. Na czym polega różnica między tymi zdarzeniami, opisali suicydolog Jarosław Stukan wspólnie z prokuratorem Alfredem Staszakiem. Będzie o tym mowa poniżej.
Jak mówią w rozmowie z nami Stukan i Staszak, takim zdarzeniom można zapobiegać, ale nie są one przedmiotem badań, ponieważ są rzadkie, a śledztwa - z uwagi na śmierć sprawcy - szybko umarzane. Dlatego wraz z suicydologiem, na przykładzie zdarzenia w Chodzieży, mimo szczątkowych danych próbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego do tego doszło.
Według wiedzy Stukana, sprawca za każdym razem ma jakieś zaburzenie psychiczne, czyli zespół objawów psychopatologicznych w sferze emocji, myślenia, zachowania. I nie jest to zaburzenie, które zdiagnozowano u Krzysztofa.
- Zaburzenie lękowo-depresyjne można stwierdzić u setek tysięcy ludzi - mówi Jarosław Stukan, prezes Polskiego Towarzystwa Zapobiegania Samobójstwom, autor książek, między innymi "Diagnozy ryzyka samobójstwa u młodzieży i dorosłych".
Diagnoza Krzysztofa to nowa pozycja w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych (ICD) Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Pojawia się w dziesiątej, przedostatniej wersji, nadal obowiązującej w Polsce. Nazwa bierze się z równoczesnego występowania objawów charakterystycznych dla depresji i nerwicy lękowej, przy czym w węższym spektrum. Można z tym normalnie żyć. Nie popycha ludzi do zabijania innych i siebie. Jeśli Krzysztof zabił rodzinę i siebie, zdaniem suicydologa, musiał cierpieć jeszcze na coś innego.
WHO, nazywając problemy psychiczne, od dziesiątej wersji ICD (jedenasta weszła w życie na świecie w 2022, u nas będzie wdrażana jeszcze przez cztery lata) unika określenia choroba, na liście są same zaburzenia, bo w przeciwieństwie do choroby somatycznej nie mają one specyficznych objawów, wyraźnej przyczyny i typowego przebiegu, granice między nimi są płynne, a granice między patologią a normą bywają uwarunkowane kulturowo.
Polscy lekarze psychiatrzy, wypisując kod diagnozy, którym komunikują się z Narodowym Funduszem Zdrowia, na liście zaburzeń psychicznych mają do wyboru 99 pozycji zaczynających się od litery F, podzielonych na grupy, z czego ostatnia to "zaburzenia psychiczne nieokreślone inaczej". Osobno jest schizofrenia, osobno depresja, osobno problem zdiagnozowany u Krzysztofa, oznaczony kodem F 41.2, osobno anoreksja, która jest w grupie z bezsennością i impotencją, osobno upośledzenia umysłowe, autyzm w tej samej grupie co dysleksja. Osobno są zaburzenia zachowania i osobno zaburzenia osobowości, chociaż według Jarosława Stukana mają podobny rodowód.
Niektórzy specjaliści z dziedziny medycyny dzielą zaburzenia na psychotyczne i niepsychotyczne. Te pierwsze, nazywane też psychozą, w systemie medycznym i prawnym w Polsce nadal określane są jako choroba psychiczna. Osoba uznana za chorą psychicznie ma większy dostęp do nieodpłatnego leczenia, a z drugiej strony może być leczona przymusowo. Krystian Broll, u którego zdiagnozowano uporczywe zaburzenia urojeniowe (dawniej paranoja), wbrew woli spędził w zakładzie psychiatrycznym w Rybniku 8 lat, a jego walka o wolność nagłośniła także sprawę innych niesłusznie przetrzymywanych w szpitalu pacjentów. W schizofrenii osoba traci kontakt z rzeczywistością, ma omamy i urojenia, typowe objawy psychotyczne. Stukan: - W paranoi urojenia tworzą bardzo spójny system, na zewnątrz osoba może uchodzić za bardzo zorganizowaną i jednoczenie obsesyjnie na czymś skupioną.
Objawy psychotyczne może wywołać zatrucie, nadużycie alkoholu, starość, jakaś choroba somatyczna, nowotwór. U Charlesa Whitmana, który - strzelając z wieży uniwersytetu teksańskiego w Austin - zabił 16 ludzi, a kilkudziesięciu ranił, pośmiertnie zdiagnozowano guza mózgu. Ale wtedy, jak zauważa Stukan, nie diagnozuje się zaburzenia psychicznego, tylko neurologiczne.
Okresowo objawy psychotyczne mogą towarzyszyć silnemu stresowi, na przykład po stracie dziecka, czy depresji.
- Przyczyny psychozy nie są znane - mówi Stukan.
Może rozwinąć się nagle. - Możliwy jest nawet gwałtowny czyn wynikający z początku choroby. Ma on swoją nazwę - paragnomen. Znam przypadek kobiety, która, krojąc warzywa, nagle podcięła sobie gardło i nie wiedziała dlaczego. Tak się zaczęła jej schizofrenia - mówi Stukan.
Jeśli choroba zaczyna się stopniowo, człowiek unika kontaktu z innymi, przestaje o siebie dbać, wychodzić z domu.
Osobę z psychozą może rozpoznać laik. Często przejawia ona dziwaczne zachowania. Stukan: - Może na przykład uznać, że pies sąsiada jest agresywny, podczas gdy jest łagodny. Może słyszeć szczekanie psa, którego nie ma - są to omamy słuchowe. W końcu może na te objawy adekwatnie reagować - bać się psa, atakować sąsiada, wszczynać awantury, grożąc mu, winiąc go za zachowanie psa, czy napastliwie traktować samo zwierzę.
Dlatego takie osoby zazwyczaj się leczą. Jeśli nie trafią do psychiatry wyrokiem sądu, gdzie często odpowiadają za skutki omamów i urojeń (Stukan przytacza przykład kobiety, która rzuciła się na ekspedientkę, będąc przekonana, że to diabeł; wspomniany Broll został zamknięty w szpitalu za groźby karalne, inny pacjent z Rybnika za kradzież kawy ze sklepu), to zaprowadzi ich tam rodzina, zmęczona ciągłym pilnowaniem osoby, która żyje w innym świecie.
- Gdyby Krzysztof był psychotyczny, powinni mu to stwierdzić tam, gdzie się leczył - uważa Stukan.
Wiemy, że w dokumentacji medycznej, którą mają śledczy, nie ma mowy o psychozie.
Psycholog nie nazwałby też tego, co mężczyzna zrobił rodzinie i sobie, paragnomenem, ponieważ przestępstwo trwało, osoby nie zginęły w jednym momencie, sprawca odraczał zabijanie. I nie był to pierwszy objaw jego problemów psychicznych - wiele lat wcześniej, jak przekazała nam prokuratura, miał próby samobójcze.
Nawet gdyby Krzysztof miał psychozę, to jeszcze nie wyjaśnia tego, co się stało.
- W sądownictwie jest ścisły związek między popełnieniem zabójstwa a omamami imperatywnymi, czyli głosami, które chory słyszy i które nakazują mu coś zrobić, na przykład zabić - mówi Stukan, który jest także biegłym sądowym. - Ale nie w każdej psychozie są omamy imperatywne. Dlatego nie można zakładać, że przez chorobę ktoś komuś albo sobie zrobił krzywdę, bo tym samym by się twierdziło, że każdy chory może to zrobić. To tylko przypuszczenie. Nie ma na to dowodów. Z wiedzy praktycznej wynika, że ludzie chorzy psychicznie nie są bardziej agresywni niż zdrowi.
W zaburzeniach psychotycznych zazwyczaj dominuje lęk, nie agresja. Chory boi się własnych omamów, może czuć się prześladowany i na przykład zabarykadować się w domu przed ludźmi, których podejrzewa o złe zamiary. Rzadko tych ludzi atakuje. Najczęstszy przebieg choroby, jak podkreśla Stukan, nie jest skojarzony z samobójstwem poagresyjnym czy rozszerzonym.
- Musi być coś jeszcze, tło, żeby zachowywać się w sposób krzywdzący dla innych. Bez względu na chorobę człowiek zawsze ma osobowość, jakieś doświadczenia, co zresztą widać w psychozach. Na przykład gdy chory wychowywał się w surowej religijnie rodzinie, to bardzo często jego urojenia mają charakter religijny. Doświadczenia z dzieciństwa ujawniają się nierzadko w objawach psychopatologicznych - wyjaśnia ekspert.
Przemoc nazywana depresją
Każdy rodzi się z jakimś temperamentem, już w pierwszym roku życia widać, czy jest bardziej emocjonalny, aktywny, towarzyski czy raczej zamknięty w sobie. W dzieciństwie rozwija te cechy, kształtując osobowość. Staje się bardziej otwarty albo zamyka się jeszcze bardziej. Jeśli cecha rozwinie się w taki sposób, że zachowanie osoby znacznie różni się od przyjętego w danej kulturze, jeśli osoba myśli, odczuwa, odnosi się do innych nieadekwatnie do sytuacji, w sposób niepożądany i nie jest to wynikiem innego zaburzenia czy uszkodzenia mózgu - mówi się o zaburzeniu osobowości.
Głębokie zaburzenie osobowości to między innymi osobowość nieprawidłowa, dyssocjalna, kiedyś nazywana psychopatyczną. Potocznie: psychopata. Prokuratura w ten sposób określała Dariusza P. z Jastrzębia-Zdroju, skazanego za zabójstwo swojej rodziny, żony i czwórki dzieci poprzez podpalenie domu.
Według opisu ICD-10 taka osoba nie liczy się z uczuciami innych ludzi, lekceważy normy społeczne, jest mało odporna na frustrację, szybko wpada w agresję, nie ma poczucia winy, za to obwinia otoczenie, nie uczy się na doświadczeniach, nie zmienia jej kara.
Według Jarosława Stukana, z zaburzeń osobowości wynika wiele innych zaburzeń psychicznych - nerwice, depresje, czasem także psychozy. ("Na skutek interakcji z otoczeniem, a upraszczając na skutek stresu, nierzadko dochodzi do dekompensacji emocjonalnej, która nasila istniejące cechy osobowości, tworząc obraz syndromów niegdyś zwanych nerwicowymi, a obecnie depresyjnymi”). Depresja może być tylko powierzchnią problemu. Co jest na dnie?
Psychiatrzy zgadzają się, że zaburzenie osobowości ujawnia się już w dzieciństwie i trudno się leczy. Ale spierają się co do przyczyny. Niektórzy uważają, że może być wrodzone.
- Żaden człowiek nie rodzi się z zaburzeniem osobowości - twierdzi Stukan - Przyjmuję dzieci i dorosłych każdego dnia i z mojego 22-letniego doświadczenia wynika, że jeśli mówimy o depresji, to ona jest objawem czegoś innego, ma swoje ukryte przyczyny, które można rozpoznać. Z mojego doświadczenia wynika też, że niemal w każdym wypadku, zarówno skłonności samobójcze, jak i osobowość nieprawidłowa i zaburzenia zachowania u osoby dorosłej, wynikają z przemocy w domu przeżywanej w dzieciństwie. Tylko to trzeba stwierdzić, a nie każdemu się chce i nie każdego to interesuje.
Dlaczego?
- Nie jest to przedmiotem zainteresowania psychiatrów z natury. W ich ocenie stan pacjenta ma podłoże biologiczne. Do rozpoznania zaburzenia potrzebują tylko objawów pacjenta - tego, jak jest teraz czy też w chwili czynu - oraz wiedzy dotyczącej historii chorób. Ale psychologowie też przestali pytać o linię życia pacjenta i to mnie martwi, bo oni powinni. Psychiatra opisuje stan obecny, a psycholog docieka przyczyn. Dlatego ich opinie sądowe się uzupełniają. Czytam bardzo dużo opinii sądowo-psychiatrycznych i sądowo-psychologicznych, prowadzę badania. Tam się w ogóle nie pyta ludzi o to, co było w ich domu rodzinnym. Istotne jest tylko to, jak się czuł i działał sprawca w chwili czynu. Na tym zazwyczaj kończy się wnikanie, bo to zabiera czas. Taka jest trywialna przyczyna tego, że kryminologia w mojej ocenie od stu lat się nie rozwija. Niestety, obecnie pływa się po powierzchni. Rozpoznaje się depresję, a pod spodem są złe rzeczy z domu.
Stukan napisał o tym w artykule "Szkodliwość wiązania depresji z samobójstwem u dzieci i młodzieży". O tym, że próba samobójcza to krzyk dziecka krzywdzonego. Diagnozą depresji i tabletkami zamyka mu się usta. Dziecko czuje się winne - to z nim jest coś nie tak, skoro jest chore. Rodzice są w porządku. Wraca w ich ramiona.
Suicydolog podkreśla, że każda przemoc doświadczana w dzieciństwie utrudnia adaptację w wieku młodzieńczym i w dorosłości. Osoba jest nieszczęśliwa, czasem jej bliscy też są nieszczęśliwi, bo ona może powielać zachowania agresorów z dzieciństwa. Każde dziecko w jakimś stopniu identyfikuje się z rodzicami i przejmuje ich cechy.
- Z przemocy fizycznej zwykle wynikają zaburzenia zachowania u dzieci - mówi Stukan. O takim dziecku mówi się źle wychowany, chuligan, wandal. Nie uznaje autorytetu dorosłych, nie przestrzega norm społecznych. Kłamie, kradnie, niszczy, bije, wagaruje, ucieka z domu, sięga po alkohol, narkotyki. Natomiast skłonności samobójcze raczej skojarzone są z przemocą emocjonalną wobec dziecka.
To nie musi być krzyk, to może być dyscyplina
To nie musi być krzyk. To ubliżanie, uwłaczanie, niszczenie poczucia własnej wartości. Wygórowane wymagania. Zaniedbywanie, odrzucenie, emocjonalny chłód. Stukan miał pacjenta, który wieszał się w wieku 8 lat, chłopca odratowała młodsza siostra. - Mama obciążała go odejściem ojca - mówi suicydolog.
Młoda osoba wchodzi w wiek dojrzewana, czyli konfrontuje się ze światem, mając niską samoocenę i nie ma do kogo zwrócić o wsparcie w domu, bo tam została odrzucona. Nikt jej nie bije, ale nie chce zrozumieć.
- Jeśli w przypadku samobójstw możemy domniemywać, że osoba, która się zabiła, była psychicznie zdrowa, bo czasami wydarzenia życiowe powodują ból nie do zniesienia, to samobójstwa poagresyjne najczęściej wynikają z zaburzenia osobowości, a samobójstwa rozszerzone z zaburzeń psychotycznych - mówi Stukan.
Samobójstwo, w którym życie odbiera sobie naraz więcej niż jedna osoba, jak piszą Stukan i Staszak, nazywane jest paktem samobójczym. Wszystkie ofiary są świadome czynu i zgadzają się na niego. W samobójstwie poagresyjnym zabija jedna osoba, pozostałe ofiary nie wyrażają zgody na śmierć. Po agresji - po zabójstwie - sprawca zabija siebie. Takie zdarzenie rozgrywa się najczęściej w gronie bliskich osób. W samobójstwie rozszerzonym najczęściej kobieta zabija swoje dzieci. W swoim przekonaniu kocha je, a wskutek psychozy uważa, że one są jej częścią. Rozszerza na nie własne cierpienie i chce ich od tego uwolnić. Robi to w taki sposób, by zadać im jak najmniej bólu. I ginie niemal w tym samym momencie. Bo samobójstwo to jej główny cel, podczas gdy w samobójstwach poagresyjnych celem może być zabicie innych osób, a odebranie sobie życia przez sprawcę konsekwencją zabójstwa. Sprawca często nie planuje zabić siebie.
Stukan: - Samobójstwo rozszerzone jest w większym stopniu przygotowywane, kontemplowane. A dane, które mamy z Chodzieży, wskazują na to, że tamto zdarzenie miało impulsywny charakter. Jeśli to się stało w dniu, w którym Krzysztof i żona wrócili ze spaceru osobno, to może znaczyć, że się pokłócili. To, jak on potraktował rodziców, żonę i dziecko, i cała linia jego życia wskazują na jakieś rozładowanie agresywne, wybuch, atak. Nie wygląda to w taki sposób, jakby osoba kochająca, ale chora, przez tę chorobę robiła krzywdę swoim bliskim, jednocześnie sądząc wewnętrznie, że robi dla nich coś dobrego. Tam są oznaki, że ofiary się broniły. Ofiary nigdy nie godzą się na śmierć, ale w samobójstwie rozszerzonym sprawca się nad nimi nie znęca. Dlatego kompletnie nie pasuje fakt, że żona Krzysztofa była zakneblowana i związana. Tam musiał być jakiś okres czasu, w którym on ją do czegoś przekonywał. Może nie do końca planował ją zabić? Może chciał zabić tylko rodziców, a ona o tym wiedziała i chciała iść na policję?
- Bardzo wątpię, że to było samobójstwo rozszerzone - mówi suicydolog. Dlatego uważa, że Krzysztof miał zaburzenie psychiczne związane z innymi samobójstwami poagresyjnymi - zaburzenie osobowości, które - według informacji przekazanych nam z prokuratury - w zebranej przez śledczych dokumentacji nie zostało rozpoznane. Mógł mieć cechy osobowości, które okresowo prowadzą do objawów psychotycznych, czyli w chwili zbrodni mógł słyszeć głos, który kazał mu zabić.
Stukan podkreśla, że za mało wiemy o Krzysztofie, by go diagnozować. Szczątkowe dane mogą, choć nie muszą wskazywać na przemoc emocjonalną, która leży u źródeł zaburzeń osobowości.
- Na przykład silny bunt młodzieńczy, bunt wieku dojrzewania, który przetrwał do dorosłości. Mówię tu o jego fascynacji muzyką metalową i być może satanizmem, substancje psychoaktywne też towarzyszą takim zainteresowaniom. Silnie buntują się dzieci, które mają wobec czego się buntować. Myślę, że on mógł nosić w sobie nienawiść do rodziców dłużej niż dzień dokonania czynu, a tego dnia to z niego wyszło. Do podobnych skutków może prowadzić między innymi surowa dyscyplina wychowawcza. To symptomatyczne, jak ta rodzina funkcjonowała na tle innych. To jej zamknięcie się, to, że każdy miał słabe wyobrażenie o nich. Może tam się coś działo, co miało być ukrywane.
- I nikt tego u Krzysztofa nie widział? - pytam.
- Bliscy mogli odbierać zachowanie takiej osoby jako trudny charakter syna, męża, zięcia. Z zaburzeniami osobowości człowiek może normalnie funkcjonować, ale może być przemocowcem.
W śledztwie nie stwierdzono, by Krzysztof stosował przemoc przed zbrodnią. A w otoczeniu wszyscy widzieli w nim łagodność.
Czy w dzieciństwie ktoś mógłby zauważyć coś niepokojącego - na przykład nauczyciele Krzysztofa?
- Mają na tyle wiedzy, że mogliby. Wyobrażam sobie tego Krzysztofa jako dziecko wycofane, zamknięte, co później, w młodości, poszło w stronę buntu i zyskiwania w ostry sposób własnej autonomii. Na takie rzeczy nauczyciele na pewno zwróciliby uwagę i być może tak było. Dziecko nie musi być stale radosne, może mieć taki temperament. Dlatego nauczyciele powinni kierować takie dzieci dalej, bo trzeba rozpoznać, czy one są szczęśliwe, mimo że rzadko się uśmiechają. To zawsze musi być rozpoznane przez psychologa.
Co jeszcze powinno niepokoić?
- Zachowanie, które wyraźnie wyróżnia się na tle klasy, dziecko jest mało towarzyskie, lękliwe, trzyma się z boku, ma trudności z otwieraniem się wobec innych dzieci. To powinno niepokoić zwłaszcza, jeśli spostrzegane jest na dłuższym odcinku czasu, chociaż zawsze należałoby zapytać, co się stało.
Najwięcej o problemach psychicznych Krzysztofa mógł wiedzieć lekarz, który prowadził go w szpitalu psychiatrycznym. - Zdarzało się, że sprawcy zabójstw mówili wcześniej lekarzowi, że chcą to zrobić. Charles Whitman mówił lekarzowi, że chce wejść na wieżę i strzelać do ludzi i to właśnie zrobił. Wszedł na wieżę uniwersytetu teksańskiego w Austin i zabił 16 ludzi. Lekarz go nie powstrzymał. Znam psychiatrów, którzy zgłaszają prokuraturze, gdy rozpoznają jakąś przemoc. Ale niewielu. Na zbyt wiele przymykamy oczy.
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń na numer 997 lub 112.
Autorka/Autor: Małgorzata Goślińska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24