Kiedy 10 lat temu Libijczycy obalali swojego dyktatora, nastał festiwal wolności. Euforia nie trwała jednak długo. Kraj wkrótce ogarnęła wojna domowa, która z różnym natężeniem toczy się do dziś. Na tej pustynnej szachownicy rozgrywane są interesy wielu zewnętrznych graczy, dla których chaos w Libii jest bardzo na rękę. - To jest niezwykła gra interesów, z jednej strony fascynująca, a z drugiej strony bardzo negatywnie pokazująca, że w tym wszystkim w ogóle nie liczy się człowiek – opowiada w rozmowie z portalem tvn24.pl dr Magdalena El Ghamari, arabistka i specjalistka ds. terroryzmu z Collegium Civitas. W ostatnim czasie w długim libijskim tunelu pojawił się jednak promień nadziei.
W szerokiej palecie afrykańskich i arabskich dyktatorów Muammar Kaddafi był jedną z najbardziej barwnych postaci. Potrafił jednocześnie szokować, bawić i przerażać. Miał wiele twarzy. Sam siebie nazywał "Bratem Przywódcą", "Najwyższym Przewodnikiem", mentorem i wujem narodu libijskiego. Tymczasem dla swoich przeciwników w ojczyźnie i za granicą był bezwzględnym dyktatorem, chorobliwym megalomanem, opływającym w luksusy szejkiem i bezdusznym zabójcą. Jedną ręką finansował terroryzm, wspierał ludobójczych despotów i mordował politycznych oponentów, drugą pisał wiersze i pseudofilozoficzne rozprawy, kreując się na wielkiego intelektualistę, którym nie był. Tak powstała jego słynna "Zielona Książka" i zawarta w niej koncepcja Wielkiej Ludowo-Socjalistycznej Libijskiej Arabskiej Dżamahiriji, czyli "państwa ludu".
Kaddafi urodził się w rodzinie nomadów na pustyni, ale nigdzie nie czuł się tak dobrze, jak na salonach. Wieloletni sponsor światowego terroryzmu zaskakująco łatwo potrafił wkupić się w łaski zachodniej śmietanki politycznej, która - nęcona dostępem do libijskiego "czarnego złota" - była gotowa wiele wybaczyć. Szczególnie po widowiskowym "nawróceniu się" Kaddafiego, który po 11 września postanowił zmienić front i przyłączyć się do wojny przeciwko dżihadystom.
Libijski dyktator miał przerośnięte ego i nierealne ambicje. Widział siebie jako następcę Nasera, wielkiego przywódcę, który zjednoczy Afrykę. W rzeczywistości był tylko groteskowym satrapą, żyjącym w fikcyjnym świecie złudzeń. Mimo wszystko potężnym. Rządził swoim krajem najdłużej spośród wszystkich dyktatorów na kontynencie.
Był przywódcą bardzo odległym i niedostępnym zwykłym Libijczykom, do tego cierpiącym na silną paranoję. Obudował się zastępami ochroniarzy, pochodzących przede wszystkim z klanów rodzinnych i plemion z południa. Wybierał najważniejsze osoby, czyli szejków i głowy plemion. Ich lojalność kupował pieniędzmi i groźbami. Jego luksusowa posiadłość w centrum Trypolisu stanowiła jednocześnie twierdzę pełną tajnych przejść i schronów. Wydawało się, że Kaddafi pozostanie u władzy tak długo, aż umrze ze starości na swoim złotym tronie. Przez 42 lata władzy brutalnie rozprawiał się z wszelką opozycją. Libijczycy wiedzieli, że nie wolno im mieszać się do polityki, a nawet o niej myśleć.
- Ludzie się go bali. Polityka jaką prowadził była pełna strachu oraz niepewności. Nikt nie znał dnia ani godziny, kiedy może zostać zabrany z własnego domu, bez wyjaśnień bez żadnych praw ani informacji dla bliskich. Zatrzymania po powrocie do kraju i przesłuchania prowadzone przez służbę bezpieczeństwa stały się codziennością tych, którzy dzieli swoje życie między Libią a światem zewnętrznym. Zdarzało się również, że w imię niechęci, czy osobistych porachunków zeznawano, że ktoś obraził przywódcę narodu lub niepochlebnie się o nim wypowiedział. To było najgorsze, co mogło spotkać libijską rodzinę, bo służba bezpieczeństwa była bezlitosna. Ludzie potrafili znikać na kilkadziesiąt lat bez słowa wyjaśnienia. W każdej rodzinie był ktoś, kto został niesłusznie oskarżony i ginął bez słowa, trafiał do kolonii karnej, albo na pola naftowe, gdzie musiał pracować jak niewolnik. Potem zjawiał się niespodziewanie po 30 latach jako wrak człowieka. Bez względu na prawdziwą przyczynę, był to sposób wywierania presji oraz podporządkowania obywateli władzy. Często rodziny nigdy nie dowiadywały się, co tak naprawdę spotkało ich bliskich – opowiada dr Magdalena El Ghamari, córka Polki i Libijczyka.
Kiedyś Kaddafi powiedział, że ci, którzy go nie kochają, nie zasługują, by żyć. Po dekadach autorytarnych rządów ci, którzy go nienawidzili, uznali, że to on zasłużył na śmierć.
Tak przemija chwała świata
Wiatr zmian nadszedł z sąsiednich państw. W Tunezji i Egipcie społeczne rewolty strąciły z tronów wieloletnich dyktatorów. Ciepły powiew nadziei dotarł wreszcie do Libii, by wkrótce przerodzić się w pustynną burzę. Ojczyzna Kaddafiego okazała się trzecim elementem arabskiego domina. Rewolucja wybuchła tam 17 lutego 2011 roku.
Zaczęło się od pokojowych protestów. Kaddafi, nauczony doświadczeniem z sąsiednich państw, postanowił zdławić powstanie w zarodku. - Niewierni próbują spalić nasz kraj do gołej ziemi. Nie powinniśmy mieć dla nich litości – mówił pełen gniewu w orędziu do narodu. Zapowiedział, że rozprawi się z każdym, kto ośmieli się wystąpić przeciwko reżimowi.
Zgodnie z obietnicą do walki z pokojowymi demonstrantami stanęły czołgi i oddziały najemników, głównie czarnoskórych imigrantów. W szeregach armii Kaddafiego nie brakowało także białych bojowników, którzy przyjeżdżali do Libii z Europy Wschodniej, kuszeni wysokim żołdem. Słabo wyszkoleni i niezdyscyplinowani żołnierze dyktatora chętnie otwierali ogień do tłumu. Ale Libijczycy nie zamierzali się poddawać. Coraz liczniej wylegali na ulice. I coraz częściej z bronią w ręku. W ten sposób antyreżimowe protesty przerodziły się w wojnę domową.
W konflikt zaangażowała się społeczność międzynarodowa – najpierw ONZ, później NATO. Gdy na ziemi dochodziło do zamieszek i starć powstańców z reżimowymi najemnikami, na niebie trwała kampania powietrzna Sojuszu, wymierzona w siły Kaddafiego. Jego kres nadszedł po ośmiu miesiącach krwawych walk.
Król Królów Afryki – jak zwykł siebie nazywać – ostatnie chwile życia spędził jak szczur, kryjąc się w rurze kanalizacyjnej, desperacko próbując ratować swoje życie. Ale jego los był już przesądzony. Szkodnik wpadł w sidła, z których nie było wyjścia. Jego żałosny koniec zarejestrowała kamera w telefonie jednego z uczestników linczu. Na nagraniu, które obiegło świat, widać pobitego i krwawiącego libijskiego dyktatora, upokorzonego i przerażonego, w objęciach wściekłego tłumu. - Co ja wam zrobiłem? – pytał swoich oprawców pełnym żalu tonem. Błagał o litość, której sam nigdy nie okazywał. Ale ta nie nadeszła. Okoliczności jego śmierci do dziś pozostają tajemnicą. Nie wiadomo, czy dziura w jego głowie była efektem celowej egzekucji, czy dziełem zbłąkanej kuli. Krążyły opowieści, że przed tym, jak skonał, rebelianci gwałcili go bagnetem.
"Sic transit gloria mundi" (tak przemija chwała świata)" – tymi słowami premier Włoch Silvio Berlusconi skomentował informacje o śmierci Muammara Kaddafiego. "Teraz wojna się skończyła" – dodał szef włoskiego rządu, który przez lata był najbliższym zachodnim sojusznikiem i "przyjacielem" libijskiego przywódcy.
Berlusconi był w błędzie. To był dopiero początek wojny.
Smak demokracji
Uliczne protesty i interwencja NATO miały jeden wspólny cel – obalić dyktatora i zaszczepić demokrację w kraju, który nigdy jej nie zaznał. Przez moment Libijczycy naprawdę wierzyli w sukces rewolucji. Rodacy Kaddafiego liczyli, że ich ojczyzna, bogata w ropę jak żaden inny kraj w Afryce, stanie się państwem dobrobytu na wzór królestw Zatoki Perskiej. Marzenia te okazały się naiwne, a plan Zachodu – krótkowzroczny. Pustka po Kaddafim w Libii ukazała, jak cienka jest granica między demokracją a chaosem.
- Często powtarzam, że demokracja nie jest jak coca-cola i nie wszędzie smakuje tak samo. Obawiałam się, że siły, które rozpoczęły interwencję z ramienia NATO będą używały określenia demokratyzacja, i że Libia podąży ta samą ścieżką, co Irak. Ludzie w rewolucji zawsze wychodzą na ulice z wolnością na ustach i flagą w ręku. Ale nie zawsze chodzi o tę samą definicję wolności, którą mamy na Zachodzie – zwraca uwagę dr El Ghamari.
Jak wspomina, po obaleniu Kaddafiego nastał festiwal radości, miesiąc miodowy powstańców – i właściwie każdego Libijczyka. Upadały pomniki dyktatora, palono libijską zieloną flagę, magazyny wypełnione złotem opustoszały tak samo jak magazyny sil zbrojnych - wszyscy się cieszyli. W cieniu tej euforii zaczęło dochodzić do czystek ludzi, powiązanych z reżimem. Lojalistów i najemników, a właściwie każdego, kogo podejrzewano o walkę po stronie dyktatora ścigano, zabijano lub wypędzano z kraju. Tych, których udało się schwytać wieszano publicznie. Święto radości przerodziło się w festiwal nienawiści. Jej ostrze zwrócono w stronę ludności, która najbardziej popierała Kaddafiego – czyli naturalizowanych Libijczyków z Sahelu. W tamtym czasie nikt o ciemnym kolorze skóry nie mógł czuć się w Libii bezpiecznie.
W lipcu 2012 roku odbyły się tam pierwsze wybory parlamentarne. Władzę przejął wówczas Powszechny Kongres Narodowy, składający się w większości z islamskich fundamentalistów. - Wybory były dla mieszkańców Libii nieporozumieniem. Nikt na dobrą sprawę nie wiedział, o co w nich chodzi i do czego mają prowadzić. Nie przeprowadzono żadnej edukacji społeczeństwa ani debaty nad przyszłością Libii. Jak ludzie mają głosować na kogoś, kogo nie znają, a przede wszystkim na kogoś, kogo uważają na skorumpowanego i komu nie ufają? Bo nie dano nam możliwości wybrać ludzi od siebie, którzy mieliby nie tylko pomysł na Libię i przywrócenie bezpieczeństwa. To wszystko było tworzone sztucznie i bardzo na szybko. Dlatego też rząd, który wygrał, nigdy nie cieszył się poparciem Libijczyków. Z drugiej strony Zachód uznał to za sukces - w końcu dyktatura upadła a Libijczycy zagłosowali – zauważa ekspertka.
Chaos i anarchia
Tymczasem pozbawiona dyktatora Libia wkrótce pogrążyła się w anarchii. Wszelkie struktury władzy i administracji przestały funkcjonować. Na nowo ujawniły się spory klanowe i plemienne. Niezdemobilizowane oddziały milicji klanowych zaczęły rywalizować o władzę, głownie w Benghazi i Trypolisie. Autorytarne rządy żelaznej ręki zastąpiło równie groźne bezprawie. Libia stała się państwem upadłym.
- W pustkę, która pojawiła się po Kaddafim od razu wkroczyły milicje oraz organizacje terrorystyczne. Na początku były to grupy, składające się z młodych chłopców, którzy chwycili za broń, bo tej było w Libii pod dostatkiem. Cena Kałasznikowa w 2014 roku, kiedy byłam w Libii wynosiła trzy dolary. Dzieciaki bawiące się granatami, kręcące się na lufach czołgów wszechobecna broń - taka była libijska rzeczywistość. Już wtedy zaczęły pojawiać się nurty fundamentalistyczne, które pouczały nas kobiety, jak mamy chodzić, w jakim tempie, co możemy robić, czy możemy jeździć samochodem, czy nie. Jeszcze nie mówiło się, że jest to Daesh (tak zwane Państwo Islamskie), ale oddziały związane z Al-Kaidą czy organizacja o nazwie Ansar asz-Szari’a – wspomina ekspertka.
Zwraca jednocześnie uwagę na rezultat rewolucji, który drastyczne zmienił rzeczywistość społeczną w Libii. - W trakcie powstania zginęło bardzo wielu mężczyzn. Rzesza kobiet została sama z dużą ilością dzieci, które także chwyciły za broń. Ale ich nie miał już kto przypilnować – wychować w sensie kulturowym. Jedenasto-dwunastoletni chłopcy, którzy opróżnili stare arsenały Kaddafiego zbratali się z tymi, którzy pokazali im zupełnie inną drogę – nacechowana brutalnością, ekstremizmem oraz dużymi pieniędzmi. Terroryści chcieli ich w swoich szeregach, a oni chcieli nie tylko sprawdzić się w boju, ale i zarobić – mówi arabistka. Jak twierdzi to, co robiła dyktatura, to było nic w porównaniu z tym, co zrobiły organizacje terrorystyczne. - One doprowadziły do agresji na ulicach, masowych egzekucji, publicznego biczowania ludzi. Dekapitacja 21 egipskich Koptów przez Daesh na plaży libijskiej była sygnałem, że ludzie mają się nie tylko słuchać, ale i wykonywać polecania. Nikt w takiej sytuacji się nie przeciwstawił - dodaje.
W 2014 roku Libijczycy znów udali się do urn, tym razem w atmosferze przemocy. W wyniku wyborów wyłoniono nowy parlament – Izbę Reprezentantów. Z powodu trwającego w kraju konfliktu nowe władze za swoją siedzibę obrały miasto Tobruk, a nie stolicę, czyli Trypolis. Deputowani do starego parlamentu, który miał ulec rozwiązaniu, uznali więc, że ten nowy jest nielegalny i odmówili oddania władzy. W ten sposób kraj podzielił się między dwa zwaśnione obozy: jeden kontrolujący zachód, a drugi wschód kraju. Tak rozpoczęła się druga część libijskiej wojny domowej. To właśnie wtedy, pośród trwającego chaosu, na scenie pojawił się starszy, wąsaty wojskowy – postać kluczowa dla dalszego biegu wydarzeń w Libii.
Watażka czy wybawca?
Generała Chalifa Haftar - bo o nim mowa - po raz pierwszy pojawia się na kartach libijskiej historii mniej więcej pół wieku temu. Jako młody wojskowy brał udział w zamachu stanu, który w 1969 roku wyniósł do władzy Muammara Kaddafiego.
Haftar był postacią bardzo zasłużoną w libijskiej armii. Zasłynął w boju, między innymi podczas wojny Jom Kippur z Izraelem na początku lat 70. Kluczowy w jego biografii jest rok 1987. Libia prowadziła wówczas wojnę z sąsiednim Czadem zwaną także "wojną toyot" (od charakterystycznych pickupów, używanych w trakcie konfliktu). Generał Haftar został wtedy zwabiony w zasadzkę i schwytany przez wroga. W oczach Kaddafiego była to poniżająca porażka i cios dla jego militarnych ambicji. Dyktator wyparł się swojego generała, który od tamtej pory zapragnął pozbawić go władzy.
Parę lat później w ramach umowy z rządem Stanów Zjednoczonych Haftar został uwolniony i wyemigrował do USA. Libijski reżim zaocznie skazał go na śmierć. Generał tymczasem zamieszkał w mieście Langley w stanie Wirginia, gdzie spędził blisko dwie dekady. Uzyskał nawet amerykańskie obywatelstwo, które po powrocie do ojczyzny demonstracyjne podarł. W 2011 roku Haftar wziął udział w rewolucji, która obaliła Kaddafiego. W ten sposób jego rola w libijskiej historii zatoczyła koła. Generał, przez wiele lat żyjący na wygnaniu, powrócił z przytupem. I dziś jawi się jako potencjalny następca Kaddafiego.
- Haftar zaczął rozprawiać się z fundamentalistami w Benghazi, dokonując publicznych egzekucji, chodząc dom po domu, zabijając bojowników Państwa Islamskiego. Rozpoczął wielkie czyszczenie całego wschodu z dżihadystów – mówi dr El Ghamari. A potem ruszył na zachód. W końcu obrał za cel ostatni jego zdaniem bastion islamistów – Trypolis. Tam od 2016 roku swoją siedzibę ma Rząd Zgody Narodowej (GNA) powołany w drodze negocjacji pokojowych, prowadzonych pod auspicjami ONZ.
- Rząd GNA, który uznała większość Zachodu, w opinii Libijczyków nigdy nie powinien mieć prawa bytu. Jest to rząd skorumpowany, zasiadają w nim osoby, które działały w organizacjach terrorystycznych z imienia i nazwiska, które zajmują się handlem ludźmi, które miały wyroki, które były w Guantanamo, które są na listach terrorystycznych. I to ci ludzie usiedli z politykami europejskimi do porządkowania Libii. To nie mogło się dobrze skończyć – ocenia arabistka.
Przez długi czas krwawe starcia w Libii przeplatały się z kruchymi zawieszeniami broni. W końcu kierowana przez Haftara Libijska Armia Narodowa (LNA) rozpoczęła zakrojoną na szeroką skalę ofensywę wojskową, przejmując kontrolę nad obszernymi połaciami kraju. W jego rękach znalazł się między innymi tak zwany libijski półksiężyc naftowy. Dziś generał - przez Zachód postrzegany jako watażka - kontroluje właściwie 90 procent kraju. I co więcej, cieszy się społecznym poparciem.
- Libijczycy po wielu latach stwierdzili, że Libii potrzebna jest silna postać. Chcą powrotu przywódcy, niekoniecznie dyktatora na podobieństwo Muammara Kaddafiego, ale kogoś, kto zdoła zjednoczyć kraj i przywrócić porządek. Bo ta ułudna rewolucja nie tylko pożarła libijskie dzieci, ale została im po prostu ukradziona – ocenia dr El Ghamari.
Pustynna szachownica
Libia to nie tylko teatr krwawej wojny domowej, to także wielka, pustynna szachownica, na której rozgrywane są interesy wielu zewnętrznych graczy. I to jeden z największych problemów tego konfliktu. Obie walczące strony wspierają bardzo nieoczywiści sojusznicy.
Jeszcze przed interwencją NATO w konflikt libijski zaangażowały się państwa europejskie pod egidą ONZ. W obliczu chaosu rozgrywającego się w bliskim sąsiedztwie Wspólnoty unijne stolice miały zamanifestować swoją siłę oraz jednomyślność i pokazać, że są w stanie ustabilizować i zabezpieczyć zewnętrzne granice UE na Morzu Śródziemnym. Upadła Libia bowiem bardzo szybko stała się krajem tranzytowym dla fali migrantów z całej Afryki i Bliskiego Wschodu.
- Niestety dekada konfliktu libijskiego pokazała, że Unia Europejska jest bardzo niespójna, jeżeli chodzi o politykę wobec Libii. Każdy z krajów członkowskich kierował się w tym konflikcie swoimi prywatnymi celami – zauważa El Ghamari.
Francja i Włochy stanęły po dwóch stronach barykady. Rzym wsparł uznawany przez społeczność międzynarodową rząd w Trypolisie, a Paryż - początkowo nieoficjalnie - opowiedział się po stronie generała Haftara. - Interwencja francuska i włoska pokazały, jak silnie mamy do czynienia z konceptem starych-nowych kolonii. Wschodnia Libia stanowiła niegdyś włoską kolonię, natomiast zachód kraju, gdzie znajduje się Trypolis – kolonię francuską. To bardzo dobrze było widać w układach, które były podpisywane. W zasadzie każdemu chodziło o byle jakie ustabilizowanie Libii, by przedłużyć kontrakty na ropę i inne surowce. I tak też się stało – wskazuje ekspertka.
Włoski gazociąg morski Greenstream, łączący libijskie wybrzeże z Sycylią, mimo trwających walk działa do dnia dzisiejszego. - Włosi dopilnowali swoich interesów w Libii. Mają rurociąg i codzienne dostawy. Do tego pożyczka od Kaddafiego, która nigdy nie została spłacona, nagle się umorzyła. Tak samo po stronie francuskiej. Francuzi wylądowali dokładnie na obszarach, gdzie występuje ropa i gdzie działają ich firmy. Paryż także skorzystał na usunięciu libijskiego dyktatora. Są przecież dowody na to, że Kaddafi sponsorował Nicolasa Sarkozy’ego i całą jego kampanię prezydencką – zauważa El Ghamari.
Ale w tym zawiłym konflikcie jest znacznie więcej graczy. I - jak zauważa ekspertka - każdy z nich ma długie cienie. Działająca w Trypolisie administracja premiera Fajiza as-Sarradża cieszy się poparciem większość państw zachodnich, w tym USA, ale także Turcji i Kataru. Ankara wysyła do Libii doradców wojskowych, drony oraz żołnierzy, w tym sprzymierzonych z nią syryjskich bojowników. W tej geopolitycznej rozgrywce na generała Haftara - oprócz Paryża - stawiają: Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Jordania oraz Rosja. Abu Zabi dostarcza generałowi zaawansowaną broń, Rijad pompuje w niego fundusze, a Kair wysyła sprzęt militarny i ludzi. W Libii walczą także rosyjscy najemnicy z prywatnej Grupy Wagnera, choć Moskwa oficjalnie odcina się od ich działalności.
Powody zaangażowania tych państw są zarówno finansowe, jak i ideologiczne. Jak tłumaczy El Ghamari, kraje arabskie uczyniły sobie z Libii wojnę zastępczą, przenosząc do niej własne "proxy" konflikty. Państwa Zatoki Perskiej i Egipt traktują Haftara jako sojusznika w walce z politycznym islamem, reprezentowanym głównie przez Bractwo Muzułmańskie. Ugrupowanie to popierają z kolei Katar i Turcja. Ta ostatnia wykorzystuje Libię również jako element rozgrywki w sporze o ogromne złoża gazu na Morzu Śródziemnym z Grecją i Cyprem. A także jako element nacisku na Brukselę w kwestii migracji. Kreml wykorzystuje brak jedności po stronie Zachodu, by rozszerzyć swoje wpływy w regionie. Co ciekawe, Stany Zjednoczone Donalda Trumpa pozostawały na uboczu tej rozgrywki, obserwując bieg wydarzeń z bezpiecznego dystansu.
- To jest niezwykła gra interesów, z jednej strony fascynująca, a z drugiej strony bardzo negatywnie pokazująca, że w tym wszystkim w ogóle nie liczy się człowiek – stwierdza gorzko dr El Ghamari.
W geopolityce bardzo często to, co stanowi największe błogosławieństwo kraju, jest jednocześnie jego najgorszym przekleństwem. Libia jest ofiarą bogactw, które skrywa jej ziemia. Gdy więc pytamy, o co chodzi w tym skomplikowanym konflikcie, odpowiedź jest prosta – o wpływy, ale przede wszystkim o pieniądze.
- Przepływ ludzi, towarów, usług, sprzedaż broni różnymi transferami – to wszystko musi się kręcić, a kręci się wtedy, kiedy jest wojna. Nikt do tej pory nie wie, ile było złota, uranu, kamieni szlachetnych, szkła, złóż gazu i oczywiście ropy naftowej, i gdzie to wszystko się podziało. Gdyby nie było pieniędzy, to może w ogóle nie byłoby interwencji w tym kraju. Gdyby Libia nie miała tylu złóż i surowców, prawdopodobnie byłaby drugim Jemenem – mocno niestabilna, odległa, nikt by się nią nie interesował. Niestety ta szachownica libijska pokazała, że "biznes is biznes". Każdy do cna wykorzystuje panującą tam destabilizację. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że konflikt w Libii jest wszystkim na rękę – ocenia arabistka.
Stracona generacja
W cieniu tej zawiłej wojny toczy się zwykłe życie ludzi, dla których walki i bombardowania już dawno stały się codziennością. - Do tej pory dzieci moich kuzynek nie poszły do szkoły. Mamy pokolenie dzieciaków, które jest niepiśmienne, które jest absolutnie stracone. Możemy mówić wręcz o straconej całej generacji libijskiej, która zna wojnę i się do niej przyzwyczaiła. Są śluby, ludzie chodzą do sklepu, spotykają się, ale wszystko dzieje się w tle wojny – relacjonuje dr El Ghamari, której rodzina mieszka w Libii.
Wieloletni konflikt pogrążył kraj w ruinie i głębokim kryzysie humanitarnym. Pierwsze uderzenia NATO trafiały głównie w infrastrukturę. Bombardowania uszkodziły przede wszystkim rurociągi tak zwanej Wielkiej Sztucznej Rzeki – flagowego projektu Kaddafiego, który dostarczał wodę pitną z podziemnych warstw ziemi na Saharze do miast na wybrzeżu kraju. W 2015 roku, gdy do Libii wkroczyło tak zwane Państwo Islamskie, dżihadyści wysadzili w powietrze wszystkie elektrownie i inne elementy, które pomagały ludziom normalnie funkcjonować. - Libijczycy zostali odcięci od wody, światła, energii. W zasadzie cofnięto ich o sto lat poprzez pozbycie się jakiejkolwiek infrastruktury krytycznej. Do tego pojawiły się check pointy. Ludzie zwyczajnie zaczęli bać się wychodzić z domu – opowiada arabistka.
Do tego pojawiły się gigantyczne problemy ekonomiczne. Rolnictwo i przemysł całkowicie upadły. Obecnie Libia nic nie produkuje, nawet na wschodzie, gdzie jest bardzo żyzna gleba. - Libijczycy bardzo zubożeli. Kraj boryka się z olbrzymią inflacją. Nawet jeżeli mamy oszczędności na kontach, to nie ma fizycznie pieniędzy w bankach, żeby można było je wypłacić. Tymczasem ceny żywności skoczyły nawet o 600 procent – podkreśla ekspertka.
Podupadłe sektory gospodarki przejęły organizacje terrorystyczne i bojownicy z innych afrykańskich państw, którzy w libijskim chaosie przeprali swoje brudne pieniądze i dziś zajmują się budownictwem, produkcją betonu, stali, czy nawet handlem kurczakami – wymienia El-Ghamari. Intratnym biznesem stały się także handel ludźmi, porwania i działalność przemytnicza, których ofiarą padają przede wszystkim zdesperowani migranci, pragnący dostać się na Stary Kontynent. Grupy, które przejęły arsenały broni pozostałe po reżimie Kaddafiego, przerodziły się w zorganizowane mafie, zajmujące się handlem bronią. Ta - obok złóż ropy, gazu, złota, czy uranu - stała się kolejnym cennym surowcem w Libii. Podobnie jak piach. Dr El Ghamari twierdzi, że wojny przyszłości będą toczyć się właśnie o piasek. A Libia jest jednym z najsuchszych państw na świecie.
Konsekwencje wojny nie zawsze są widoczne gołym okiem. Pokłosiem bombardowań i stosowania broni masowego rażenia jest dziś plaga nowotworów. W tak zwanych strefach śmierci dalej mieszkają ludzie, dzieci grają w piłkę. Ale wszyscy są chorzy. - Właściwie w każdej rodzinie ktoś nie żyje z tego powodu – mówi dr El Ghamari.
Światełko w tunelu
Na początku roku w wyniku kolejnej rundy rozmów pokojowych prowadzonych w szwajcarskim mieście Chavannes-de-Bogis powołano nowe tymczasowe władze Libii. Kilkudziesięciu delegatów reprezentujących wschód i zachód kraju w drodze głosowania wybrało trzyosobową Radę Prezydialną. Na jej czele stanął Mohammed al-Menfi, były dyplomata wywodzący się z Bengazi, a więc głównego ośrodka na wschodzie kraju. Premierem mianowano Abdulhamida Dbejbeha z Misraty – siedziby najsilniejszego klanu w zachodniej Libii. Rada otrzymała misję przeprowadzenia wyborów w grudniu.
- Dwie osoby, które wygrały to postaci bardzo przychylne Haftarowi. To ważne, bo generał - bardzo negatywnie postrzegany w opinii świata zachodniego - jako watażka, lokalny gangster, czy nowy dyktator - jest wspierany przez Libijczyków. On po prostu zrobił porządek i rozprawił się z terrorystami. I ludziom się to podoba – przekonuje El Ghamari.
Zwraca uwagę, że Menfi i jego zastępcy pierwszą wizytę złożyli właśnie na wschodzie, gdzie uścisnęli sobie dłonie z Haftarem. - Dla Libijczyków był to znak, że nie będą dzielić kraju jak tamci w Trypolisie, tylko pokazali, że Libia jest jednością. To jest to światełko w tunelu. No i oni mają pieniądze. Jeden z nich jest miliarderem, a drugi ma także bardzo dobre układy międzynarodowe. To jest bardzo ważne dla ludzi, że nie będą rządzić biedni, chcący dorobić się na Libii – tłumaczy ekspertka.
Zgodnie z porozumieniem wynegocjowanym w Szwajcarii, dokładnie w Wigilię Bożego Narodzenia w Libii mają odbyć się wybory parlamentarne i prezydenckie. Czas pokaże, czy ścierające się w kraju stronnictwa uznają nowe władze i jak zareaguje na nie świat.
CZYTAJ WIĘCEJ W PREMIUM:
Źródło zdjęcia głównego: EPA/PAP