Już jako dziecko widać było, że jego pasją jest muzyka. Ustawiał guziki w kartonowym pudle, które udawały widownię. I grał im na harmonijce. Nazywali go Bachem Poznania. - I Watykan, i Biały Dom znały to nazwisko – podkreślał były prezydent miasta. A prowadzonym przez niego chórem zachwycał się cały świat.
Niemieccy słuchacze byli zachwyceni wspaniałością głosów i wykonawczymi niuansami śpiewanych utworów.
To niebiański zespół, w którym wszystko jest czystością, światłem i upojeniem
Jeśli chodzi o wirtuozerię śpiewu, to zostało poczynione wszystko. Były tam pianissima tak nieziemskie, że można je było raczej wyczuć niż usłyszeć, były też fortissima, które poruszyły do głębi.
To tylko kilka fragmentów z setek recenzji występów Poznańskich Słowików. Za ich sukcesem stał dyrygent - Stefan Stuligrosz.
W 1939 r. zorganizował 24-osobowy zespół chłopięco-męski, złożony głównie z byłych śpiewaków chóru katedralnego prowadzonego w okresie międzywojennym przez aresztowanego na początku okupacji przez Niemców księdza Wacława Gieburowskiego. Ćwiczyli w prywatnych domach, występowali w dwóch kościołach udostępnionych przez Niemców w czasie wojny poznaniakom.
Po II wojnie światowej Poznańskie Słowiki zaczęły występować nie tylko w kościołach, ale i na imprezach państwowych. Na tych ostatnich pokazywano je zagranicznym gościom. Tak właśnie o chórze Stuligrosza dowiadywano się na świecie.
Chórem – z sukcesami – kierował do śmierci. Zmarł 15 czerwca 2012 r.
Muzyka od narodzin
Urodził się sto lat temu. Na świat przyszedłem 26 sierpnia 1920 roku. W samo święto Matki Boskiej Częstochowskiej. Swoje przybycie na świat Boży podobno oznajmiłem przeraźliwie donośnym głosem. "Patrzcie go! Jaki to wielgachny krzykacz z tego Stefanka!" - wołała z radością znająca się na śpiewaniu moja babcia Franciszka. Matka mojej matki. W jej mieszkaniu przy ulicy Starołęckiej 82 się urodziłem – pisał w swojej książce "Piórkiem Słowika" Stefan Stuligrosz.
To właśnie babcia Franciszka, która zabierała go do kościoła, gdzie zachwycał się chóralnym śpiewem, oraz jego matka, która - zanim wyszła za mąż - była solistką Polskiego Koła Śpiewackiego na Starołęce, zaszczepiły w nim pasję do muzyki.
To były czasy zaborów. - Śpiew kościelny oraz stowarzyszenia śpiewacze, zakładane w Poznańskiem w okresie pruskich zaborów - odegrały doniosłą rolę w patriotycznym wychowaniu społeczeństwa. Skutecznie broniły przed germanizacją. Pomagały zachować polszczyznę, umacniały narodowego ducha – przypomina Anna Biedakowa, córka Stuligrosza.
Już pierwsze zabawy Stuligrosza wskazywały jego powołanie. Do największych mych dziecinnych pasji należało gromadzenie guzików. Różnych rozmiarów, kształtów, kolorów - wspominał. Do zabawy był potrzebny jeszcze karton po trzewikach, puste pudełka po zapałkach i ustna harmonijka. Koniecznie, bo najważniejsza, harmonijka! Z takich oto rekwizytów potrafiłem bogato rozwiniętą wyobraźnią dziecięcą wyczarować wielki i wspaniały kościół, wypełniony po brzegi lekko falującym tłumem wiernych. (…) Ja nad tą ciżbą. Wyciągnięty na podłodze, wsparty na łokciach, pochylony nad kartonowym kościołem grałem na organach. Ile mi tylko sił starczyło, dmuchałem w trzymaną oburącz harmonijkę – opisywał Stuligrosz.
Scheda po księdzu
Zaowocowało to w przyszłości. Ojciec jednak chciał mu zapewnić "normalny zawód". Dlatego w latach 1937-39 młodzieniec podjął praktykę w Domu Handlowym Franciszka Woźniaka, gdzie uczył się kupiectwa, jednocześnie śpiewając w Poznańskim Chórze Katedralnym pod batutą chórmistrza i kompozytora, ks. Wacława Gieburowskiego.
W sierpniu 1939 r. Stuligrosz ukończył kurs handlowy. Właściciel firmy obiecał mu finansowe wsparcie podczas nauki w konserwatorium.
Ale wybuchła wojna. Ks. Gieburowski został aresztowany przez gestapo. Stefan Stuligrosz, mając zaledwie 19 lat, przejął obowiązki dyrygenta.
To właśnie w oparciu o ten chór, namaszczony przez księdza Gieburowskiego na jego następcę - zbudował własny zespół.
Po wojnie Stuligrosz oficjalnie powołał do życia Chór Chłopięcy i Męski im. ks. Wacława Gieburowskiego pod nazwą Poznańskie Słowiki. Był tenorem, grał na fortepianie i zajmował się wyłącznie muzyką poważną, chrześcijańską oraz gospel.
Sława zagranicą
W marcu 1950 roku chór przyjęła pod swe skrzydła Filharmonia Poznańska. A osiem lat później zespół wyjechał na pierwsze tournee zagraniczne po krajach tzw. demokracji ludowej.
- W 1958 roku wyjechał na tournée do ZSRR. W niedzielę nieoficjalnie poszedł z chórzystami na mszę św. do kościoła katolickiego w Moskwie, przy Ambasadzie Francuskiej. Poszła "iskrówka" do Warszawy i przez następne 30 lat nie wpuszczono "Poznańskich Słowików" do ZSRR - przypomniał jeden z wychowanków Stuligrosza, ks. prof. dr Kazimierz Szymonik.
Pierwsza wizyta za "żelazną kurtyną" to Francja w marcu 1961 roku. Śpiewaków wszystko tam zachwycało: lśniące autokary, luksusowe pokoje w hotelu, sklepy ze słodyczami, kolorowymi zabawkami…
Kolejny wyjazd – do Stanów Zjednoczonych i Kanady – zachwycił ich jeszcze bardziej. Podobnie jak ich występy zachwyciły miejscowych.
StuliDOLAR i InoCENTY
- Przed wyjazdem do USA w 1963 r. zażartował podczas próby, że powinien zmienić nazwisko ze StuliGROSZ na StuliDOLAR. Po powrocie chłopcy z zespołu zmienili mu imię na InoCENTY - mówił Jan Bończa-Szabłowski, który tę anegdotę usłyszał od samego Stuligrosza.
"Słowiki" przyjął wtedy w Białym Domu sam John Fitzgerald Kennedy. Przed nimi takiego zaproszenia spośród polskich artystów dostąpili jedynie Ignacy Paderewski i Artur Rubinstein.
"Poznańskie Słowiki" w USA w 1963 r.
Przed spotkaniem pierwszy sekretarz prezydenta powiedział mi, że wizyta ma charakter ściśle dyplomatyczny i może trwać najwyżej 5 minut. Początkowo wszystko odbywało się zgodnie z planem: prezydent powiedział kilka komplementów o Polsce, o naszym zespole. Podziękowałem prezydentowi, a następnie wystąpił chór. I wtedy scenariusz spotkania dyplomatycznego został złamany. Prezydentowi tak się spodobały nasze pieśni, że kazał sobie śpiewać coraz to nowe utwory. W sumie spotkanie trwało 35 minut i trwałoby dłużej tyle, że Kennedy był wcześniej umówiony z prezydentem jakiegoś kraju, który "z naszej winy" musiał czekać aż 15 minut… - wspominał Stefan Stuligrosz w rozmowie z Andrzejem Sową (wycinek prasowy z drugiej połowy lat 70., tytuł i dokładna data nieznane).
Dwa lata później chór ponownie zaproszono na tournee po kontynencie amerykańskim.
Jak wspominał Wojciech Grottel, który właśnie obchodzi swoje 60-lecie w Poznańskich Słowikach, tak spektakularne wyjazdy, jak do Ameryki, już nigdy się nie powtórzyły.
Co nie oznacza, że ich nie było: Japonia, Włochy, Skandynawia, RFN, NRD, Belgia, Holandia… - długo by wymieniać.
Do tego niezapomniane spotkania z papieżem Janem Pawła II. Pamiętam taki moment: papież zauważył nasz chór. Podniósł rękę charakterystycznym ruchem. Podszedł do nas. Uklęknąłem, zamknąłem oczy i poczułem ręce Ojca Świętego na moich ramionach. Ogarnęło mnie wielkie wzruszenie. Mistrzu kochany. Jakże się cieszę, że jesteście tutaj - mówił papież - wspominał dyrygent spotkanie z papieżem w Gnieźnie w 1979 r. w książce "Pasje życia".
Rekordzista
Stuligrosz był szefem autorskiego zespołu ponad 70 lat. - To jest chyba rekord świata dziedzinie muzyki – oceniał Wojciech Nentwig, dyrektor Filharmonii Poznańskiej w artykule "Stefan Stuligrosz pisał jak >piórkiem słowika<".
W ciągu ponad 70 lat pracy prof. Stuligrosza przez jego chór przeszło ponad dwa tysiące wychowanków.
Stuligrosz był także kompozytorem. Stworzył w sumie ponad 600 utworów, głównie chóralnych o tematyce religijnej. Opracował dziesiątki kolęd i pieśni.
W stolicy Wielkopolski nazywali go Bachem Poznania. - I Watykan, i Biały Dom znały to nazwisko. Nie widziałem go nigdy markotnego, zawsze był uosobieniem miłości bliźniego - wspomina Andrzej Wituski, były prezydent miasta i dyrektor Towarzystwa Muzycznego im. H. Wieniawskiego. - To był mistrz zawodu i życia – dodaje.
Stefan Stuligrosz zmarł 15 czerwca 2012 roku.
Po śmierci Stuligrosza, zgodnie z ostatnią wolą dyrygenta Poznańskich Słowików, kierownictwo chóru przejął Maciej Wieloch, związany z chórem od dzieciństwa.
- Mimo że od śmierci naszego Mistrza minęło już ponad 8 lat, to ciągle jest w naszych sercach. Pamiętamy o Nim, czujemy Jego obecność w naszej sali prób, w której przez ponad 60 lat pracował z Poznańskimi Słowikami - powiedział. Z powodu pandemii COVID-19 "Słowiki" od miesięcy nie mogą pracować nad realizacją projektów muzycznych. Ale 26 sierpnia, czyli dokładnie w urodziny Stefana Stuligrosza, chór zaśpiewał w kościele św. Antoniego i przed jego domem rodzinnym na poznańskiej Starołęce.
Źródło: PAP, TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: archiwum Wojciecha Grottela