We wtorek (2 grudnia) Sąd Apelacyjny w Poznaniu uchylił wyrok uniewinniający Mirosława R. i Dariusza L. w sprawie pomocnictwa w zabójstwie Jarosława Ziętary. Rozstrzygnięcie jest prawomocne. Decyzja sądu oznacza, że sprawę ponownie rozpozna sąd pierwszej instancji - w tym przypadku sąd okręgowy.
W uzasadnieniu wtorkowego wyroku sędzia Maciej Świergosz podkreślił, że "dla sądu apelacyjnego, w tym składzie, ten materiał jest już dzisiaj wystarczający do skazania". Sędzia zaznaczył ponadto, że w ocenie sądu "oczywistym jest, że 1 września 1992 roku Jarosław Ziętara został uprowadzony, a następnie 'zginął, bo był dziennikarzem'". Sędzia przypomniał, że ten cytat pochodzi z symbolicznego nagrobka Ziętary na bydgoskim cmentarzu, a także umieszczony jest na tablicy pamiątkowej znajdującej się w Poznaniu przy ul. Kolejowej 49, na domu, w którym mieszkał Ziętara. Sędzia wskazał, że cytat ten "idealnie wskazuje na motyw działania sprawców tych czynów". - Dzisiaj wydaje nam się to nieprawdopodobne, by w całkiem sporym mieście, w środku Europy, zaginął bez śladu młody dziennikarz i nie wywołuje to realnych działań organów ścigania. Zniknięcie Jarosława Ziętary było wręcz bagatelizowane. Niewątpliwie początki postępowania w sprawie były ograniczone jedynie do dwóch wątków i to nie mających charakteru przestępstwa, a to jest po pierwsze samobójstwa i po drugie wyjazdu do znajomej w Londynie. Okres ten z punktu widzenia postępowania karnego należy ocenić za w pełni stracony. Zaniechania te z pewnością utrudniły, ale nie uniemożliwiły dojście do prawdy - podkreślił sędzia. Dodał, że najlepszym podsumowaniem tego okresu są słowa jednego ze świadków w sprawie, Anny D., która w jednym z wywiadów powiedziała "nie ma zbrodni doskonałych, są tylko niewłaściwie prowadzone postępowania". Sędzia zaznaczył, że "te słowa padły 33 lata od zniknięcia Jarosława Ziętary; są niewątpliwie przykre, ale niestety bardzo prawdziwe".
"Ryba" i "Lala" do winy się nie przyznają
Mirosław R. ma dzisiaj ponad 60 lat, a Dariusz L. ponad 50. Na początku lat 90. obaj pracowali jako ochroniarze firmy "Elektromis", której działalnością przed śmiercią interesował się Jarosław Ziętara. Mężczyźni byli oskarżeni przez prokuraturę o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza.
Śledczy przekonywali, że oskarżeni Mirosław R. i Dariusz L., podając się za funkcjonariuszy policji, podstępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radiowóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które dokonały jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków. W toku prowadzonego postępowania ustalono ponadto, że działali oni wspólnie z inną, nieżyjącą już osobą. Trzecim z "funkcjonariuszy", który miał brać udział w porwaniu dziennikarza, miał być "Kapela". W 1993 roku zginął - postrzelił się, choć pojawiały się teorie, że samobójstwo zostało upozorowane, bo "Kapela" miał mieć wyrzuty sumienia i obawiano się, że "pęknie" z powodu tego, co się stało z Ziętarą.
Jak wynikało z ustaleń prokuratury, motywem zbrodni miała być praca Jarosława Ziętary jako dziennikarza i jego zawodowe zainteresowania dotyczące afer gospodarczych, w których dochodziło do przenikania się świata przestępczego ze światem biznesu oraz polityki, a co za tym idzie - obawa o ujawnienie przez dziennikarza opinii publicznej szczegółów sprzecznej z prawem albo odbywającej się na granicy prawa działalności.
Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do sądu w 2018 roku. Proces ruszył w styczniu 2019 roku. "Ryba" i "Lala" konsekwentnie nie przyznawali się do winy.
- Nie mam z tą sprawą nic wspólnego. Nigdy nie widziałem pana Ziętary - zeznawał Dariusz L.
W podobny sposób bronił się Mirosław R. - Nie znałem Jarosława Ziętary, nigdy w życiu z nim nie rozmawiałem i nie widziałem go. Nie miałem żadnego powodu, żeby go porywać, nie brałem udziału w żadnym porwaniu. Nie mam wiedzy, czy w ogóle doszło do jakiegoś porwania. Nigdy nie dostałem od nikogo żadnego polecenia czy sugestii, by porwać dziennikarza - mówił, dodając, że 1 września 1992 roku, kiedy doszło do porwania dziennikarza, był "w zupełnie innym miejscu Poznania" i odprowadzał swojego syna do szkoły na rozpoczęcie roku szkolnego. Mirosław R. mówił w sądzie, że był zaskoczony zatrzymaniem w tej sprawie, dodał, że został wtedy dotkliwie pobity. Wskazał też, że wyraził zgodę na badanie wariografem, bo "nic nie wie o tej sprawie, więc nie miał nic do ukrycia". Wskazał również, że został oczerniony przez organy ścigania, a fałszywe oskarżenia doprowadziły do "załamania jego życia".
Sąd pierwszej instancji uznał, że zarówno Mirosław R., jak i Dariusz L. są niewinni. Zasądził na ich rzecz po 9720 złotych od Skarbu Państwa.
Prokuratura żądała dla oskarżonych 25 lat więzienia. Od wyroku się odwołała.
"Do takich dowodów należy podchodzić z dużą ostrożnością"
W 2022 roku sędzia Sądu Okręgowego w Poznaniu Sławomir Szymański, uzasadniając wyrok podkreślał, że oskarżonych obciążały przede wszystkim relacje trzech osób: Marcina B., Jerzego U. oraz Marka Z. - Wszystkie te osoby miały problemy z prawem. Pierwszy z mężczyzn odsiaduje wyrok dożywotniego pozbawienia wolności za zabójstwo policjanta. Decydując się na współpracę z prokuraturą liczył, że poprawie ulegnie jego sytuacja prawna. Podobnie miało to miejsce w przypadku Jerzego U., który ubiegał się o ułaskawienie czy Marka Z., który był przesłuchany niedługo po tym, jak zaczął odbywać karę - mówił wtedy sędzia Szymański.
Wskazał, że wszyscy liczyli, że obciążenie zeznaniami wskazanych przez prokuraturę mężczyzn może być dla nich opłacalne.
- Oczywiście sam fakt, że świadkowie decydowali się na składanie zeznań, licząc na korzyści, nie dyskryminuje ich wiarygodności. Polski system karny ma mechanizmy, które mają torpedować solidarność przestępczą. Mówię tu o funkcji świadka koronnego czy małego świadka koronnego. Orzecznictwo jednak wymaga, żeby do takich dowodów podchodzić z dużą ostrożnością - zaznaczał sędzia.
W przytoczonym uzasadnieniu wyraził uznanie dla prokuratury, która "za wszelką cenę usiłowała wyjaśnić jedną z najtrudniejszych zagadek w Polsce po 1989 roku". Sędzia długo przytaczał czynności, które śledczy wykonywali, żeby namierzyć ciało zabitego Jarosława Ziętary. Ich działania jednak nie przyniosły skutku.
Śmierć dziennikarza
Jarosław Ziętara został porwany 1 września 1992 roku. O godz. 8.40 wyszedł z domu przy ul. Kolejowej w Poznaniu. Do redakcji miał 15 minut piechotą. - Jarek chodził do pracy przez park Wilsona i prawdopodobnie też tego dnia przez ten park szedł, jeśli tylko dotarł do tego miejsca - mówiła Beata Sauer, była partnerka Jarosława Ziętary.
W pracy miał się pojawić o godz. 9. Nie dotarł. - Został na pewno uprowadzony między miejscem zamieszkania a redakcją - mówił Krzysztof M. Kaźmierczak, jego kolega z "Gazety Poznańskiej".
Śledczy na początku nie brali pod uwagę wersji zakładającej uprowadzenie i zabójstwo Ziętary. Samobójstwo, ucieczka w góry lub do Anglii, związanie się z grupa przestępczą - takie hipotezy stawiała policja. Morderstwa na zlecenie nie brali poważnie pod uwagę. - Odbierałam tych policjantów jako takie matołki. Oni nie zwracali uwagi na to, co mówię - wspominała Sauer.
Śledztwo dopiero po roku
Śledztwo w tej sprawie ruszyło dopiero w 1993 roku. - Znika lub ginie dziennikarz. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta. Nie dlatego, że coś napisał, tylko dlatego, że mógł coś napisać - mówił prokurator Jacek Tylewicz.
Korzystano nawet z usług jasnowidza. - Nie był w stanie pomóc. Był tylko pewny, że Jarosław Ziętara nie żyje - wspominał Tylewicz. Sprawy nie dokończył - w międzyczasie przeniesiono go do prokuratury wojewódzkiej. Jego następca ją umorzył.
W 1998 roku poznańska prokuratura uznała, że Ziętara został uprowadzony i zamordowany. Wtedy postawiono tezę, że to mogło mieć związek z działalnością dziennikarską, ale sprawę umorzono. Nie znaleziono zwłok. Dziennikarz został jednak uznany za zmarłego. Dzięki temu, na bydgoskim cmentarzu jego rodzina mogła umieścić symboliczną tablicę.
Wznowienie po latach
W kwietniu 2011 roku redaktorzy naczelni największych polskich gazet zaapelowali do władz i prokuratury o ujawnienie wszystkich okoliczności zaginięcia Ziętary i śledztwa w tej sprawie. To spowodowało analizę tego śledztwa w Prokuraturze Generalnej. W połowie czerwca 2011 roku śledztwo zostało podjęte na nowo w poznańskiej prokuraturze i przedłużone. Decyzją prokuratora generalnego przekazano je do Krakowa.
W toku śledztwa klasyfikacja prawna została zmieniona z uprowadzenia na zabójstwo. Prokuratura przesłuchała m.in. członków rodziny oraz członków Komitetu Społecznego "Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary", którzy prowadzili dziennikarskie śledztwo w sprawie zaginięcia kolegi. Przeprowadziła badania odcisków palców, które zostały zabezpieczone we wrześniu 1992 roku w mieszkaniu Ziętary, ale dotąd nie były badane, zainicjowała badania biologiczne śladów zabezpieczonych w toku śledztwa metodami, które nie były znane w 1992 roku. Poddała także analizie obszerną dokumentację osób, które występują w aktach śledztwa - pod kątem ewentualnego udziału tych osób w zaginięciu dziennikarza.
Prokuratorzy przeprowadzili także eksperyment procesowy w Poznaniu. Polegał on na odtworzeniu wszystkich istotnych zdarzeń z udziałem Ziętary, które miały miejsce od godz. 13.30 w dniu 31 sierpnia 1992 roku do godz. 8.40 następnego dnia, kiedy wyruszył do redakcji i był po raz ostatni widziany.
W październiku 2011 roku krakowska prokuratura otrzymała dokumenty z Agencji Wywiadu. Wynikało z nich, że Ziętara dostawał propozycje pracy z UOP. Były to nowe dowody w sprawie, ponieważ w toku poprzedniego śledztwa w 1994 roku MSW informowało, iż "Jarosław Ziętara nie pozostawał w zainteresowaniu UOP i nie figuruje w ewidencji, jak i materiałach archiwalnych UOP".
Ziętara odmawiał. Utrzymywał jednak kontakty z funkcjonariuszami. - Tematy, którymi się zajmował, w części oscylowały wokół tematów, którymi służby wówczas się interesowały. Na przykład przekształcenia w KGHM, prywatyzacje dużych przedsiębiorstw - mówił Kaźmierczak, kolega z redakcji Ziętary.
- Jarek otrzymywał pewne informacje, tematy, które potem sam rozwijał. Prawdopodobnie nie był świadomy, że był wykorzystywany w pewnym sensie - dodawał Piotr Talaga, były dziennikarz i kolega Ziętary.
Prokuratura wskazuje senatora
Przełomem w śledztwie wydawało się zatrzymanie w listopadzie 2014 roku Aleksandra Gawronika, jednego z najbogatszych Polaków na przełomie lat 80. i 90. (zgodził się na podawanie pełnego imienia i nazwiska). Gawronik został oskarżony o podżeganie do zabójstwa dziennikarza. Jego proces toczył się od stycznia 2016 roku przed poznańskim sądem okręgowym.
Biznesmenowi i byłemu senatorowi zarzucano, że "w bliżej nieustalonym dniu czerwca 1992 roku, chcąc aby inne osoby dokonały porwania, pozbawienia wolności, a następnie zabójstwa redaktora "Gazety Poznańskiej" Jarosława Ziętary (…) nakłaniał do tego ustalonych pracowników firmy ochroniarskiej (…) w szczególności w ten sposób, że podczas prowadzonej z nimi rozmowy dotyczącej wpływu na postawę Jarosława Ziętary stwierdził, że ma on być skutecznie zlikwidowany".
- Działania Gawronika, zdaniem prokuratury, miały związek z "zawodowym zainteresowaniem Ziętary i planowanymi publikacjami dotyczącymi poznańskiej tzw. szarej strefy gospodarczej" - mówiła rzeczniczka poznańskiego sądu, sędzia Joanna Ciesielska-Borowiec.
Zeznając przed sądem biznesmen zdecydowanie zaprzeczał zarzutom. - Nie można się tłumaczyć z plotek na swój temat. Jeżeli są fakty, to należy pokazać swój punkt widzenia. Tam nie ma tych faktów. Akt oskarżenia nie wymienia żadnych moich firm. Nie ma w notatkach pana Ziętary żadnych zapisków na temat moich firm i o mnie. Po prostu nie ma. Czy brak dowodu jest dowodem? - mówił Gawronik.
Sędzia: to porażka organów ścigania państwa polskiego na ogromną skalę
W lutym 2022 roku sąd uniewinnił Gawronika. W styczniu 2024 roku wyrok utrzymał w mocy Sąd Apelacyjny w Poznaniu. W grudniu tego samego roku Sąd Najwyższy odrzucił kasację złożoną przez prokuraturę.
- Sprawa, która się toczy 32 lata i w gruncie rzeczy nie doprowadza do żadnego efektu, to porażka organów ścigania państwa polskiego na ogromną skalę - mówił, uzasadniając postanowienie Sądu Najwyższego sędzia Jerzy Grubba.
Sędzia nawiązał do słów wypowiedzianych podczas rozprawy przed sądem przez obrońcę Gawronika mec. Pawła Szwarca, który ocenił, że sprawa zaginionego w 1992 roku Ziętary należy do trzech największych porażek wymiaru sprawiedliwości III RP – obok sprawy zabójstwa gen. Marka Papały oraz morderstwa byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony.
Autorka/Autor: FC/tok, tam
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: archiwum rodziny J. Ziętary