|

Mówią: "Polacy wiedzą, co dobre, Polacy nie są głupi". O co im chodzi?

Rzeszów, 24.06.2020. Kandydat na prezydenta RP Rafał Trzaskowski podczas wiecu wyborczego Rzeszowie
Rzeszów, 24.06.2020. Kandydat na prezydenta RP Rafał Trzaskowski podczas wiecu wyborczego Rzeszowie
Źródło: Darek Delmanowicz/PAP

- Otaczająca nas rzeczywistość, również ta polityczna, jest bardzo skomplikowana. Wielość informacji i relacji politycznych dla wielu odbiorców stanowi barierę poznawczą. Teoria spiskowa pozwala wyeliminować tę złożoność i uczynić świat łatwiejszym do zrozumienia. Politycy to wykorzystują - mówi w rozmowie z tvn24.pl językoznawczyni prof. UAM dr hab. Barbara Sobczak. Na jakie retoryczne chwyty musimy uważać podczas kampanii wyborczej, która formalnie zacznie się za tydzień, a faktycznie już trwa?

Artykuł dostępny w subskrypcji

Marszałek Sejmu Szymon Hołownia, po konsultacji z przewodniczącym Państwowej Komisji Wyborczej Sylwestrem Marciniakiem, ogłosił dziś, że wybory prezydenckie odbędą się 18 maja (pierwsza tura) oraz 1 czerwca (druga tura).

Wybory marszałek rozpisze jednak za tydzień, bo dopiero 15 stycznia minie konstytucyjnie wymagane 90 dni od zniesienia stanu nadzwyczajnego, który ogłoszony był 16 października w związku z powodzią. I to w połowie stycznia zacznie się oficjalna kampania wyborcza, a kandydaci i politycy jeszcze bardziej niż w trwającej prekampanii będą zabiegać o nasze głosy, w swoich przekazach naginając język do granic możliwości.

Na co powinniśmy uważać jako wyborcy? Jak czytać te polityczne komunikaty? Czy Karol Nawrocki różni się w retoryce od Rafała Trzaskowskiego? A jeżeli tak, to czym? I jak mamy czytać to, że popierany przez PiS kandydat na prezydenta określany jest mianem "obywatelskiego"? O tym wszystkim rozmawiamy z prof. UAM dr hab. Barbarą Sobczak, językoznawczynią zajmującą się retoryką i pragmatyką językową, autorką książek "Retoryka telewizji", "Wywiad telewizyjny na żywo. Charakterystyka gatunku".

Aktualnie czytasz: Mówią: "Polacy wiedzą, co dobre, Polacy nie są głupi". O co im chodzi?

Marta Irzyk: Wraz z ogłoszeniem daty wyborów prezydenckich przechodzimy z fazy prekampanii do kampanii oficjalnej. Wyborcy lada chwila będą bombardowani politycznymi hasłami. Mogą się na to jakoś przygotować?

Dr hab. Barbara Sobczak, prof. Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu: Podstawą, o której warto pamiętać, są cele kandydatów w kampanii. To z nich wynikają strategie i chwyty, po które politycy sięgają. Po pierwsze, chcą się pokazać, zaistnieć w świadomości wyborców, po drugie - zaprezentować swoje poglądy, a po trzecie - zdobyć poparcie dla swojej kandydatury. Politycy działają strategicznie i w sposób zaplanowany.

Które ze strategii realizujących te cele można było zaobserwować już w prekampanii?

Jest ich wiele, ale jedna z podstawowych to autopromocyjna strategia chwalenia się, polegająca na budowaniu wizerunku osoby kompetentnej i sprawczej. Kompetencja to jeden z filarów wiarygodności. Pisał o tym już Arystoteles. Oceniamy polityków w kategoriach posiadanej wiedzy i doświadczenia.

Sztab Rafała Trzaskowskiego eksponuje jego doświadczenie polityczne wynikające choćby z tego, że już drugą kadencję pełni funkcję prezydenta Warszawy. Często mówi się też o jego znajomości języków obcych.

Z kolei Karol Nawrocki najczęściej przedstawiany jest jako "doktor Karol Nawrocki". Stopnie i tytuły naukowe robią wrażenie na wielu ludziach, dlatego wymienianie tytułów naukowych ma funkcję perswazyjną. W przypadku tego kandydata ciekawy jest dla mnie wątek chwalenia się sprawnością fizyczną. Chwilę po tym, jak PiS ogłosił kandydaturę Nawrockiego, w sieci ukazał się jego filmik z siłowni. To mrugnięcie okiem do określonego wyborcy, któremu imponuje sprawność fizyczna, próba identyfikowania się z nim.

Ale na spotkaniu z mieszkańcami Lublina 7 grudnia Nawrocki nawoływał: "Nie patrzcie na mnie tylko jak na chłopaka z siłowni. Jestem jednak doktorem nauk humanistycznych, trzy lata prezesem Instytutu Pamięci Narodowej".

To ważne dopowiedzenie, bo żeby kandydat był wiarygodny, musi spełnić nasze oczekiwania i odpowiadać naszym wyobrażeniom o prezydencie.

Socjolog Erving Goffman zauważył, że każdej roli społecznej przypisana jest określona fasada, a więc środki wyrazu, które pomagają zidentyfikować kogoś w określonej roli. Chodzi o powierzchowność, sposób bycia, wygląd, dekoracje. Fasada ma wytworzyć określone wrażenie. Lekarz to ktoś w białym kitlu i ze stetoskopem. Jeśli ktoś przyjmuje określoną rolę społeczną, wie, że przypisana jest do niej określona fasada.

Fasad się nie wymyśla, tylko je wybiera i ważne jest, by wybrać odpowiednią. Trzeba by się zastanowić, jak sobie wyobrażamy prezydenta. Czy to ktoś, kto wyciska sztangę na siłowni? Karol Nawrocki chce zdobyć poparcie pewnej grupy wyborców, więc przedstawia się jako "chłopak z siłowni", ale jednocześnie wie, że w roli, o którą zabiega, sprawność fizyczna nie jest najważniejszym atrybutem, więc przypomina o swoich kompetencjach.

nawrocki1
Karol Nawrocki: "Jestem chłopakiem z siłowni, ale i doktorem nauk humanistycznych"
Źródło: TVN24

Jednocześnie chłopak z siłowni jest ludziom bliższy niż doktor nauk humanistycznych.

Lubimy tych, którzy są do nas podobni. Podkreślanie podobieństwa sprzyja identyfikacji, a ona jest punktem wyjścia procesu przekonywania. Identyfikacja może zachodzić na wielu poziomach, dotyczyć pochodzenia, wyznania, wartości, ale też języka albo płci. Magdalena Biejat mówi: "my, kobiety", żeby zbudować płaszczyznę porozumienia z kobietami. W poprzedniej kampanii prezydenckiej [2020 rok - red.] Rafał Trzaskowski na wiecu w Gdańsku czytał fragment wystąpienia po kaszubsku, by pokazać, że jest podobny do swojego audytorium.

trzask kaszubski
Trzaskowski mówi w języku kaszubskim
Źródło: TVN24

Co składa się na wiarygodność oprócz kompetencji i podobieństwa do odbiorcy?

Sympatia. Politycy uśmiechają się na wiecach, pozują się ze swoimi rodzinami, komplementują nas, mówią: "Polacy wiedzą, co dobre, Polacy nie są głupi". W mediach społecznościowych publikują zdjęcia w otoczeniu wyborców; widzimy, jak ściskają im dłonie, robią sobie z nimi zdjęcia. Chcą w ten sposób stworzyć wrażenie osób otwartych, sympatycznych, ale ma to być też dla nas sygnał, że ktoś cieszy się dużym poparciem i ma wielu zwolenników. To z kolei służy uruchomieniu reguły konformizmu, którą opisał psycholog prof. Robert Cialdini. Mamy zacząć myśleć, że jeżeli wielu albo większość kogoś popiera, to ta osoba jest warta poparcia.

Albo kreują się na "zwykłych śmiertelników". Selfie Trzaskowskiego z komunikacji miejskiej stały się już obiektem kpin.

Przykłady można by mnożyć - prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak swego czasu regularnie jeździł do pracy rowerem.

Szymon Hołownia w grudniu podczas inauguracji swojej kampanii fotografował się wśród działaczy, którzy mieli na tabliczkach wypisane imiona. Bohaterami tej konwencji mieli być zwykli Polacy, którzy są równi kandydatowi.

To element strategii budowania wiarygodności przez wskazywanie na podobieństwo do odbiorcy, ale to też strategia budowania zaufania przez podkreślanie, że ci zwykli Polacy są dla kandydata ważni. Nie jako anonimowy tłum, tylko każdy z osobna.

holownia1
Inauguracja kampanii Szymona Hołowni. Zwolennicy kandydata mają tabliczki ze swoimi imionami
Źródło: TVN24

Szymon Hołownia w poprzedniej kampanii podkreślał, że jest spoza polityki. Z kolei Krzysztof Bosak deklarował, że od zawsze chciał być zawodowym politykiem. W przeciwieństwie do obecnego kandydata Konfederacji Sławomira Mentzena.

Seria jego spotkań pod nazwą "Piwo z Mentzenem" w 2023 i 2024 roku w dużej mierze służyła ingracjacji, a więc budowaniu wizerunku osoby "atrakcyjnej społecznie", z którą kontakt jest nagradzający. Ale to też strategia budowania wspólnoty i więzi między kandydatem a wyborcami. Jak już powiedziałyśmy, łatwiej ulegamy perswazji tych, których lubimy, a na takim spotkaniu można się polubić.

fpf 2
"Tym razem czarnym koniem najprawdopodobniej będzie Sławomir Mentzen"
Źródło: TVN24

A jeśli kandydat tak naprawdę nie jest jeszcze rozpoznawany przez przeciętnego wyborcę?

Podstawową taktyką autoprezentacji jest opisywanie siebie. Wszyscy z niej korzystamy, po prostu opowiadając o sobie. Oczywiście jest najskuteczniejsza na początku znajomości. Mówimy tylko to, co chcemy, żeby ktoś o nas wiedział. Im dłuższa znajomość, tym łatwiej informacje zweryfikować.

Najmniej wiemy chyba teraz o Karolu Nawrockim i Magdalenie Biejat. I to oni mogą nam najwięcej o sobie opowiedzieć. Już widać, że Biejat dużo mówi o działalności społecznej, podkreśla też niechęć do konfliktów. Kreowanie wizerunku osoby koncyliacyjnej, może być dobrą strategią w rzeczywistości, w której dominuje konflikt, którym wszyscy już jesteśmy zmęczeni. Koncyliacyjność jest zaletą, ale może być też postrzegana jako wada. Doskonale wiemy, że spór jest wpisany w nasze życie społeczne, nie da się od niego uciec. Możemy więc taką kandydatkę postrzegać jako osobę potencjalnie nieskuteczną, nieskorą do walki o nasze interesy.

Lewica stawia na Magdalenę Biejat w wyborach prezydenckich. "To jest finał wielu miesięcy przygotowań"
Źródło: Arleta Zalewska/Fakty TVN

To strategie pozytywne, ale w kampanii pewnie zaleje nas przekaz negatywny.

Mówiłyśmy, że życzliwość wyborców można zdobyć, wychwalając siebie i podkreślając swoje zalety, ale można ją też zyskać, wzbudzając niechęć do przeciwnika. Ten mechanizm opisywał już w starożytności m.in. Cyceron, który doradzał wywoływanie nienawiści, zazdrości lub pogardy. W praktyce kampanijnej oznacza to najczęściej pranie brudów.

Przy pomocy dobrze znanej wyborcom retoryki.

Jeśli dobrze znanej, to tylko z nazwy. Co prawda, elementy retoryki są ujęte w podstawach programowych w szkole podstawowej i średniej, ale młodzieży nie uczy się retoryki praktycznej: przekonywania, budowania argumentów, zbijania zarzutów, komponowania wypowiedzi i wygłaszania przemówień. W Polsce mamy niską kulturę dyskusji, bo nie jesteśmy uczeni retoryki i dyskutowania. Myślę, że większości Polaków retoryka kojarzy się z pustosłowiem, z mówieniem ładnym, ale o niczym. A retoryka to rozbudowana dziedzina wiedzy.

Jeśli wyborcy nie znają podstaw retoryki, to erystyki chyba tym bardziej?

Retoryka to, najkrócej rzecz ujmując, sztuka przekonywania. Erystyka natomiast to sztuka prowadzenia dyskusji i jej wygrywania. Nie jest to sztuka przekonywania, ale pokonywania przeciwnika w dyskusji, sędzią jest publiczność, dlatego że erystyka zajmuje się przede wszystkim sporami toczonymi przed publicznością. To ona ma osądzić, kto wygrał, i jednemu z rozmówców przyznać rację. Celem jest więc pozyskanie publiczności, zrobienie korzystnego wrażenia i zniechęcenie do tego, co mówi ktoś inny. Niekoniecznie uczciwymi metodami.

W politycznych sporach takich metod mamy cały przekrój. Weźmy na przykład wypowiedź Adriana Zandberga z debaty telewizyjnej w kampanii parlamentarnej 2015 r.

Musimy odpowiedzieć sobie na jedno proste pytanie. Czy chcemy mieć porządne, europejskie państwo? Czy chcemy mieć państwo z tektury? Jeżeli chcemy mieć porządne, europejskie państwo, to musimy mieć porządny, progresywny system podatkowy. Jeżeli chcemy mieć państwo takie, jak Rosja albo Kazachstan, to możemy wybrać trzy razy 16, tak jak proponuje Ryszard Petru, i zacząć nasze państwo po prostu krok po kroku likwidować.

Zandberg zaczyna od czasownika "musimy", który wskazuje, że nie mamy wyboru. To jawnie perswazyjny sposób skłaniania do pożądanego działania. Z kolei czasownik w liczbie mnogiej został użyty, by zbudować wspólnotę. Jest to "my" jednoczące mówiącego i odbiorców.

Następnie pojawia się wyrażenie "proste pytanie", które też jest językowym środkiem perswazji, bo sugeruje, że kwestia, o której polityk będzie mówić, jest oczywista. Poza tym Zandberg buduje dylemat, czy chcemy państwo porządne, europejskie (należy zwrócić uwagę, że są to etykiety, które mają wartościować pozytywnie), czy państwo z tektury (to z kolei wyrażenie wartościujące jednoznacznie negatywnie). Rzeczy z tektury nie są trwałe.

Dalej mamy dwa zdania warunkowe, a w nich definicje wprowadzonych wcześniej pojęć, ale są to definicje za wąskie, a więc mówiący próbuje nami manipulować. Przywołanie Rosji i Kazachstanu dodatkowo służy negatywnemu wartościowaniu.

Na końcu widzimy chwyt fabrykowania konsekwencji, czyli wyprowadzenie z wypowiedzi przeciwnika (Ryszarda Petru) przez fałszywe wnioskowanie twierdzeń, które są niebezpiecznie - "likwidowanie państwa krok po kroku".

To cała wypowiedź zbudowana erystycznie. Politycy często idą po linii najmniejszego oporu, po prostu atakując przeciwnika.

Argumenty ad personam to najbardziej prymitywna metoda, której celem jest zdyskredytowanie przeciwnika i wyprowadzenie go z równowagi. Gdy komuś brakuje rzeczowych argumentów, atakuje na przykład wiek, wygląd albo brak wykształcenia rozmówcy.

Najsłynniejszym bodajże przykładem ataku ad personam w polskiej polityce jest zdanie "Pan jest zerem, panie pośle", które Leszek Miller wypowiedział do Zbigniewa Ziobry [przed komisją śledczą ds. afery Rywina w 2003 r. - red]. Innym bardzo często używanym przez polskich polityków chwytem erystycznym jest zaliczanie tego, co ktoś mówi, do kategorii nienawistnych pojęć. Czasem nazywa się to też etykietowaniem.

Takim pojęciem, etykietą w polskiej polityce jest powiązanie kogoś z komunizmem. Niedawno prezes PiS Jarosław Kaczyński zaatakował w ten sposób historyka i politologa prof. Antoniego Dudka.

Chwyt ten polega na użyciu określeń kojarzących się publiczności jak najgorzej. W zależności od audytorium mogą to być takie określenia, jak komunizm, liberalizm, "lewactwo" czy feminizm.

Kaczyński o słowach profesora Dudka na temat Nawrockiego
Źródło: TVN24

W ostatnich miesiącach kategoria nienawistnych pojęć jest często widoczna w określeniu "koalicja 13 grudnia" uzywanym przez PiS, które nawiązuje do rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Perswazyjność tej frazy polega więc na przywoływaniu negatywnych skojarzeń i - co za tym idzie - budowaniu podobnie złych emocji wobec tak określanej koalicji. Nazwa ta zresztą najczęściej występuje w kontekstach negatywnie wartościujących działania rządu, np. "koalicja 13 grudnia niszczy Polskę".

Warto powiedzieć, że z drugiej strony mamy nazwę "koalicja 15 października", którą wprowadził do języka polityki Donald Tusk i która ma się kojarzyć pozytywnie - z demokratycznym buntem i zrywem obywatelskim wyborów parlamentarnych w 2023 roku.

Tusk: będziemy się nazywać od dzisiaj "koalicją 15 października"
Źródło: TVN24

Te określenia są tak skrajnie nacechowane, że budują dramatyczny, czarno-biały obraz świata.

Budowanie dychotomii to immanentna cecha języka polityki. Wizja świata "my-oni" pojawia się w każdej kampanii i niemal w każdej wypowiedzi politycznej. Za tą dychotomią idzie jednoznaczne wartościowanie, bo my jesteśmy zawsze dobrzy, a oni są zawsze źli. Stanisław Barańczak nazwał ten mechanizm symplifikacją rozkładu wartości. Chodzi o uproszczenie obrazu świata - by ludzie łatwo się orientowali, co jest dobre i co mają popierać, a co jest złe i przeciwko czemu trzeba wobec tego protestować.

"My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO". Jarosław Kaczyński wypowiedział te słowa w Stoczni Gdańskiej w 2006 roku. Od lat mówi o obcych siłach, wrogich mocarstwach, niejasnych interesach, które za kimś stoją.

To insynuacje, które też stanowią rodzaj ataku ad personam. Są w polityce częstą i niebezpieczną bronią - trudno się z nich wytłumaczyć, zwłaszcza w debacie publicznej, w mediach, kiedy nie ma czasu na rozwijanie wypowiedzi. Poza tym wszyscy znamy frazę "tylko winni się tłumaczą". Insynuacją bardzo łatwo można podważyć czyjąś wiarygodność.

W przytoczonych przez panią wyrażeniach Kaczyński wskazuje, że za czyimiś działaniami stoją szczególne intencje albo inni ludzie, mocarstwa, jacyś zleceniodawcy. Ten chwyt z jednej strony odbiera sprawczość tym, o których się mówi, i pokazuje, że nie są samodzielni. Z drugiej strony to budzenie niepokoju wśród wyborców. Spisek przedstawia się jako zmowę elit lub wrogich i potężnych sił, które działają przeciwko określonym grupom społecznym. Po co? Otaczająca nas rzeczywistość, również ta polityczna, jest bardzo skomplikowana. Wielość informacji i relacji politycznych dla wielu odbiorców stanowi barierę poznawczą. Teoria spiskowa pozwala wyeliminować tę złożoność i uczynić świat łatwiejszym do zrozumienia. Politycy to wykorzystują.

Język odzwierciedla wizję świata, którą politycy chcą forsować.

Wśród wielu badań języka polityki dla mnie szczególnie interesujące są rozpoznania prof. Katarzyny Kłosińskiej, która wskazuje, że w Polsce po 1991 roku mamy do czynienia z dwoma rodzajami dyskursu politycznego - etycznym i pragmatycznym.

Dyskurs etyczny ujmuje rzeczywistość w kategoriach moralnych; charakterystyczne są dla niego słowa, jak uczciwy, etyczny, moralność, prawda, sprawiedliwość; wyrażenia typu: czyste ręce, czyste sumienie. To przede wszystkim język takich ugrupowań po 1989 roku, jak ZChN, LPR, PSL, ale też KPN, AWS, a dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość.

Dyskurs pragmatyczny z kolei stara się nadać wszystkiemu wymiar ekonomiczny. Jego podstawowe kategorie to własność, siła, sukces, ale też suwerenność, wolność gospodarcza. Ten dyskurs jest bliższy partiom lewicowym i Koalicji Obywatelskiej.

W dyskursie etycznym odbiorcą jest naród, natomiast w pragmatycznym raczej obywatele i podatnicy.

Rodzaj dyskursu ma bezpośrednie przełożenie na przekaz kierowany do wyborców?

Inaczej przedstawia rzeczywistość - w dyskursie etycznym dominuje obraz negatywny, a zadaniem polityków jest walczyć ze złem i naprawiać Polskę. I to zło dotyczy zarówno sfery moralnej, jak i bytowej, gospodarczej czy politycznej. Bardzo często pojawia się w nim metaforyka chorób, pasożytnictwa i rozkładu, a zadaniem polityków jest zrobić porządek w Polsce. Politycy wchodzą też w rolę misjonarzy, powołanych do obrony wartości moralnych.

Jarosław Kaczyński mówi o zakończeniu wojny polsko-polskiej, ale jego zachowanie świadczy o czymś innym
Źródło: Jakub Sobieniowski/Fakty TVN

Natomiast w dyskursie pragmatycznym obraz rzeczywistości jest raczej pozytywny. Podkreśla się sukcesy, a celem działań polityków jest wzmacnianie gospodarki czy obniżanie podatków. Charakterystyczne zwroty dla tego dyskursu to rozsądek czy twarde stąpanie po ziemi.

Analizowałam ostatnio orędzia inauguracyjne dotychczasowych prezydentów i mogę powiedzieć, że Lech Kaczyński i Andrzej Duda wpisują się w dyskurs etyczny. Bronisław Komorowski czerpie z obu, a wartości, do których odnosi się Aleksander Kwaśniewski, bliższe są dyskursowi pragmatycznemu.

W rozpoczynającej się kampanii szczególne znaczenie wydają się mieć słowa "obywatelski" i "niezależny".

Politycy, chcąc przejąć władzę nad sposobem myślenia ludzi, wprowadzają do debaty publicznej i potem eksploatują określone słowa i wyrażenia. Jednym z nich jest "kandydat obywatelski", lansowane przez Prawo i Sprawiedliwość w odniesieniu do Karola Nawrockiego.

W słownikach przymiotnik "obywatelski" jest definiowany neutralnie jako "taki, który dotyczy obywateli kraju", ale też jako "właściwy dobremu obywatelowi, pożądany społecznie" - i to jest znaczenie pozytywnie wartościujące. W słowie "obywatelski" zakodowany jest ruch oddolny, nieograniczony naciskami władzy państwowej. I w tym tkwi potencjał perswazyjny określenia "kandydat obywatelski", który ma oznaczać: reprezentujący obywateli, czyli nas - zwykłych ludzi i nasze interesy, w domyśle kandydat niezależny. Niezależny od władzy, wpływów, układów.

Karol Nawrocki rozpoczął kampanię. Mówi o sobie, że jest kandydatem "bezpartyjnym i obywatelskim"
Źródło: Maciej Knapik/Fakty TVN

Na przeciwległym biegunie jest "kandydat partyjny", a więc wystawiony przez partię i - znów w domyśle - wspierający interesy tej partii. Skojarzenie z partią dla jednych będzie zaletą, dla innych wadą. Natomiast kandydat obywatelski, a więc niezależny, ma szansę przekonać tych, którzy nie popierają żadnej partii. Karol Nawrocki mówi o sobie, że jest "kandydatem obywatelskim" popieranym przez Prawo i Sprawiedliwość. Takie dwa w jednym. To kandydat, który ma być atrakcyjny zarówno dla zwolenników PiS, jak i dla tych, którzy szukają kogoś "niezależnego" od jakiejkolwiek partii. To naprawdę bardzo ciekawy fortel.

Szczególnie w kontekście głównego kontrkandydata, który jest wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej.

Koalicja Obywatelska od razu stanowczo zareagowała, próbując odsłaniać próbę manipulacji tą "obywatelskością" i "niezależnością".

W prekampanii Nawrocki zorganizował konferencję o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, na której bronił swojej "obywatelskości". Jednocześnie odmawiał odpowiedzi na pytania inne niż dotyczące CPK, a towarzyszący mu poseł PiS Marcin Horała zarzucał dziennikarzom próbę "wykolejenia dyskusji".

Trzeba pamiętać, że politycy nie zawsze chcą odpowiadać na pytania dziennikarzy, ale jednocześnie ich celem jest mówić jak najdłużej, bo im dłużej mówią, tym większe są szanse na to, że dotrą do odbiorców ze swoim przesłaniem.

brak odp plus pogoń (całość)
Karol Nawrocki unikał odpowiedzi na pytania dziennikarzy
Źródło: TVN24

Do dzisiaj wszyscy pamiętamy słynną frazę Andrzeja Leppera: "Balcerowicz musi odejść". Taką tezę trzeba powtarzać, najlepiej w każdym możliwym kontekście - podczas wieców, wywiadów, debat.

Nie zawsze jednak dziennikarze dają politykom przestrzeń do formułowania i powtarzania przesłania, dlatego kandydaci szukają sposobów na wprowadzenie ich do rozmowy. Najprostszym jest zmiana tematu.

Sygnałem próby ucieczki od trudnych pytań są tzw. mosty. Na przykład zdania: "To, o co pan pyta, jest ważne, ale moim zdaniem jeszcze istotniejsze jest…" - i tutaj pojawia się przesłanie. Albo: "Polaków bardziej interesuje coś innego…", "dzisiaj mamy dużo ważniejszy problem". Obowiązkiem dziennikarzy jest takie chwyty rozpoznawać i na nie reagować. Wspomniana konferencja to przykład strategii zdartej płyty - Nawrocki powtarzał, że odniesie się do pytań później, konsekwentnie odmawiając odpowiedzi. Jednocześnie użył ucieczkowej strategii mostu, podkreślając, że będzie odnosić się do spraw, według niego, interesujących opinię publiczną.

Na jakie jeszcze chwyty wyborcy powinni być wyczuleni?

Politycy często używają rozmydlenia, które polega na uogólnieniu i wypaczeniu sensu wypowiedzi. Podczas niedawnej konferencji Daniela Obajtka mogliśmy zaobserwować indukcję, czyli wnioskowanie od szczegółu do ogółu. Na podstawie kilku przykładów były prezes Orlenu wyprowadził wniosek, że w Polsce nie ma żadnych inwestycji.

Przy czym trzeba pamiętać, że wnioskowanie indukcyjne jest zawsze zawodne (chyba że mówimy o indukcji wyczerpującej). Wystarczy przywołać choć jedną inwestycję, żeby obalić tezę pana Obajtka. Co więcej, on posługuje się też obrazową metaforą: "ten kraj się gospodarczo stacza". Metafory w języku polityki służą wzbudzaniu emocji. Ta jest bardzo sugestywna, porusza wyobraźnię. Staczanie się oznacza degradację, rozpad, zniszczenie. Każdy może sobie wyobrazić niewesoły koniec Polski, przestraszyć się tej wizji.

Obajtek konferencja
Obajtek: ściganie tych, którzy może coś ukradli, nie jest najważniejsze
Źródło: TVN24

Oddziaływaniu na emocje służy też posługiwanie się takimi określeniami, jak "tłuste koty", "mordercy kobiet", "Smerf Maruda" czy "Bambik". Politycy nie używają ich bez powodu.

A erystyka, wydawałoby się, autoironiczna? Donald Tusk nieraz mówi o sobie "jestem skromnym posłem" czy "jestem skromnym magistrem".

To metoda ironicznej niekompetencji. Może ją stosować osoba postrzegana jako kompetentna, powszechnie uważana za specjalistę. Chwyt polega na tym, że ktoś pozornie przyznaje się do niekompetencji, chcąc zdyskredytować rozmówcę albo jego słowa. Tusk mówi na przykład: "to dla mnie za mądre", by ośmieszyć tezę rozmówcy. Dla publiczności to sygnał, że to, co głosi druga strona, jest jakimś bełkotem, absurdem.

Premier Donald Tusk
Premier Donald Tusk
Źródło: PAP

Bywa, że wypowiedzi polityków rzeczywiście są bełkotem lub pustosłowiem. Istnieją analizy języka Donalda Trumpa autorstwa m.in. serwisu factba.se i dziennika "The New York Times" - jego zasób słownictwa odpowiada słownikowi trzecioklasisty z podstawówki. W mowie inauguracyjnej pierwszej kadencji użył zaledwie 1400 słów, a z biegiem lat przyrost przekleństw w jego wypowiedziach sięga 70 procent.

Polityka kojarzy się z zakłamaniem. Wiemy, że, politycy nie mówią wprost, często kluczą, dlatego mówienie wprost, niegryzienie się w język, a nawet dosadność w ich języku bywa przez niektórych oceniana jako autentyczność i szczerość.

Język Trumpa jest odzwierciedleniem jego strategii, czyli wzbudzania silnych emocji, szczególnie strachu. On jest specjalistą od zarządzania emocjami. Potrafi też doskonale wykorzystać internet do budowania więzi z wyborcami.

Donald Trump i Elon Musk
Donald Trump i Elon Musk
Źródło: Getty Images

To medium do uprawiania erystyki, o którym się filozofom nie śniło.

Początki erystyki sięgają V wieku p.n.e. Eryści [starożytni filozofowie - red.] wymyślili mnóstwo podstępnych i zwodniczych rozumowań, które opisał Arystoteles. W XIX wieku Artur Schopenhauer wyliczył z kolei 38 chwytów erystycznych, ale nie jest to wcale lista wyczerpująca i nie jest też tak, że wszystkie z opisanych przez Schopenhauera chwytów są wykorzystywane dzisiaj w debatach publicznych.

Na przestrzeni wieków pojawiają się nowe sposoby debatowania, bo zmieniają się okoliczności. Dzisiaj dyskusje polityczne toczą się w mediach, spory trwają kilka lub kilkanaście minut, a nie kilka godzin. Nie ma czasu na wyrafinowane strategie, bo najbardziej typowe są krótkie sekwencje pytań i odpowiedzi. Politycy wykorzystują łatwiejsze chwyty: ataki ad personam, uogólnienia, uciekanie od tematu, zaliczanie wypowiedzi rozmówcy do kategorii nienawistnych pojęć.

W starożytności nie było kamer.

A one mogą wpływać na ocenę polityka, pokazując go w niekorzystnym świetle - wystarczy zbliżenie na spocone czoło, zaciśnięte dłonie czy nerwowo poruszające się nogi. To wszystko są komunikaty dla widza.

Na niektóre kwestie politycy nie mają wpływu, a mogą one determinować ich wizerunek. Kolor włosów Donalda Tuska czy wzrost Jarosława Kaczyńskiego stały się ich etykietami. Znam też osoby, które głosowały na Janusza Korwin-Mikke, bo "nosi fajną muszkę".

Janusz Korwin-Mikke: program służy do zdobycia głosów, nie realizacji
Janusz Korwin-Mikke: program służy do zdobycia głosów, nie realizacji
Źródło: TVN24

Wracamy do decyzji opartych na emocjach. Badania pokazują, że wielu wyborców nie zapoznaje się z programami partii czy kandydatów. Nie znamy osobiście polityków, więc ufamy im - lub nie - na podstawie tego, jakie wywrą na nas wrażenie. Popieramy tych, z którymi coś nas łączy, którzy mówią "naszym językiem". Ale ulegamy też prawom autorytetu i konformizmu. Czasem bezwiednie przejmujemy opinie innych, bo nam imponują albo jest ich wielu, a większość nie może się mylić. Politycy to wiedzą i na tej wiedzy opierają swoje strategie perswazyjne.

W takim razie - jak się bronić? Jak wybierać świadomie? To w ogóle możliwe?

Im więcej wiemy na temat polityków czy ich programów, ale też mechanizmów perswazji i reguł działania komunikacji politycznej, tym mniej jesteśmy narażeni na manipulację. I tym większe mamy szanse na dokonywanie racjonalnych wyborów.

Czytaj także: