Ratownicy medyczni z Warszawy mówią dość i protestują - część z nich wzięła wolne, inni poszli na zwolnienia lekarskie. W konsekwencji na 80 zespołów nie wyjechało 31. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Kilkadziesiąt karetek stoi - w stolicy nie ma kto do nich wsiąść, nie ma kto ratować ludzi. - Akurat dzisiaj ratownicy warszawscy zaprzestali brania nadgodzin, zaplanowali sobie wolne. W związku z tym karetek nie ma - przekazuje anonimowo warszawski dyspozytor.
Dziennikarze dostali też zdjęcia systemu, który jasno pokazuje, ile zaznaczonych na czerwono karetek nie mogło wyjechać. - Każdy dyspozytor w Polsce jest w stanie podglądać system ratownictwa w całym kraju. Widzi, która karetka jest wolna, zajęta, która jedzie do zdarzenia – tłumaczy dyspozytor. - Dzisiejsza sytuacja w mieście to jest bardzo duża niedostępność zespołów ratownictwa – dodaje.
Na 80 zespołów ratowniczych nie wyjechało 31
Firma Meditrans, która odpowiada za warszawskie pogotowie, odmówiła podania dziennikarzom informacji o dokładnej liczbie stojących karetek, argumentując to ochroną porządku publicznego, bezpieczeństwa lub ważnego interesu gospodarczego państwa.
- Problem oczywiście jest i my go widzimy, nie możemy powiedzieć, jaka jest liczba na ulicach, ze względów bezpieczeństwa – podkreśla Piotr Owczarski, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego Meditrans w Warszawie.
Takich wątpliwości nie miał jednak wojewoda mazowiecki, który poinformował, że na 80 zespołów nie wyjechało aż 31. "Według stanu na 1 września status niegotowy posiada 31 ZRM w rejonie operacyjnym obejmującym Warszawę i okoliczne powiaty" - przekazał.
A to oznacza, że karetek było niemal o połowę mniej niż zwykle, że zamiast ratowników, do potrzebujących mogli przyjechać strażacy lub przyleciały śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ratownicy pogotowia mówią wprost, dlaczego do pracy nie przyszli. Zgłaszali to od miesiąca. – To nie jest tak, że my bierzemy kogokolwiek jako zakładnika. Dyrekcja miała czas, żeby zadziałać – mówi Michał Gościński, ratownik medyczny.
Brakuje ratowników medycznych
Ratownicy od tygodni czekają na negocjacje i na podwyżki. – My już jesteśmy zmęczeni. Żeby godnie żyć, pracujemy po 200-300-400 godzin – zwraca uwagę Barłomiej Matyszewski.
Ale dyrekcja przekonuje, że budżet pogotowia nie jest z gumy i problem odbija dalej. - Piłka leży po stronie Ministerstwa Zdrowia, które - mamy nadzieję - bardzo szybko podejmie konkretne decyzje – stwierdza Piotr Owczarski. Pytany o podwyżki minister zdrowia Adam Niedzielski odpowiada, że "bardzo często są to zwykłe negocjacje miedzy pracownikami i pracodawcą". - To nie są póki co tylko zastrzeżenia systemowe, za które odpowiada ministerstwo – dodaje.
Negocjacje stron - jak przekonuje minister – trwają, a dostępnych ratowników ubywa, nie tylko w Warszawie. W środę nie pojawił się żaden ratownik poznańskiego SOR-u. - Otrzymaliśmy informacje, że są na zwolnieniu lekarskim. Zostali zastąpieni personelem pielęgniarskim – mówi rzecznik Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu Konrad Napierała.
Ale w Białymstoku, gdzie umowy rozwiązało 155 ratowników z pogotowia, już nie ma ich kim zastępować. – Udało się pozyskać 30 oferentów, z którymi już zostały podpisane umowy – informuje dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Białymstoku Bogdan Kalicki.
Ratownicy zwracają uwagę na przeciążenie pracą
Ratownicy w całym kraju chcą pokazać na czym polega ich praca, dlaczego nie chcą pracować na 2-3 etaty, zanim pacjenci będą musieli się o tym przekonać osobiście. - Proszę sobie wyobrazić sytuację, że zespół ratownictwa medycznego reanimuje 3-miesieczne dziecko. W jaki sposób my mamy normalnie funkcjonować? Potrzebujemy czasu, żeby dojść do siebie – zwraca uwagę Michał Gościński.
- Zdarzyło mi się mieć trzy reanimacje pod rząd – dodaje Bartłomiej Matyszewski. Mimo poczucia misji, za obecne kwoty, coraz mniej osób chce pracować. - Do kogo nie dojedziemy? Kto umrze, bo ktoś inny miał ochotę na nas zaoszczędzić? – zastanawia się.
Źródło: TVN24