Janusz Piechociński najpierw mnie gorąco namawiał na kandydowanie, a w końcówce dał strzał w plecy, co nie było przyjemne - oskarżył swojego partyjnego kolegę "Sygnałach Dnia" wicepremier Waldemar Pawlak.
Prezes ludowców odniósł się w ten sposób do słów Piechocińskiego, który stwierdził, że "jak nie ma woli zwyciężania, tylko się odrabia pańszczyznę, to nie ma co liczyć na sukces".
A tuż po niedzielnych wyborach poseł PSL skwitował, że wyborczy wynik Pawlaka jest fatalny (1,75 proc. głosów) i żaden z celów stawianych przez ludowców nie został osiągnięty. Zawnioskował też, by prezes PSL jak najszybciej złożył wniosek o wotum zaufania.
- W odróżnieniu od polityków SLD, którzy na początku krytykowali kandydaturę Grzegorza Napieralskiego, a drugiej fazie poszli zdecydowanie za swoim liderem, Janusz Piechociński (zachował się - red.) jakby odwrotnie - stwierdził Pawlak. - Najpierw gorąco namawiał, żeby kandydować, a później, w końcówce dał taki strzał w plecy, mówiąc krótko i obrazowo, co nie było zbyt przyjemne w końcówce tej kampanii - dodał.
Przegrali, ale jest dobrze
Prezes PSL przyznał, że że on sam nie palił się do kandydowania. A jego partia rozważała wystawienie w wyborach kobiety, ale z powodu przyspieszonych wyborów trzeba było zrezygnować z takiego scenariusza.
- Gdyby wybory były w normalnym terminie (jesienią - red.), to proponowałem, żebyśmy z naszego środowiska wystawili kobietę, i być może trzeba było zachować większą determinację w trwaniu przy swojej koncepcji, bo warto byłoby podjąć tego typu ryzyko - powiedział Pawlak. Ale jednocześnie zastrzegł: - Trzeba pamiętać, że po tej katastrofie smoleńskiej nie za bardzo był czas i miejsce na jakieś zbyt skomplikowane analizy i konstrukcje polityczne.
Pawlak zapewnił, że mimo złego wyniku w wyborach prezydenckich, w PSL nie ma kryzysu.
Źródło: Polskie Radio, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/PAP