Wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz odniósł się we wtorek w "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24 do sytuacji migrantów na granicy polsko-białoruskiej. - Za tą grupą 50 osób przyjdzie kolejna setka, za tą setką przyjdzie kolejny tysiąc i w ten sposób dzięki naciskowi aktywistów czy mediów pokażemy, że szlak północny migracyjny jest otwarty - powiedział.
Na granicy polsko-białoruskiej od ponad 20 dni dni koczuje grupa migrantów. Przejście do Polski uniemożliwia im Straż Graniczna i wojsko. Teren kilkaset metrów od tego miejsca, gdzie są media i wolontariusze organizacji pozarządowych, zabezpiecza dodatkowo policja. Według informacji Straży Granicznej w obozowisku jest 24 lub nieco więcej osób. Fundacja Ocalenie, której pracownicy i wolontariusze komunikują się z migrantami przez megafony, podaje, że w obozie są 32 osoby.
Przydacz: za tą grupą 50 osób przyjdzie kolejna setka
- Wpuszczenie tych ludzi jest przekroczeniem prawa, to po pierwsze - mówił w TVN24 Przydacz. - Po drugie jest ustępstwem tak naprawdę wobec (prezydenta Białorusi Alaksandra - red.) Łukaszenki - dodał.
Po trzecie - argumentował gość TVN24 - "za tą grupą 50 osób przyjdzie kolejna setka, za tą setką przyjdzie kolejny tysiąc i w ten sposób dzięki naciskowi aktywistów czy mediów pokażemy, że szlak północny migracyjny jest otwarty".
Prowadzący program Konrad Piasecki przypomniał, że rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek uważa, że nieprzyjmowanie wniosków o ochronę międzynarodową od cudzoziemców przebywających w strefie przygranicznej stanowi naruszenie prawa. Przydacz odpowiedział, że nie zgadza się z tym stanowiskiem. - Jest w doktrynie inne stanowisko, które mówi, że żeby złożyć wniosek o azyl czy o ochronę międzynarodową, trzeba znajdować się na terytorium Rzeczypospolitej albo w polskiej placówce. Okrzyki wydawane spoza terytorium Polski (...) nie są tak naprawdę wnioskiem o ochronę międzynarodową - dodał.
Zdaniem wiceministra RPO spogląda na to "z perspektywy prawno-człowieczej i praw podstawowych, a niestety kodeks Schengen mówi jasno: granicę przekraczać należy w miejscach do tego wyznaczonych".
- Te osoby mają prawo złożyć wniosek. Nieopodal jest konsulat w Grodnie - mówił Przydacz.
Przydacz: osoby na granicy są rotowane
Na pytanie, czy jest przekonany, że w tej grupie nie ma Afgańczyków, odpowiedział, że nie wie, kto się tam znajduje. - To są osoby rotowane. Zmieniały się tam przez ostatnie tygodnie. O Irakijczykach mówimy dlatego, że wiemy, że przylatują samoloty z Iraku - dodał.
- Ci uchodźcy z Afganistanu, których my przecież ściągaliśmy w ostatnich tygodniach, to jest kwestia naprawdę ostatnich dni, tygodni, kiedy ta sytuacja w Afganistanie się pogorszyła i ze względów politycznych ludzie musieli wyjeżdżać z Afganistanu. A my z tą sytuacją na granicy spotkaliśmy się już w czerwcu - wyjaśniał wiceszef MSZ.
Zdaniem Przydacza "Łukaszenka też nie jest głupi" i "oczywistym jest, że próbuje rozgrywać nas i was tym argumentem, że to przecież są ludzie z Afganistanu - biedni, którzy z wojny uciekli". - Jeśli to są ludzie z Afganistanu, mogli trafić do wszystkich placówek po drodze - w Uzbekistanie, w Rosji i na Białorusi i złożyć wniosek o azyl, bo są w niebezpieczeństwie politycznym - powiedział.
Zaznaczył, że "stanowisko państwa polskiego jest takie, że granica musi być szczelna i nie ma możliwości przekroczenia jej w miejscach nielegalnych". - Im dłużej będziemy akcelerować tę debatę, tym bardziej Łukaszenka będzie tych ludzi wykorzystywał jako narzędzie - dodał.
Mówił również, że ma nadzieję, że do czasu, aż w tym miejscu będzie budowane ogrodzenie na granicy, obecne tam osoby będą mogły złożyć wnioski w odpowiednich placówkach i "ta sytuacja zostanie rozwiązana".
Przydacz o ewakuacji z Afganistanu
Gość TVN24 był również pytany o osoby, które były ewakuowane z Afganistanu w czerwcu. - Te osoby, które się zgłosiły wówczas do strony polskiej z chęcią ewakuacji zostały ewakuowane - powiedział. - Demokratyczne państwo afgańskie wówczas jeszcze funkcjonowało, talibowie byli gdzieś daleko. Ci ludzie nie chcieli wyjeżdżać. W momencie, kiedy się siły talibańskie zbliżały, a w momencie, kiedy zdobyły Kabul, nagle sytuacja się zmieniła i nagle tych wniosków spłynęło do nas dużo więcej - wyjaśnił.
Dodał, że "oczywistym jest", że w momencie, w którym do miasta weszli talibowie, dawni współpracownicy państw zachodnich "rozpierzchli się, uciekli". - Następnie się odnaleźli, znaleźliśmy do nich kontakt telefoniczny, mailowy, przez inne osoby. Odnaleźliśmy te osoby, sprowadziliśmy je do Kabulu i zostały ewakuowane - tłumaczył.
Odniósł się również do zbiórek dla uchodźców, które organizują gminy, do których trafiają osoby ewakuowane z Afganistanu. - Ministerstwo Spraw Zagranicznych odpowiadało za ewakuację tych osób - zaznaczył. - Nie wyobrażam sobie, żeby Urząd do Spraw Cudzoziemców nie zapewniał im żywności. Zresztą wydał stosowne oświadczenie - trzy posiłki dziennie. Rozmawiałem też wczoraj jeszcze z moimi kolegami z MSW i oni zapewniają mnie, że wszystko w tym zakresie jest w porządku - dodał.
Podkreślił, że zależy mu, aby te osoby były tutaj jak najlepiej traktowane. - Wyciągnęliśmy tych ludzi z wojny nie po to, żeby oni tutaj mieli jakieś dodatkowe problemy - powiedział. Stwierdził, że dodatkowe zbiórki czyta jako "próbę podważania tego sukcesu, tej dobrej roboty, którą wykonało państwo polskie".
- Wydaje mi się to absolutnie niewiarygodne i niemożliwe. Urząd do Spraw Cudzoziemców setki tych cudzoziemców przyjmuje i do tej pory nigdy nie było skarg - podsumował.
Przydacz o słowach Ziobry o wojnie hybrydowej
Odniósł się również do słów ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry o procesie "wojny hybrydowej ze strony Unii Europejskiej wymierzonej w polski system prawny i system demokratyczny". - Spotykam się na co dzień z działaniami hybrydowymi, widzę je, natomiast widzę je z kierunku innego, z kierunku wschodniego - powiedział.
- To jest opinia pana ministra Zbigniewa Ziobry, nie opinia Ministerstwa Spraw Zagranicznych - podkreślił. - Ja uważam, że Unia Europejska w tej perspektywie, którą ja się zajmuję - polityką wschodnią, polityką bezpieczeństwa, polityką azjatycką - w wielu kwestiach jest mi pomocna jako narzędzie, jako instrument, jako nasza unia. Jeśli trzeba było odpowiedzieć na agresywne działania Łukaszenki, zrobiliśmy to na forum unijnym, sankcjami unijnymi - dodał Przydacz.
- Minister sprawiedliwości odpowiada za kwestię wymiaru sprawiedliwości i być może w tej kwestii Unia Europejska rzeczywiście prowadzi takie działania, które z perspektywy ministra Ziobry nie są akceptowalne - ocenił.
Źródło: TVN24