Ukraina walczy z rosyjską inwazją, część jej obywateli opuszcza kraj. Katarzyna Chorzewski, ukraińska tłumaczka wspominała w "Faktach po Faktach", jak ludzie wyjeżdżali z Kijowa. - Cena nie miała znaczenia tak naprawdę. Ludzie chcieli się wydostać, bo czuli grozę - mówiła. Roman Babak, który wspiera Ukraińców przekraczających polską granicę, mówił o swojej motywacji do niesienia pomocy. Ukraiński deputowany Ariev Volodimir opowiadał zaś o sytuacji w kraju.
Ukraińska tłumaczka i lektorka języka polskiego Katarzyna Chorzewski, która w piątek wyjechała z Kijowa do Polski, działający w Polsce ukraiński przedsiębiorca, wolontariusz przewożący Ukraińców z granicy Roman Babak oraz ukraiński deputowany Ariev Volodimir byli gośćmi sobotniego wydania "Faktów po Faktach".
Jak długo Kijów będzie walczył? Ukraiński deputowany: tak długo, jak trzeba
Volodimi mówił, że "Siły Zbrojne Ukrainy są dobrze wyposażone i świetnie zmotywowane". Pytany, jak długo Ukraińcy są w stanie bronić Kijowa, odparł: - Tak długo, jak trzeba.
Mówił też, że jest "bardzo wdzięczny całemu polskiemu narodowi". - Byli wśród pierwszych, którzy rozpoczęli krzyk na świecie, że Ukraina potrzebuje pomocy i oni byli wśród tych pierwszych, którzy zaczęli oferować pomoc Ukrainie, by Ukraina była silna - powiedział polityk.
Babak: to wzruszyło mnie na tyle, że zdecydowałem się pomagać
Babak mówił zaś o swojej motywacji do pomocy Ukraińcom, którzy uciekając przed wojną, udają się do Polski. Wspominał, że wszystko zaczęło się od tego, że pojechał na granicę odebrać żonę i córkę swojego szwagra.
- Jak przyjechałem tam pierwszy raz, byłem zaskoczony, jak zobaczyłem to, co zobaczyłem. (Tam - red.) są dzieci poniżej pierwszego roku życia. - Ja jestem młodym ojcem, sam mam syna półtorarocznego, więc to wzruszyło mnie na tyle, że zdecydowałem się pomagać - wyjaśniał.
Chorzewski o wyjeździe z Kijowa. "Ludzie z gotówką ustawiali się w kolejce: zabierzcie mnie byle gdzie"
Chorzewski opowiadała natomiast o tym, jak wyglądał jej wyjazd z ukraińskiej stolicy. Wspominała, że w pierwszym dniu ataku rano udała się na dworzec.
- Na dworcu już było zamieszanie o godzinie dziewiątej rano. Było mnóstwo ludzi. Autobusy, pociągi już nie jeździły normalnie według harmonogramu, była odrobina chaosu - powiedziała. - Szukaliśmy byle jakiego autobusu, który zmierzałby w kierunku zachodnim. (...) Trafiliśmy na autobus, który jechał do Lublina - kontynuowała.
Jak opowiadała tłumaczka , "była ogromna kolejka". - Ludzie z gotówką ustawiali się w kolejce, (mówili:) zabierzcie mnie byle gdzie - relacjonowała. Jak wskazywała, "cena nie miała znaczenia tak naprawdę". - Ludzie chcieli się wydostać, bo czuli grozę - dodała.
Źródło: TVN24