Przesłuchanie twórcy Amber Gold nie przyniosło przełomowej wiedzy o kulisach afery, w której kilkanaście tysięcy Polaków straciło ponad 850 milionów złotych. Za to Marcin P. umiejętnie wykorzystywał podziały polityczne między posłami komisji śledczej, by osiągnąć własne cele.
Marcin P. zaczął odpowiadać na pytania w środę kilka minut po godzinie 10 i przez następne sześć godzin niewiele było momentów, gdy tracił panowanie nad sobą. I zarazem niewiele było takich, gdy mówił o faktach.
Milczenie jest złotem
Choć może to zabrzmieć paradoksalnie, najciekawsze były momenty, gdy twórca Amber Gold odmawiał odpowiedzi na pytania posłów komisji śledczej. Taką możliwość daje mu prawo, bo wciąż toczy się proces przed sądem, w którym zasiada na ławie oskarżonych.
Marcin P. mógł więc łatwo zasłonić się twierdzeniem, że odpowiedź narażałaby go na odpowiedzialność karną. Znacznie rzadziej odmawiał odpowiedzi, uzasadniając to upływem czasu zacierającym pamięć o szczegółach sprawy. Jednak warto przyjrzeć się pytaniom, które zdecydował się zbyć milczeniem.
Już w pierwszej sesji pytań poseł Joanna Kopcińska (PiS) usłyszała zdecydowane "nie", gdy próbowała drążyć początki funkcjonowania Amber Gold. Jej twórca odmówił wyjaśniania, jakie środki przeznaczył na rozkręcenie jego interesu, skąd pochodziły te pieniądze, kiedy dokładnie zdecydował się na stworzenie Amber Gold, a także skąd wiedział, jak stworzyć mechanizm defraudowania oszczędności swoich klientów.
Marcinowi P. udawało się niemal do końca milczeć o początkach jego firmy. Ale w ostatniej serii pytań do tego tematu wrócił poseł Krzysztof Brejza. Podpierał się zeznaniami, które sam Marcin P. składał w śledztwie przesłuchującym go funkcjonariuszom.
- Czy pieniądze na rozruch Amber Gold pochodziły z pożyczek zaciąganych w gdańskich SKOK-ach? - drążył poseł. W odpowiedzi usłyszał potwierdzenie, że w gdańskich SKOK-ach zapożyczała się rodzina Marcina P. - Czy był to SKOK Stefczyka (jedna z największych kas, związana z senatorem PiS Grzegorzem Biereckim - przyp. red.) - próbował dopytywać Brejza.
Szczegółowej odpowiedzi na to pytanie jednak już nie usłyszał. Marcin P. konsekwentnie odmawiał odpowiedzi na pytania o jego pierwsze biznesowe przedsięwzięcia, które dwukrotnie zaprowadziły go za kraty. Próbował to wyjaśniać Brejza, dopytując o działalność, którą przed dekadą Marcin P. prowadził w Szczecinie i Stargardzie Szczecińskim. Tutaj wyraźnie poirytowany były szef Amber Gold odmówił odpowiedzi - co rzadkie, zasłaniając się niepamięcią.
Słup czyli ofiara?
Dramatycznie zabrzmiało długie milczenie Marcina P., które zapanowało po pytaniu: "Czy był pan słupem?". Podobnie odmówił odpowiedzi na serię podobnych do siebie pytań posłów, czy boi się o swoje życie, czy obawia się o swoje bezpieczeństwo, kto mógł zagrażać jego życiu oraz czy to zagrożenie nadal jest realne.
Jednak w materiałach, które otrzymała komisja śledcza (z działań prokuratury, służb i policji w tej sprawie), brak jest wyraźnych dowodów, by ktoś "stał" za działalnością Marcina P. lub by ten "ktoś" pociągał za sznurki w jego sprawie. Niewykluczone, że założyciel Amber Gold, przedstawiając siebie jako instrument w innych, potężnych dłoniach, liczył, że uda mu się osiągnąć wymierne korzyści - od niższego wyroku w sądowym procesie po łagodniejszy dla niego samego wydźwięk raportu, którym swoją pracę musi skończyć komisja śledcza.
Gra politykami z politykami
Marcin P. dostrzegł sprzeczne interesy przesłuchujących go posłów z wrogich obozów politycznych. I dobrze to wykorzystał. Najpierw kilkukrotnie dopytywany odmawiał odpowiedzi na pytania, czy miał kontakty z politykami i z jakimi.
Ostatecznie kilkukrotnie wskazał prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, który - jak stwierdził - miał szukać z nim kontaktu "przez prezesa portu lotniczego w Gdańsku". - Z relacji moich pracowników sam prezydent wystąpił z propozycją sponsorowania filmu o Wałęsie. Amber Gold miało też coś sponsorować dla miasta - zeznał.
Zażyłości tych relacji miała dowodzić inna informacja, którą Marcin P. przekazał komisji. - Dostałem dwa bilety na mecze Euro z ratusza - oświadczył twórca Amber Gold.
W końcu powiedział, że nazwiska Pawła Adamowicza, Ewy Kopacz i wysoko postawionego polityka Prawa i Sprawiedliwości pojawiły się na liście klientów jego spółki. Zastrzegł jednak od razu, że "brak numerów PESEL" uniemożliwia weryfikację, czy rzeczywiście chodzi o polityków, czy jest to tylko przypadkowa zbieżność nazwisk.
Dopytywany przez Krzysztofa Brejzę Marcin P. przyznał jednak, że samego prezydenta Gdańska nigdy nie spotkał. Podobnie zaprzeczył, aby kiedykolwiek wręczał łapówki, choć tutaj znów zostawił furtkę do snucia przypuszczań. Nie wykluczył, że ważni urzędnicy gdańskiego ratusza byli przekupywani przez jego pracowników. Podkreślił jednocześnie, że to politycy zabiegali o kontakt z nim, a on sam od nich stronił.
Pełnomocnik mecenas Michał Komorowski uzupełnił tę część zeznań Marcina P., oświadczając, że pełna lista polityków, z którymi kontaktował się jego klient, znajduje się w aktach procesu toczącego się w Gdańsku.
- Odniosłem wrażenie, że nam rzucił na przynętę informację o wysokim polityku PiS, innym o Ewie Kopacz. A tak naprawdę chodziło mu, byśmy wszyscy stracili ochotę do grzebania w sprawie - mówił tvn24.pl po przesłuchaniu jeden z członków komisji, prosząc o zachowanie anonimowości.
"Nigdy nie lokowałam środków w Amber Gold" - tak na Twitterze skomentowała tę część zeznań Ewa Kopacz. "Marcin P. mija się z prawdą" - dodała była premier.
Nigdy nie lokowałam środków w Amber Gold. Marcin P. mija się z prawdą.
— Ewa Kopacz (@kopacz_ewa) 28 czerwca 2017
Podobnie prezydent Gdańska zaprzeczył, jakoby inwestował za pośrednictwem gdańskiej spółki. "Kłamstw Marcina P. ciąg dalszy" - napisał na Twitterze Paweł Adamowicz. "Nigdy nie lokowałem środków w Amber Gold. Co jeszcze usłyszymy od człowieka, który oszukał tysiące osób" - dodał.
Kłamstw Marcina P. ciąg dalszy. Nigdy nie lokowałem środków w Amber Gold. Co jeszcze usłyszymy od człowieka, który oszukał tysiące osób.
— Paweł Adamowicz (@AdamowiczPawel) 28 czerwca 2017
Garść konkretów
Informację, która mogła podziałać na wyobraźnię polityków i widzów, udało się wyciągnąć od Marcina P. poseł Andżelice Możdżanowskiej z PSL. - Zarobiłem w Amber Gold w ciągu całej działalności około 20 milionów - przyznał przesłuchiwany.
W praktyce oznacza to zarobek uzyskany w niespełna trzy lata funkcjonowania spółki.
Kolejne pytania tej samej poseł o finansową naturę działalności Amber Gold wyprowadziły z równowagi spokojnego, przez cały czas panującego nad swoim tonem i wizerunkiem Marcina P. - Pani pytania są głupie - w końcu rzucił do poseł Możdżanowskiej.
Posłowie usłyszeli również, że pracujący w OLT syn premiera Donalda Tuska - według P. - dzielił się poufnymi informacjami, które zdobywał, pracując na gdańskim lotnisku.
- Z mojej wiedzy: tak, cały czas mówię o tych dofinansowaniach, które były organizowane za pośrednictwem tej gdańskiej organizacji turystycznej. To są informacje poufne, tego pani nie znajdzie na żadnej stronie internetowej ani jak pójdzie pan do prezesa portu lotniczego. Nie znajdzie pan także informacji, do jakich portów lotniczych docelowo latają pasażerowie z tej przesiadki - wyliczał Marcin P. przed komisją.
Z dalszych jego wyjaśnień wynikało, że wojewódzkie organizacje turystyczne są w stanie zapłacić nawet kilka milionów liniom lotniczym za uruchomienie połączeń rejsowych na lokalne lotniska.
Ten fragment jego zeznań koresponduje z podsłuchanymi przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozmowami Marcina P. z jego bliskim współpracownikiem, zarządzającym OLT Express Jarosławem Frankowskim:
"Słuchaj, jeszcze jedno mam pytanie do ciebie, odnośnie - pamiętasz, mówiłeś - że Tusk przyniósł ci informację, ile Wizz Air płaci za jednego pasażera i jakie dostaje zwroty" - mówił Marcin P, cytowany w stenogramach służb. A zarządzający liniami współpracownik odpowiada: "Tak, tak. On mi mówił mniej więcej, tylko nie pamiętam, kurde, kwot, wiesz... On tego nie przysyłał, jakby był ostrożny".
Zeznania i podsłuchy stawiają w gorszej sytuacji Tuska juniora, który w trakcie swojego przesłuchania zaprzeczał, by został zatrudniony w OLT w celu przekazywania informacji zdobytych podczas pracy na gdańskim lotnisku. A jasne już jest, że syn byłego premiera zostanie raz jeszcze wezwany przez komisję.
Lista wrogów?
Odpowiadając na pytania posłów, Marcin P. obciążył poważnymi zarzutami kilka osób. Zeznał między innymi, że od redaktora Sylwestra Latkowskiego dostał plan działań służb i prokuratury w śledztwie przeciwko jego firmie.
- Część z tego spotkania była utrwalana czy nagrywana, część nie. Pan Latkowski mnie poinformował właśnie, tak mi się wydaje, że to pan Latkowski. To jest taki okres czasu, tak dużo informacji, mogę mylić te fakty, ale tak mi się wydaje, że pan Latkowski poinformował mnie wtedy o planie śledztwa - mówił.
Marcin P. przeczytał plan śledztwa w artykule. Nigdy nie przekazywałem mu czegokolwiek. Każdy kontakt z Marcinem P. jest zarejestrowany.
— Latkowski Sylwester (@LatkowskiS) 28 czerwca 2017
Latkowski pracował wtedy we "Wprost", którego właściciel był w bliskich kontaktach z Marcinem P. Świadczą o tym rozmowy i maile, które przechwyciła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wydawca Michał Lisiecki pierwszą z podsłuchanych rozmów rozpoczął w ten sposób:
"Cześć Marcin, jak mogę pomóc, balansować to, co macie w mediach?" - zwrócił się z propozycją 27 lipca 2012 roku, gdy cały kraj żył już podejrzeniami, że Amber Gold nie jest uczciwą spółką.
Jednak trudno rozstrzygnąć, czy rzeczywiście Latkowski pracujący dla Lisickiego przekazał aferzyście plan śledztwa, czym mógł mu pomóc. Sam dziennikarz zaprzecza. Zarazem w jednym z wydań "Wprost" rzeczywiście ujawnił plan śledztwa. I stąd mógł go znać Marcin P., który wtedy był już za kratkami aresztu.
Podobnie Marcin P. zarzucił kłamstwa policjantce, która prowadziła dochodzenie w sprawie działalności jego spółki. Ona sama przesłuchiwana przed komisją mówiła o swoim wrażeniu, że sprawa (dwukrotnie umarzana przez gdańską prokuraturę) była "lekceważona" przez prokuratorów. Marcin P. nie zarzucił jednak niczego prokuratorom, którzy przez trzy lata nie potrafili powstrzymać jego rozrastającej się działalności.
Kwestia wiary
Ostatecznie jednak posłowie, mimo długich wypowiedzi założyciela Amber Gold, nie usłyszeli wielu faktów. Za to Marcin P. zaczął odbudowywać swój wizerunek. Nie jest już wyłącznie nieuczciwym biznesmenem stojącym za zniknięciem ponad 850 milionów złotych oszczędności Polaków. Od tego przesłuchania przed komisją śledczą część osób może zacząć wierzyć, że ktoś jeszcze za nim stał. Zwolennicy PO, że to środowisko związane ze SKOK-ami. Popierający rządzący PiS, że był to przekręt ludzi Platformy. I o to właśnie mogło chodzić założycielowi Amber Gold.
Autor: Robert Zieliński, r.zielinski@tvn.pl