Rozmowy ministra Radosława Sikorskiego w Moskwie na temat zwrotu wraku Tupolewa nie przyniosą żadnych pozytywnych dla nas efektów i zakończą się fiaskiem - uważa były premier Leszek Miller. Według lidera SLD polska dyplomacja popełnia w tej sprawie błąd za błędem. Największy grzech polega na tym, że w ogóle podnosi się tę kwestię publicznie.
W poniedziałek Sikorski ma spotkać się w Moskwie ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Sierigiejem Ławrowem i rozmawiać między innymi o sprawie przeciągającego się zwrotu wraku polskiego Tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem. Leszek Miller, który był gościem programu "Jeden na jeden" w TVN24 uważa, że te rozmowy nieczym pozytywnym dla nas na pewno się nie zakończą.
"Będzie fiasko"
- Myślę, że będzie fiasko, zresztą zgodnie z oczekiwaniami, bo tego rodzaju sprawy, jeśli chce się je rozstrzygnąć pozytywnie, to rozstrzyga się je zupełnie inaczej - podkreśla były premier. "Inaczej", czyli przede wszystkim "po cichu", za pomocą dyskretnej dyplomacji. W ocenie Millera minister powinien "jak ognia unikać mówienia o tych kwestiach publicznie" bo po nich stanowisko drugiej strony zwykle się usztywnia.
- Trzeba było poufnymi kanałami prowadzić cichą dyplomację i uświadamiać Rosjanom, ile dla nas ta sprawa znaczy. Ja myślę, że dla nich to jest po prostu kolejna katastrofa - uważa lider SLD. Według niego "dość zastanawiające" jest to, dlaczego po zapowiedziach Sikorskiego, że zwróci się do szefowej unijnej dyplomacji Catherine Ashton o poruszenie kwestii wraku na forum UE, Donald Tusk zdystansował się od pomysłu ministra. - Może to świadczyć o tym, że stanowisko Sikorskiego nie było uzgadniane z premierem - wskazuje były szef rządu.
Siwiec pobłądził. Szanse na powrót zerowe
W kontekście sprawy odejścia z Sojuszu jej wieloletniego działacza, a dziś europosła, Marka Siwca Miller stwierdził, że choć "nie jest mściwy", to nie widzi w tej chwili żadnych szans na powrót byłego kolegi w szeregi partii ani nawet na to, by jego nazwisko znalazło się na wspólnych listach wyborczych lewicy. - Nie jestem w stanie przekonać moich koleżanek i kolegów, że Marek Siwiec, na tych listach powinien się znaleźć - stwierdził krótko szef Sojuszu. Jak wyjaśnił, chodzi o to, że swoim krokiem europoseł zawiódł wielu ludzi, w szczególności tych, którzy pracowali na jego sukces wyborczy.
- Ja też kiedyś odszedłem z SLD. Tylko, że ja założyłem zgrzebny wór, włosiennicę i posypałem głowę popiołem. Zresztą mówiłem Siwcowi: "będziesz żałował". Ja też kiedyś zrobiłem taki ruch i bardzo tego żałuję, nawet się wstydzę - przyznawał Miller.
Według jego przewidywań niczym zakończy się też pomysł "pobłogosławienia" jednej listy wyborczej, na której znalazłoby się między innymi nazwisko Siwca, przez Aleksandra Kwaśniewskiego.- Nie będzie takiej listy. Powiem panu jak będzie: powstanie oczywiście kilka list. Aleksander Kwaśniewski powie: "Na liście PO popieram tego i tego, bo jest to bardzo wartościowy. Na liście SLD tego i tego, bo jest to bardzo wartościowy a na liście Ruchu Palikota tego" - prorokuje Miller.
W jego ocenie Siwiec w dalszym ciągu "jest człowiekiem lewicy a nie prawicy, ale jest to lewica błądząca". - Marek Siwiec musi ochłonąć i zrozumieć, jak ciężki popełnił błąd - podkreśla Miller. Jak dodał, nie wyklucza, że europoseł może tego nie zrobić i wkrótce pojawić się na przykład wśród członków Platformy Obywatelskiej. - Z punktu widzenia PO to byłaby interesująca transakcja - zauważa.
"Mój życiorys barwny i skomplikowany"
Kwestia wyborów i życiorysu Millera pojawiła się jeszcze raz: w kontekście jego najnowszej "aktywności", czyli "tweetowania". Jeden z wpisów byłego premiera odnosił się do Bronisława Komorowskiego i stanu wojennego. "Według Komorowskiego w Białołęce szczekały na niego psy a ZOMO-owcy mieli groźne miny. Co za koszmar" - napisał Miller.
- Ja nie chciałem nikogo urazić tą wypowiedzią. Ale kiedy oglądałem relacje z wizyty prezydenta Komorowskiego w Białołęce, to miałem wrażenie, że to wszystko jest trywializowane, że robi się z tego taką "harlekinadę" - tłumaczył. Krótko po wpisie Millera jeden z internautów odpisał: "Towarzyszu Miller. Mi w stanie wojennym zabito dziadka. Śmieszne, nie?"
- Nieśmieszne. (...) Ale jeżeli już mówimy o tamtych dniach i latach, to trzeba o tym mówić z większą powagą i większym przejęciem. Nie trywializować tego. Odniosłem wrażenie, że ta relacja z Białołęki była bardzo trywializowana - odpowiedział były premier w programie "Jeden na jeden".
W jego ocenie fakt, że był działaczem KC PZPR nie powoduje, że powinien on dziś milczeć na temat stanu wojennego. - A co to ma do rzeczy? (...) Mój życiorys jest życiorysem i barwnym i skomplikowanym. Może pan znaleźć tam przykład, na co tylko pan chce - podkreśla poseł.
Autor: ŁOs/ ola / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24