Miliard złotych ma trafić do przedsiębiorców, na przykład właścicieli stoków narciarskich, którzy prowadzą działalność w górach. Co z innymi? "Narciarski Raj" na Lubelszczyźnie leży o kilkaset metrów niżej i to sprawia, że rządowa pomoc go nie dosięgnie. Takich przypadków jest więcej. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Chociaż widać narciarzy i snowboardzistów, nie zjeżdżają oni po stoku narciarskim, ale formalnie "zorganizowanym terenie narciarskim", a to wiele zmienia. - Stok narciarski to abstrakcyjna nazwa, archaiczna, bo w 2011 roku wprowadzono ustawę i tam jest wyraźne nazewnictwo "zorganizowane tereny narciarskie". Na poparcie moich słów GIS też używał nazwy "zorganizowane tereny narciarskie". Nie używał nigdzie określenia "stok" – zwraca uwagę Piotr Rzetelski z ośrodka "Narciarski Raj" w Chrzanowie.
Nazwa "stok narciarski" pada za to w Polskiej Klasyfikacji Działalności pod numerem 93.29. B. Takiej właśnie działalności w czasie pandemii zakazuje grudniowe rozporządzenie Rady Ministrów. Piotr Rzetelski uważa, że to określenie go nie dotyczy, dlatego w ostatni weekend wyciąg uruchomił. - Zawiadomiłem odpowiednie organy, że interpretuję prawo w ten sposób. Jestem przekonany, że działam w dobrej wierze i robię wszystko zgodnie z obowiązującymi przepisami – dodaje właściciel ośrodka "Narciarski Raj".
"Wydaliśmy kupę pieniędzy i za chwilę powiedziano nam: niestety, pomyliliśmy się"
Przekonani nie są urzędnicy i sprawdzają. - Obiekt był kontrolowany przez przedstawicieli państwowego powiatowego inspektora sanitarnego w Janowie Lubelskim i policję. Trwa postępowanie administracyjne – poinformowała rzeczniczka Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Lublinie Katarzyna Wnuk.
Kontrole są codziennie. – Postępowanie w sprawie, czy ten obiekt powinien być otwarty prowadzimy wspólnie z sanepidem. Ta kara ze strony sanepidu może sięgać nawet 30 tysięcy złotych, jeżeli chodzi o przedsiębiorcę – przekazuje komisarz Andrzej Fijołek, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.
Właściciel mówi, że nie ma wyjścia. Po listopadowych obietnicach ministra Jarosława Gowina o otwarciu stoków, zaczął ponosić koszty i ponosi je nawet, kiedy obiekt jest zamknięty. – My dostosowaliśmy się do tego. Kupiłem automaty do sprzedaży karnetów i do zwrotu karnetów, dokupiłem bramek. Dopuszczenie urządzeń transportu linowego przed sezonem kosztowało około 100-150 tysięcy złotych. Wydaliśmy kupę pieniędzy i za chwilę powiedziano nam: niestety, pomyliliśmy się – mówi Piotr Rzetelski.
"Nie zauważono, że są obiekty narciarskie na terenie całej Polski"
I choć rząd zapowiada dodatkowe zimowe wsparcie, miliard złotych dla przedsiębiorców ma trafić do gmin górskich położonych powyżej 500 metrów nad poziomem morza. "Narciarski Raj" na Lubelszczyźnie leży niemal 200 metrów niżej. – Zakazywać wszystkim równo, wspierać finansowo samorządy górskie. Nie zauważono, że są obiekty narciarskie na terenie całej Polski – zwraca uwagę Piotr Rzetelski.
Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii w odpowiedzi do redakcji "Polski i Świata" tłumaczy miedzy innymi, że "w okresie zimowym krajowy ruch turystyczny koncertuje się w województwach, na terenie których znajdują się gminy górskie". W Chrzanowie natomiast co roku pojawiają się narciarze z okolic. Gdy tylko wyciąg ruszył, założyli narty. Mimo pandemii, tylko w weekend, niemal dwa tysiące osób.
Policja obserwuje i poucza o zakrywaniu ust i nosa. Na razie mandaty się nie posypały. - Z naszych obserwacji rzeczywiście odbywa się to w reżimie sanitarnym – przyznaje kom. Andrzej Fijołek. Więc właściciel śnieży i czeka na decyzje urzędników.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24