Wczorajsza uroczystość to jest krok w dobrą stronę, ale oczywiście niewystarczający - powiedział w "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24 Marcin Przydacz, szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej. Odniósł się w ten sposób do obchodów 80. rocznicy rzezi wołyńskiej na Ukrainie. - Nasze oczekiwanie dotyczy po pierwsze prawdy, tego, co się wydarzyło na Wołyniu, po drugie szacunku i upamiętnienia. Tego jeszcze brakuje - ocenił.
W niedzielę przypadała 80. rocznica ludobójstwa na Wołyniu. Prezydenci Andrzej Duda i Wołodymyr Zełenski uczestniczyli tego dnia w mszy świętej w łuckiej katedrze rzymskokatolickiej, w intencji ofiar rzezi wołyńskiej. Po modlitwie przywódcy dwóch państw postawili znicze przed ołtarzem świątyni. W trakcie uroczystości z ust ukraińskiego przywódcy nie padło słowo "przepraszam".
Przydacz: krok w dobrą stronę, ale niewystarczający
Do tych wydarzeń odniósł się w poniedziałkowej "Rozmowie Piaseckiego" szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz. - Jeśli ktoś spodziewał się gigantycznych przełomów albo słów, które nie są poparte wewnętrzną ukraińską analizą, to spodziewał się czegoś niemożliwego. To nie jest tak, że można wykonać tylko gesty. Najpierw trzeba przeprowadzić pewną zmianę wewnętrzną, także w Ukrainie, i nad tym pracujemy - powiedział Przydacz w TVN24.
Jak dodał, "ta wczorajsza uroczystość to jest krok w dobrą stronę, ale oczywiście niewystarczający". - Nasze oczekiwanie dotyczy po pierwsze - prawdy, tego, co się wydarzyło na Wołyniu, po drugie - szacunku i upamiętnienia. Tego jeszcze brakuje, ale jesteśmy w drodze, krok po kroku będziemy nad tym pracować - zapowiedział.
Prezydencki minister podkreślił, że "strona ukraińska nie ma przepracowanej swojej trudnej historii i nie jest gotowa na tego typu twarde gesty". - Ktoś, kto tego dzisiaj oczekuje, oczekuje tego w oderwaniu od ukraińskiej rzeczywistości - powiedział.
Podkreślił, że "trzeba kontynuować proces z jednej strony nacisków, z drugiej strony edukacji, z trzeciej strony oczekiwań, który ma finalnie doprowadzić do pozytywnego skutku".
"Były większe oczekiwania i to daleko idące"
Przydacz zwrócił uwagę, że przed katedrą w Łucku "wydarzyła się bardzo ważna rzecz". - Wychodzi pan prezydent Duda, tłumy Ukraińców skandują "dziękujemy!". W Łucku, na Wołyniu, dziękują polskiemu prezydentowi, trochę jako emanacji państwa polskiego, za to, co Polska robi w ostatnim czasie. To jest zaczątek pozytywnej, mam nadzieję, zmiany - oznajmił.
Przyznał jednak, że "były większe oczekiwania i to daleko idące oczekiwania" strony polskiej. - Natomiast gotowość strony ukraińskiej jest dość ograniczona - ocenił. - Zgadzam się, że prezydenci mogą z reguły wyznaczać jakieś ścieżki, iść o krok do przodu pod warunkiem, że elity i naród są w jakikolwiek sposób gotowe do takiej dyskusji - powiedział Przydacz.
Dodał, że "gesty, które nie są poparte wewnętrzną zmianą mogą być gestami zupełnie pustymi". - W tym wypadku mam nadzieję, że tak nie będzie, że to jest pewien zaczątek nowej rzeczywistości, także w oparciu o to dobro, które wydarzyło się w relacjach polsko-ukraińskich w ostatnich miesiącach i latach - mówił minister.
Przydacz powiedział, że wspólne obchody z udziałem prezydentów Polski i Ukrainy to była inicjatywa strony polskiej. - Ale prezydent Zełenski zgodził się na to mimo pewnych wyzwań wewnątrzpolitycznych i kwestii bezpieczeństwa. Należy ten gest docenić - przekonywał.
"Dzieje się może zbyt mało, ale coś się dzieje. Nie ma totalnego zakazu ekshumacji"
Przydacz mówił także o kwestii ekshumacji polskich ofiar UPA, Ukraińskiej Armii Powstańczej, która jest odpowiedzialna za przeprowadzenie rzezi wołyńskiej, wskutek której życie straciło kilkadziesiąt tysięcy Polaków. - Sytuacja jest troszkę bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać - stwierdził. - Po pierwsze ekshumacje są prowadzone, nawet sam pan premier dwa dni temu był w miejscu pod Tarnopolem, gdzie prowadzone są poszukiwania w tym momencie - powiedział. Jak przekonywał, "to nie jest tak, że nic się nie dzieje". - Dzieje się może zbyt mało, ale coś się dzieje. Nie ma totalnego zakazu ekshumacji - zaznaczył minister.
Prezydencki minister przywołał wystąpienie prezydenta Zełenskiego na Zamku Królewskim w Warszawie, w którym "mówił, że ekshumacje będą odblokowane", a także wypowiedź Rusłana Stefanczuka, przewodniczącego Rady Najwyższej Ukrainy, który przemawiając w polskim Sejmie, oświadczył: - Wspólnie będziemy poszukiwać i odnawiać miejsca pamięci, wspólnie przywrócimy z niepamięci imiona tych, którzy spoczywają w bezimiennych mogiłach zarówno na Ukrainie, jak i w Polsce.
- Na poziomie politycznym my traktujemy te deklaracje bardzo poważnie. Teraz trzeba to po prostu przekuwać na konkretne decyzje - powiedział gość "Rozmowy Piaseckiego". - Ale od tego jest polski Instytut Pamięci Narodowej, by znaleźć ścieżkę. Potrzebna jest też pewnego rodzaju otwartość i elastyczność ukraińskiego IPN-u - dodał.
Przydacz o oczekiwaniach wobec szczytu NATO w Wilnie
Zapytany o plan maksimum Polski na szczyt NATO w Wilnie, który rozpocznie się we wtorek, Przydacz odpowiedział: - Polski plan maksimum jest taki, że należy wzmacniać wschodnią flankę NATO i kontynuować strategię odstraszania. Bo bezpieczeństwo Polski jest dla nas najważniejsze. Przez ten pryzmat patrzymy na wszystkie inne decyzje - podkreślił.
- Rok temu Joe Biden, najważniejszy polityk w ramach NATO, mówił o gotowości do obrony każdego centymetra terytorium NATO - przypomniał gość TVN24. Dodał, że "planiści i stratedzy" NATO pracowali nad tym, by "zaadaptować" te słowa. - Trzeba mieć świadomość, że prowadzone mogą być różne działania hybrydowe - zwrócił uwagę Przydacz, wskazując jako przykład kryzys na polsko-białoruskiej granicy.
Dopytywany o spodziewane decyzje, jakie mogą zapaść na szczycie, gość "Rozmowy Piaseckiego" odpowiedział: - Może być kilka elementów, które zostaną zadecydowane. Poczekajmy na finalne decyzje szczytu. Mówi się o tym, że funkcjonująca dotychczas komisja Ukraina-NATO zostanie podniesiona do rangi rady, tak aby Ukraina miała prawo zwoływać czy prosić o zwołanie Rady Północnoatlantyckiej - powiedział.
Szef Biura Polityki Międzynarodowej stwierdził także, że przez fakt, że "Ukraina jutro częścią NATO z dnia na dzień nie zostanie", celem jest "wykonanie pewnych działań przygotowawczych", by "w momencie, kiedy to okienko geopolityczne się otworzy, można było w trybie pilnym NATO rozszerzyć".
Przydacz: nie ukrywam sceptycyzmu wobec polityki Orbana
Sceptyczny wobec akcesji Szwecji do NATO, jak i pomocy militarnej przekazywanej Ukrainie, pozostaje premier Węgier Viktor Orban, często określany sojusznikiem polskiego rządu na arenie międzynarodowej. - Zachowujemy pokerową twarz w tej całej rozmowie. (...) Nie ukrywam swojego mocnego krytycyzmu, jeśli chodzi o politykę Victora Orbana, zwłaszcza na tym odcinku wschodnim, czy polityki bezpieczeństwa - powiedział.
- Dołączenie Szwecji do NATO to jest interes całego NATO. Są tacy, którzy próbują ugrać swoją polityczną, międzynarodową grę przy tej okazji. Taką politykę prowadzi prezydent Erdogan, taką politykę próbuje prowadzić Viktor Orban - dodał.
Przydacz: są sygnały, że dojdzie do zmiany tureckiej postawy w sprawie akcesji Szwecji
Minister Przydacz ocenił jednocześnie, że "głównym hamulcowym na tym etapie jest Turcja". - Są też pewne jakieś sygnały świadczące o tym, że do jakiejś zmiany postawy tureckiej dojdzie. My też pracujemy nad tym, aby przekonać Ankarę do zmiany stanowiska - powiedział.
Dodał, że "w polityce międzynarodowej nie ma zerojedynkowo". - Orban prowadzi politykę tak, jak ją widzi w interesie Węgier, my jesteśmy zmotywowani do pracy na rzecz interesu państwa polskiego. Jeżeli te trajektorie przecinają się ze sobą, to krytykujemy Orbana, jeśli idą w zgodzie, tak jak chociażby odbijając próby dominacji ze strony Brukseli czy państw europejskich, to czasami jest nam po drodze w próbie zwalczania tej dominacji - tłumaczył szef Biura Polityki Międzynarodowej.
- Bycie prorosyjskim wcale nie oznacza, że trzeba być krytycznym wobec Brukseli. Wręcz przeciwnie - zaznaczył gość TVN24. - Są takie państwa i myślę tutaj o jednym z państw na zachód od naszej granicy, które z jednej strony prowadziło państwo bardzo prorosyjską, a z drugiej strony machały flagą europejską na prawo i lewo, mówiąc, że interes europejski, to interes niemiecki - dodał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24