- Czuję się osobą prześladowaną. Moje wszystkie telefony są podsłuchiwane przez 24 godziny na dobę - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ekspert komisji Antoniego Macierewicza Jacek Rońda. Podkreśla, że jako ekspert od balistyki może zająć się "pewnymi aspektami katastrofy".
W wywiadzie Rońda stwierdza: - Jestem naukowcem w dziedzinie, w której pracuję - termodynamice i balistyce poświęciłem swoje życie zawodowe - całe 45 lat. W związku z tym mam bagaż wiedzy, który pozwala mi analizować pewne fakty. Staram się mieć zawsze racjonalne podejście do wszystkiego. Analiza jest obiektywnym narzędziem pracy w badaniu zjawisk tak fizycznych, jak i społecznych, publicznych - mówi naukowiec.
"Typowa prowokacja"
Rońda odnosi się też do publikacji medialnych o tym, jakoby ktoś z jednego z komputerów wysyłał wulgarne i antysemickie komentarze pod adresem ministra Sikorskiego. Media donosiły, że chodzi właśnie o komputer będący pod opieką Jacka Rońdy. - Publikację "GW" oceniam jako akt bandytyzmu i terroryzmu wobec mojej osoby. Jestem tym głęboko oburzony. Takiego bezpardonowego ataku nie przypuszczono na mnie nawet w okresie głębokiej komuny. Informacje, jakobym wysyłał wulgarne i antysemickie komentarze pod adresem ministra Sikorskiego, rozprzestrzeniał reprezentujący Sikorskiego mec. Roman Giertych. A przecież to totalna bzdura - podkreśla Rońda.
- Komputer, z którego komentarze te miały być wysyłane, miał być w sieci Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Ten komputer znajdował się w moim zakładzie, ale nigdy nie był zamykany na kłódkę. Nie wiem, kto w czasie wakacji z niego korzystał, kiedy do wysyłania tych komentarzy miało dojść. Nie wiem nawet dokładnie, co z niego wysyłano - dodaje.
Jacek Rońda mówi też, że prokuratura nie pytała go o możliwość ujawnienia jego zeznań, które złożył w ramach śledztwa smoleńskiego. Opublikowanie przez "Gazetę Wyborczą" fragmentów zeznań nazwał "typowym działaniem w ramach tzw. czarnej propagandy". - (....) To typowa prowokacja prokuratury i gazety, mająca zdyskredytować i zniszczyć każdego, kto odważy się badać katastrofę w sposób inny niż prorządowe gremia - ocenia.
Ekspert od konkretnych rzeczy
Rońda skomentował też fakt, że od jego teorii odcięła się uczelnia, w której pracuje, a Maciej Lasek zarzuca ekspertom zespołu, że nie mają żadnych dowodów na poparcie swoich tez nt. katastrofy. - Ale to nie znaczy, że pewnymi aspektami tej katastrofy nie mogę się zająć. Prawa fizyki, mechaniki, chemii, termodynamiki są obiektywne. My, mechanicy, posługujemy się tymi samymi prawami, tymi samymi równaniami do projektowania różnych konstrukcji. Mogę projektować rurociąg w elektrowni atomowej czy proces technologiczny spawania płaszcza silnika turbinowego. Natomiast nie biorę się za konstruowanie płatowca, bo to nie jest moja specjalność - podkreśla Rońda. I dodaje: - Nigdy nie mówiłem, że jestem ekspertem od płatowców, mówiłem, że jestem ekspertem od wybuchów i fragmentacji konstrukcji. Analizuję to, co się stało, kiedy samolot uderzył w ziemię, a był już tylko zbiorem fragmentów konstrukcji i ciał ludzkich. Nigdy nie twierdziłem, że zajmuję się analizą lotu samolotu. Zajmuję się badaniem stopnia zniszczenia konstrukcji. A to jest zagadnieniem mechaniki zniszczenia, działu mechaniki ciała stałego, i w tej analizie posługuję się obiektywnymi prawami fizyki i matematyki.
- Proponuję porównać dorobek zawodowy, publikacyjny, pozycję w nauce moją i pana Laska. Nie mówiąc już o porównaniu dokonań pana Laska z dorobkiem zawodowym i naukowym panów profesorów Biniendy i Nowaczyka. Widać tu ogromny dysonans. "Gazeta Wyborcza" i cała ubecja zarzucają, że badając katastrofę smoleńską, występujemy poza zakres swoich kompetencji. Takie konkluzje to nadużycie - mówi Rońda. - Zawsze mówiliśmy, w jakim zakresie możemy katastrofę smoleńską badać. Nigdy nie powiedziałem, że jestem ekspertem lotniczym, jestem ekspertem od balistyki - dodaje.
Na podsłuchu?
Rońda wspomina też jak przebiegało jego przesłuchanie w prokuraturze. - Prokurator Karol Kopczyk, w mundurze polskiego oficera, zachowywał się prowokacyjnie i w trakcie przesłuchania starał się uzyskać potwierdzenie, że jestem dyletantem w zakresie lotnictwa. Pokazywał mi zdjęcia samolotu Tu-154 z przodu, z boku i z góry, i dopytywał z jadowitym uśmieszkiem, gdzie tupolew ma trzeci silnik. Już wtedy podejrzewałem jakąś nieczystą grę i niegodziwe zamiary - mówi Rońda.
Zaznacza, że czuje się "osobą prześladowaną". - Moje wszystkie telefony są podsłuchiwane przez 24 godziny na dobę. Dam przykład: w środę, 25 września, o godz. 20.30 dzwoniłem do kolegi o imieniu Bogdan. W telefonie słyszałem klikania i głos Bogdana powoli zanikał, mimo że nie ruszałem się z miejsca i siedziałem w fotelu w moim domu. Po zakończeniu rozmowy zadzwoniłem około godz. 21.00 do kolegi Jurka. Rozmawiałem z nim kilka minut. W pewnym momencie głos Jurka brzmiał, jakby trzymał głowę w wiadrze. Rozmowę zakończyliśmy, ponieważ głos Jurka był prawie niesłyszalny. (...) Zapytałem moich kolegów od telekomunikacji. Śmiali się, że "ubecja" urządziła sobie telekonferencję z udziałem moim i osób trzecich. Po tym przykrym doświadczeniu wyrzuciłem do kosza moje dwa telefony komórkowe i kupiłem cztery nowe, na kartę i z doładowaniem. Systematycznie wyrzucam do kosza jeden z nich, co kilka dni - podkreśla ekspert komisji Macierewicza.
Autor: mn / Źródło: Nasz Dziennik
Źródło zdjęcia głównego: tvn24