Ulica Matejki w Poznaniu ma nieodparty urok. Secesyjne kamienice po jednej stronie i elegancki park Wilsona po drugiej sprawiają, że przyjemnie się nią spaceruje. W październiku park szturmują jesieniary robiące sobie wśród czerwonych liści zdjęcia na Instagram, a wiosną hipsterzy przesiadują w ogródkach modnych knajp, popijając rabarbarowe smoothie. Nie mają pojęcia, że pod ich stopami znajduje się relikt ponurych czasów stalinizmu. Do niedawna w zasadzie nikt nie miał.
- Za takimi zabezpieczeniami nikt nie trzymał pyr i węgla - mówi Przemysław Godyla, mocując się z okutymi żelazną blachą drzwiami z grubych desek. - Na dodatek ten wizjer i okucia na skoble, to też coś nietypowego - dodaje, gdy oprowadza nas po piwnicach kamienicy przy ul. Matejki 57.
Dziś pod tym adresem mieści się miejski Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych, a Godyla jest jego pracownikiem. Nad nami przemykają urzędnicy z papierami, dzwonią telefony, szumią drukarki. Gdy wchodzimy do jednego z podziemnych pomieszczeń wypełnionych kurzem i czarnymi pajęczynami, dość szybko zauważam napisy. Dziesiątki napisów wydrapanych w tynku za pomocą gwoździa albo kawałka betonu.
Notatki z podziemia
- "Kiedy te ruskie sługusy będą siedzieć? Kiedy skończy się ich panowanie?", "Boże… zbaw Polskę… od oprawców... czerwonych…" - sylabizuje Godyla, a ja przyświecam mu latarką. - Są tu rozbudowane napisy, a czasem same nazwiska, daty albo kalendarzyki odliczające dni odsiadki. I to nie tylko w tym pomieszczeniu, ale też w kilku innych. Nikt tego wcześniej nie badał, nie analizował. To prawdziwa kapsuła czasu! - przekonuje.
ZKZL przejął nieruchomość ponad dwadzieścia lat temu. Przedtem w kamienicy znajdowało się studium języków obcych Akademii Medycznej oraz mieszkania komunalne. Dziś niewielu mieszkańców poznańskiego Łazarza pamięta, że jeszcze wcześniej w kompleksie kamienic przy Matejki urzędowały najwyższe władze partyjne oraz milicja.
- Pod numerem 57 i 59 funkcjonowała Komenda Miasta Milicji Obywatelskiej, a później Komisariat II. Komendę utworzono zimą 1945, gdy trwały jeszcze walki o Poznań - mówi historyk Łukasz Szudarski, który o milicji województwa poznańskiego napisał rozprawę doktorską. - Armia Czerwona zdobywała miasto od południowego zachodu, więc nieuszkodzone kamienice górnego Łazarza niejako "z marszu" adaptowano na szkoły, urzędy i komisariaty. Początkowo przy Matejki działała spontanicznie powołana Milicja Proletariacka złożona z poznańskich komunistów. Szybko została jednak wcielona w struktury Milicji Obywatelskiej podległej komunistycznym władzom polskim i sowietom. Duża milicyjna jednostka miała tu swoje biura, magazyny broni i mundurów, ale też cele, w których lądowali zatrzymani - wyjaśnia Szudarski.
Jego prace naukowe dobrze zna Przemysław Godyla. Chociaż nasz przewodnik po piwnicach zawodowo zajmuje się zamówieniami publicznymi, to wcześniej studiował historię i hobbystycznie popularyzuje lokalne dzieje, z naciskiem na czas okupacji oraz walk o Poznań w 1945 roku. W wolnych chwilach oddaje się rekonstrukcji historycznej, wcielając się w żołnierzy Wehrmachtu, AK-owców, a niekiedy także… milicjantów.
- Przychodząc tu do pracy, wiedziałem, że pod tym adresem mieściła się komenda i po cichu liczyłem, że coś po milicji mogło ocaleć - wspomina Przemysław Godyla. - Przy jakiejś okazji udało mi się zejść do piwnicy i przyznam szczerze, że oniemiałem. Już pierwsze napisy "tu siedział", "tu siedziała" nie pozostawiały wątpliwości, że wykonali je więźniowie. Uderzające było to, że niektóre inskrypcje wyglądały, jak gdyby ktoś wyskrobał je dosłownie wczoraj - dodaje.
Użyte przez Godylę określenie "więźniowie" wydaje się trafne. Z wydrapanych na ścianach kalendarzyków można wywnioskować, że niektóre osoby spędziły tu wiele dni. Nawet w myśl stalinowskich przepisów na tak zwanym dołku zatrzymani powinni przebywać maksymalnie 72 godziny. Ale - jak wiadomo - rozziew między teorią a praktyką postępowania karnego w totalitarnym reżimie był wielki niczym wykop pod budowę trasy W-Z.
- W początkowym okresie władza ludowa potrafiła przetrzymywać ludzi w katowniach urzędów bezpieczeństwa czy na milicyjnych dołkach tygodniami, jeśli nie miesiącami, zanim w ogóle zapadł wyrok w ich sprawach - mówi historyk dr Piotr Grzelczak z poznańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. - Dodatkową szykaną były urągające wszelkim standardom warunki sanitarne panujące w takich celach - podkreśla.
W zasadzie jedynym źródłem światła były zakratowane okienka - tak małe, że nawet w pogodny dzień w celach przy Matejki panował półmrok. Nie zachowały się żadne ślady po montażu prycz, więc zapewne osadzonym wydawano jedynie sienniki, które kładziono bezpośrednio na ceglanej posadzce albo drewnianej podłodze. Potrzeby fizjologiczne załatwiano do kubła, co przy praktycznie zerowej wentylacji musiało być dodatkowym utrapieniem.
Bóg, bolero i seks
- Trudno się dziwić, że ludzie zamknięci w takich warunkach mieli potrzebę wyrażania swoich emocji na murach - mówi Przemysław Godyla. - Dużo jest odwołań do Boga, na przykład "Bóg wszystkich kocha" albo "Módlcie się, a wysłucha was". Ale znajdziemy też siarczyste przekleństwa na k… i ch…, które uwięzieni kierowali pod adresem władz - dodaje Godyla. I zwraca uwagę na jeszcze jeden napis, którego autor zabijał więzienną nudę erotycznymi marzeniami. Napis jest frywolny, lecz w swej formie nieomal literacki:
We flircie on do niej: - Nie wiadomo czy ten świat w ogóle potrwa jeszcze dziewięć miesięcy.
A więc najpierw chodźmy ze sobą do łóżka, a o konsekwencjach pomyślimy później. Jednocześnie napis jest świadectwem czasów, w których powstał. Na początku lat 50. wizja atomowej zagłady i trzeciej wojny światowej była czymś, co realnie niepokoiło miliony ludzi na całym świecie. Poza tym, patrząc na świat zza krat, osadzony mógł zastanawiać się, czy opuszczanie celi będzie faktycznie wyjściem na wolność.
- Uderzający jest napis: "Kiedy nie będzie wreszcie obozów, partii, ani żadnych innych warjatów, ale wszyscy będą ludźmi". To taka polska wersja "Imagine" Johna Lenona - żartuje pracownik ZKZL. - Piszący te słowa zdawał sobie sprawę, że przyszło mu żyć w opresyjnym systemie, który nawet poza więziennymi murami starał się regulować każdy aspekt ludzkiej egzystencji - dodaje Godyla.
Osadzonych o lirycznym usposobieniu było więcej. Ktoś napisał "My chcemy żyć całym swoim życiem", ktoś inny pokrył jedną ze ścian wersami piosenki. Dopiero dzięki przerzuceniu fotografii, wykonanych przez koleżankę Przemysława Godyli, na komputer i podniesieniu kontrastu udaje się nam rozczytać jej fragmenty.
Już nikt nie zatańczy jak ty To tango jest (...) to bolero Już nikt nie pokocha jak ty (…) W tę noc tak piękną jak dziś.
To luźna parafraza szlagieru "Błękitne bolero" skomponowanego w latach 30. przez Tadeusza Kwiecińskiego do słów Zbigniewa Drabika. Piosenka była chętnie wykonywana na dancingach i w kawiarniach także po wojnie. 70 lat temu ktoś zamknięty w ciemnej celi zapewne nucił ją sobie pod nosem.
Zielazek, Bogacz, Wroniecki, Solarski, Pułczyńska - to nazwiska, które udało się odczytać bez większego trudu. Czasami osadzeni dzielili się swoimi adresami albo nazwami miejscowości, z których pochodzili. To niezła gratka dla historyków, bo dzięki analizie zachowanych dokumentów można odtworzyć konkretne życiorysy i sprawy karne. Niemal na gorąco udało się nam to zrobić w przypadku pewnej młodej kobiety.
- Dzięki konkretnej inskrypcji możemy iść po nitce do kłębka - mówi dr Piotr Grzelczak. - Przykładem jest sprawa Ireny Klimczyńskiej, która za posiadanie materiałów wybuchowych stanęła przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Poznaniu. Osadzona, niespełna dwudziestoletnia dziewczyna, wyskrobuje na tynku swoje nazwisko, a my po siedemdziesięciu latach dzięki kilometrom akt zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej mamy dostęp do jej teczki. Siadamy i zanurzamy się w tę historię. Fascynująca sprawa - przekonuje historyk.
(nie)Piękni dwudziestoletni
Irena Klimczyńska w momencie zatrzymania miała 19 lat. Była prostą dziewczyną z Przemyśla, która po wojnie błąkała się po zrujnowanym kraju. Kilka klas szkoły powszechnej i kurs krawiecki ukończony w Warszawie stanowiły całe jej wykształcenie. Pracowała w rozlewni wina w Przemyślu, chłodni spożywczej w Toruniu, a później w Zakładach Przemysłu Gumowego w Grudziądzu, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej.
Pod koniec 1951 przyjechała do Poznania, gdzie znalazła zatrudnienie jako strażniczka magazynów spirytusu przy ul. Bóżniczej. Nie była chyba przesadną służbistką. Z wywiadu przeprowadzonego przez milicję, ale też jej własnych zeznań wynika, że nie stroniła od uroków nocnego życia. Dużo czasu spędzała w słynnym barze Pionier mieszczącym się na rogu ulic Wielkiej i Garbary. Tam poznała dwóch rówieśników Bogdana Nowaka i Gabriela Haffke.
Jej przyjaciele byli równie ubodzy jak ona - dorabiali, rozwożąc warzywa do sklepów czy rozładowując wagony z węglem. Chociaż sami nie byli notowani, to obracali się w środowisku młodych kryminalistów. Jak wynikało z donosów, zdarzało im się psioczyć na władzę ludową i marzyć o wkroczeniu do Polski wojsk amerykańskich, ale były to jedynie przekleństwa i marzenia wygłaszane przy kieliszku, a nie żadna konspiracja.
Gdy bar Pionier był zamknięty, a kieszenie świeciły pustkami, przyjaciele spotykali się na ogródkach działkowych położonych w pobliżu elektrociepłowni Garbary. W jednej z altan pili wino, palili papierosy, gadali.
To tam 5 lutego 1953 Nowak wrzucił do torebki Klimczyńskiej zapalnik wymontowany z niemieckiego pocisku artyleryjskiego. Później zezna, że aluminiowy przedmiot uwierał go w kieszeni spodni i chciał się go pozbyć. Nowak miał w domu więcej takich detonatorów, które znalazł, pracując przy rozbudowie lotniska wojskowego w podpoznańskich Krzesinach.
Następnego dnia Klimczyńska odnalazła w torebce podrzucony detonator. Z przekory i chęci droczenia się ze swoimi kolegami nie zamierzała go oddać, mimo że Nowak i Haffke usilnie ją o to prosili. Materiał wybuchowy nie tylko nosiła w płaszczu, ale - co gorsza - postanowiła zaimponować koleżankom, które dozorowały zakłady wodociągowe na poznańskim Dębcu.
Wyraziła się przed strażniczkami, że gdyby milicja ją schwytała, to posiada materiał wybuchowy, którego by użyła gdyby była przesłuchiwana i wskutek tego cały gmach milicji pójdzie w powietrze.Meldunek plutonowego Zenona Welki z 24.02. 1953 r. IPN Po 77/510
Ten meldunek doprowadził do zatrzymania Klimczyńskiej oraz jej kompanów. W mieszkaniu Nowaka znaleziono 25 zapalników ukrytych w łazience. Biegły ocenił, że każdy z nich mógłby w momencie eksplozji zabić lub poważnie okaleczyć znajdującego się w pobliżu człowieka. Klimczyńska została osadzona na dołku przy Matejki, być może do sąsiednich cel trafili także jej koledzy. Dokonano też rewizji pokoju wynajmowanego przez Klimczyńską i zabezpieczono należące do niej przedmioty, które potem trafiły do depozytu. Nie było tego wiele.
Podczas rewizji zakwestionowano niniejsze przedmioty: Książeczka do nabożeństwa, zniszczona skórzana portmonetka, kieszonkowe lusterko ze zdjęciem, składany nożyk, odznaka harcerska, odznaka Polskiego Czerwonego Krzyża, igły do szycia, pokwitowanie wydania dowodu osobistego, kolczyki z czerwonymi szkiełkami, dwie oprawki [do stalówek], około czterdziestu prywatnych fotografii, legitymacja związków zawodowych, pieniądze 1 zł 31 groszy.Protokół rewizji mieszkania Ireny Klimczyńskiej przy ul. Stawnej 5 w Poznaniu z 27.2.1953. IPN Po 77/510
Dywersanci mimo woli
Pod koniec lutego 1953 komendant poznańskiej MO kapitan Jan Pieterwas zapisał w notatce służbowej:
Zachodzi podejrzenie, że [zatrzymani] mogli podłożyć bombę pod pomnik poległych żołnierzy na cytadeli. Czynności operacyjne w tej sprawie prowadzi tut. Sekcja III.
Trójka przyjaciół miała olbrzymiego pecha. 20 lutego pracownik zieleni miejskiej odkrył w szybie technicznym wspomnianego pomnika bombę lotniczą, do której przymocowany był kawałek nadpalonego lontu. Ktoś ewidentnie chciał wysadzić obelisk oraz wieńczącą go czerwoną gwiazdę, która tak drażniła poznaniaków. Miejscowi milicjanci i esbecy zostali postawieni w stan najwyższej gotowości. Wówczas nie wiedziano jeszcze, że sabotaż przygotowali dwaj studenci o antykomunistycznych przekonaniach. Młodzieńcy wpadli dużo później, ale w wyniku zakrojonej na szeroką skalę akcji wywiadowczej milicja dowiedziała się o przechwałkach Klimczyńskiej.
Okołopomnikowe wzmożenie pozwala również zrozumieć, dlaczego ubek przesłuchujący Gabriela Haffkego uporczywie dopytywał go o znalezioną przy nim nadpaloną świeczkę. Ogłupiały chłopak zgodnie z prawdą wyjaśnił, że używał jej do oświetlania altany i odpalania papierosów. Podobnie Nowak musiał tłumaczyć się z bryłki węgla, która wpadła mu do kieszeni podczas rozładunku wagonów z opałem. Ubecy podejrzewali, że te przedmioty mogły służyć do zapalenia lontu przymocowanego do bomby. Całą trójkę pytano też, kiedy i ile razy odwiedzali stoki cytadeli.
Ostatecznie żadnych związków Klimczyńskiej i jej kompanów z próbą wysadzenia pomnika żołnierzy radzieckich nie wykazano, jednak w krzyżowy ogień pytań wzięto ich dalszych znajomych. Okazało się, że Nowak razem z kolegą zdetonował kilka miesięcy wcześniej zapalnik w bramie kamienicy przy ul. Garbary. Eksplodujący pentryt wyrwał ciężkie drzwi i uszkodził framugę. Ów wybryk został zakwalifikowany jako zagrożenie dla bezpieczeństwa powszechnego. Po ekspresowym procesie cała trójka trafiła za kraty. Nowak na dwa lata, a Haffke i Klimczyńska na pół roku.
Hrabia gips wyżłabia
Wychodząc z dawnej celi na piwniczny korytarz kątem oka, dostrzegam inskrypcję, która uwidoczniła się za sprawą skośnie padającego światła lampy. Razem z Przemysławem Godylą zabieramy się za jej rozczytanie. Litery okazują się głębokie i wyraźne. "Hiszpan tu siedział na pojedynce". Pewnie gdyby jeszcze na początku lat 90. pogadać z bywalcami łazarskich budek z piwem, to o Hiszpanie dowiedzielibyśmy się wielu ciekawych rzeczy. W sąsiednim pomieszczeniu znajdujemy wizerunek Indianina w pióropuszu, motyw idealny na jakiś więzienny tatuaż.
- Osadzeni tutaj mogli być więźniami politycznymi, ale z pewnością mieliśmy też do czynienia ze zwykłymi kryminalistami. Na ścianach pojawiają się ksywy, w użyciu jest uliczny żargon - wyjaśnia Przemysław Godyla. - Więzienie jest specyficznym miejscem, w którym zacierają się różnice społeczne, gdzie obok siebie mogli siedzieć ideowcy i zwykłe łobuzy - dodaje historyk amator.
Oprócz Hiszpana na Matejki siedzieli także Hrabia i Bosman. Obaj swoje ksywy wydrapali gwoździem. Jedne napisy wykonane zostały ładnym charakterem pisma i poprawną polszczyzną, inne są najeżone błędami i koślawe. Niewykluczone, że przez ten konkretny milicyjny areszt przewinął się ktoś ze słynnej łazarskiej "eki z Małeki". W ten sposób określano gang bikiniarzy z okolic ulicy Małeckiego, którzy wzięli udział w walkach Poznańskiego Czerwca 1956. Byli oni szczególnym utrapieniem dla funkcjonariuszy i to do tego stopnia, że w 1951 kierownik komisariatu żalił się na nich w raporcie do komendy wojewódzkiej.
Huligani [pisownia oryginalna - red.] zrobili się do tego stopnia bezczelni, że rzucają się nawet na milicjantów mundurowych. Wystąpień dokonuje młodzież w wieku 15-20 lat, która gromadzi się całymi gromadami i niejednokrotnie w czasie interwencji milicji pomagają im żołnierze Wojska Polskiego(!).Analizy stanu bezpieczeństwa, Komisariat II MO, IPN Po 158/1782
Poznańskiej milicji zdarzało się także zgarniać osoby nietutejsze - być może przestępców działających na tak zwanych gościnnych występach. Ktoś wydrapał bowiem gwoździem duży napis "Warszawa", ktoś inny "Katowice. Plebiscytowa 35". Większości napisów zapewne nie wykonali żołnierze wyklęci, ale w opinii historyków nie umniejsza to wagi odkrycia dokonanego w piwnicach ZKZL.
- Tego rodzaju miejsca przywołują najmroczniejszy kontekst komunistycznych zbrodni, który kojarzymy z losami rotmistrza Pileckiego czy generała Fieldorfa-Nila - mówi dr Piotr Grzelczak. - Ale to także tysiące mikrohistorii, w tym przypadku przestępców z Wildy czy Łazarza, którzy też zostawili jakiś, może nie najładniejszy, ale jednak ślad w historii Poznania. Ta arcyciekawa ściana może zaprowadzić nas do ofiar represji politycznych, zawodowych kryminalistów czy nastoletnich grandziarzy. Losy wszystkich tych osób i środowisk są warte badania, bo składają się na opowieść o tamtych czasach - przekonuje historyk.
Nawet szczegółowo opisana sprawa Ireny Klimczyńskiej jest świadectwem epoki. Oczywiście trudno sympatyzować z kimś, kto pentrytem wysadza kamieniczne bramy, z drugiej strony trójka znajomych nieomal została wmanewrowana w polityczną sprawę. Być może gdyby nie represyjny system, dostaliby wyroki w zawieszeniu, albo przynajmniej odpowiadaliby z wolnej stopy i nie musieliby do rozpoczęcia procesu gnić w piwnicznej izbie...
W aktach znajdziemy wiele obyczajowych detali z życia tych młodych robotników. Wiemy, kto z kim sypiał i kogo obgadywał przy wódce. Było to cechą totalitarnego systemu - systemu, w którym śledczy nie zajmowali się wyłącznie udowodnieniem, że ktoś popełnił zabroniony czyn, lecz także gromadzili informacje dotyczące często najintymniejszych aspektów życia danej osoby.
Agent Grzyb znowu nadaje
Milicjanci z Matejki na co dzień zajmowali się prewencją i prowadzeniem śledztw kryminalnych. Od poważnych spraw - jak podpalenia, gwałty czy dzieciobójstwo - po drobiazgi - jak kradzież akordeonu lub jednej (!) skarpety na szkodę Pończoszniczej Spółdzielni Pracy im. Kasprzaka. Krótko po wojnie mnożyła się też plaga kradzieży królików i kur hodowanych na podwórzach łazarskich kamienic. Milicjanci narzekali, że wykrycie sprawców jest bardzo trudne, bowiem
dowody rzeczowe ulegają natychmiastowej konsumpcji.
Jednak pośród sklepowych oszustw i pijackich wybryków trafiały się milicjantom także sprawy polityczne. To tylko kilka wyimków z księgi śledztw i raportów komisariatu II, które przechowywane są w archiwum poznańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej pod sygnaturami Po 158/1805 oraz Po 158/1782:
- "28.4.1950. W dniu dzisiejszym zostały rozrzucone ulotki antypaństwowe przy ul. Hetmańskiej (…) o następującej treści: 'Precz z Rokossowskim! Precz z Bierutem! Precz ze Stalinem! Niech żyje Mikołajczyk! Sojusz między Polską i Rosją zerwany!'".
- "Wrogie wypowiedzi przeciwko Państwu przy ul. Palacza podejrzany (…) wypowiadał się, że uchwała [dotycząca nowych podatków i płac] jest po to, żeby nam w dupę dać".
- "Znieważenie generalissimusa J. Stalina w ten sposób że na wyciętym z gazety portrecie żałobnym podejrzany [uczeń technikum kolejowego] poczynił plamy atramentem".
- "Sabotaż. Przy ul. Mottego 10 (…) nieupoważniony puścił w Zakładach Wyrobów Papierniczych w ruch maszynę drukarską, która uległa częściowemu uszkodzeniu na skutek niewłaściwego jej uruchomienia".
- "Szeptana propaganda. Przy ul. Kordeckiego 12, gdzie b. właściciel stolarni w stanie nietrzeźwym wyrażał się słowami godzącymi w ustrój PRL, o światowej wojnie itp.".
- "Nieprzestrzeganie tajemnicy państwowej. Kierownik Państwowych Zakładów Piwowarsko-Słodowych zostawiał biurko niezamknięte, w którym znajdowały się pisma tajne stanowiące tajemnicę państwową i służbową".
- "6.3.1951 komisariat tut. MO powiadomiony został przez kierownika składnicy PCD Paged, że tegoż dnia (…) nieznany sprawca uszkodził i znieważył w biurze na ścianie portret Marszałka Polski Konstantego Rokossowskiego w ten sposób, że stłukł oszklenie portretu i podarł tło portretu, poczym schował portret za szafę".
- "Przy ul. Lodowej i Małeckiego na afiszach dotyczących ustawy [o Narodowej Pożyczce Rozwoju Sił Polski] ktoś czerwonym tuszem dopisał (…) 'Dobry zwyczaj nie pożyczaj na armaty. Polacy, nie pożyczajcie bolszewickim siepaczom na czołgi!'"
- "Płotkowiak posiada stragan na Rynku Łazarskim z warzywem i owocem (…) W dniu 14.4.1951 Płotkowiak wyraził się […] 'Jestem ciekaw czy w tym roku to wszystko szlag trafi (…) bo znowu muszę płacić domiar'".
Ostatnia notatka pochodzi z donosu agenta podpisującego się wdzięcznym pseudonimem "Grzyb". Był on bardzo aktywny i stanowił zapewne utrapienie swoich sąsiadów, bowiem w tym samym liście napisał: "Donoszę, że Pawelis dowozi sobie wyroby mięsne od swego teścia, kiełbasę białą, wysuszoną oraz smalec i mięso. Przywozi z kierunku Stęszewa, po który to towar jeździ własnym samochodem Praga 4. Towar ten sprzedaje we własnym interesie".
Ktoś może spytać: co ma pęto kiełbasy do działalności wywrotowej? W PRL miało bardzo wiele. Za nielegalny handel mięsem i szeroko pojętą "spekulację" można było trafić na stryczek i to nawet już po ustaniu najgorszych stalinowskich represji. Najlepszym dowodem była tzw. afera mięsna.
- Pytanie, jak rozumieć wroga politycznego - zastanawia się dr Łukasz Szudarski. - W tamtym okresie nawet bimbrownik, ktoś prowadzący nielegalną garbarnię czy pokątny handlarz mięsem mogli zostać uznani za wrogów politycznych. Od "politycznych" w teorii był Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, a milicja miała zajmować się typowo kryminalnymi sprawami. Ale w praktyce kompetencje między organami w czasach stalinowskich mogły się przenikać - wyjaśnia Szudarski.
Widać to chociażby na przykładzie konkretnych spraw delegowanych przez UB do rozpracowania milicjantom. Dotyczyły one tak zwanej wrogiej propagandy oraz "nawoływania do obalenia przemocą ustroju PRL". Chodziło przede wszystkim o ulotki i napisy na murach pojawiające się na terenie, za który odpowiadał komisariat II. Niektóre miały charakter satyryczny i prześmiewczy, jak na przykład rymowanka wymierzona w politykę cenową i siatkę płac wprowadzone przez ministra handlu Hilarego Minca.
O trzy procent potaniało, o trzydzieści podrożało (…) Tu się zniży tam podniesie, żeby ruch był w interesie. By się ceny nie kiwały, aby równo, sztywno stały. I tu Minc ma dużo racji. R ó w n o ś ć - cecha demokracji (…) Na to z radia propaganda: Bierz, co ci minister pan da!Materiały dot. wrogiej propagandy Komisariatu II w Poznaniu "IPN Po 158/1783
Inne były dużo poważniejsze w tonie. Ich autorzy oskarżali władze o służalczość wobec Rosjan, przypominali o zbrodni katyńskiej, łagrach, deportacjach i represjonowaniu działaczy PSL.
Twej krwawej pracy rozliczne plony Za nędzne grosze Moskwa zabiera (…) W dodatku musisz radość udawać I na pochodach krzyczeć 'Niech żyje!' Do jarzma z twarzą wesołą stawać Bezpieka bowiem wnet cię ubije Gdy ty wyżywisz ledwo rodzinę Miliony idą na propagandę Gdy ciebie ledwo stać na słoninę Pepery kradną i robią grandę.Materiały dot. wrogiej propagandy Komisariatu II w Poznaniu IPN Po 158/1783
Ponieważ rozrzucanie ulotek i wykonywanie "wrogich" napisów nasiliło się, w czerwcu 1951 ubecy zagonili milicjantów do roboty. Kazali im między innymi inwigilować studenta prawa Edmunda Storczyka z ul. Wyspiańskiego, który wcześniej dostał pięcioletni wyrok za działalność w niepodległościowym podziemiu i kolportowanie gazety "Zew Narodu". Czy Storczyk trafił na dołek przy Matejki 57? Niewykluczone.
Lepszy nieuk od wakatu
Pierwsi poznańscy milicjanci wyglądali jak uciekinierzy z operetki. Zanim wprowadzono regulaminowe mundury w kolorze khaki, zakładali na grzbiet co popadnie. Dobrze widać to chociażby na zdjęciach z radzieckiej kroniki filmowej, przedstawiającej milicjantów ustawionych do apelu przed parkiem Wilsona.
- Na wygląd milicjanta składała się mieszanka elementów cywilnych, zdobycznych niemieckich, przedwojennych polskich oraz sowieckich - mówi Przemysław Godyla, który jest także odtwórcą historycznym. - Czasem jedynym spójnym elementem były biało-czerwone opaski. Część poznańskich milicjantów została delegowana do Straży Ochrony PCK i w formacji tej byli oni jednolicie umundurowani w uniformy Luftwaffe z zajętych poniemieckich magazynów - wyjaśnia Godyla.
Różnorodny był także profil polityczno-ideowy milicjantów. Bo wcale nie było tak, że do służby garnęli się wyłącznie komuniści.
- Polacy, zmęczeni kilkuletnią okupacją, chcieli mieć rzeczywisty udział w odbudowie państwa i terenu, który był po prostu ich domem - mówi dr Łukasz Szudarski. - W pierwszych miesiącach istnienia MO przyjmowano nawet członków AK, byłych policjantów z czasów II RP czy ludowców. Oczywiście, gdy komuniści okrzepli, zaczęto ich rugować lub sami odchodzili. Co roku odbywała się, tzw. weryfikacja. Oficjalnie pozbywano się funkcjonariuszy łamiących prawo i dyscyplinę, ale tak naprawdę chodziło o wyrzucenie osób, których światopogląd nie odpowiadał nowej władzy - wyjaśnia historyk.
Jakość kadr pozostawiała wiele do życzenia. W PRL popularny był żart o milicjantach chodzących parami. Jeden z nich potrafił pisać, a drugi czytać. Dowcip miał w sobie ziarno prawdy. W aktach komisariatu przy Matejki z łatwością znajdziemy takie kwiatki, jak "huligan", "noworotek", "pszestempczość" czy "gromadzące się gromady".
- Problem z brakami w edukacji ogólnej był na tyle duży, że zmuszano milicjantów przepisami wewnętrznymi do ich nadrabiania podczas specjalnych kursów- mówi dr Łukasz Szudarski. - Ponawianie tych zaleceń i ciągłe narzekania komend wojewódzkich wskazują, że nie dało się go szybko rozwiązać i usiłowano z tym jakoś żyć. W skrócie: lepiej mieć nieuka niż pusty, nieobsadzony etat - konkluduje historyk.
W teczce "Analiza stanu bezpieczeństwa Komisariatu II" znajdują się raporty dotyczące ogólnej sytuacji politycznej na terenie Łazarza i Grunwaldu. Dowiemy się z nich, na których ulicach mieszkańcy wywieszają flagi z przedwojennym orłem albo na co obywatele akurat narzekają, stojąc w sklepowych kolejkach. Autorzy analiz rozliczali także mundurowych. Z prenumerowania branżowego periodyku "Na Straży Demokracji", redagowania gazetek ściennych, uczestnictwa w pierwszomajowych pochodach i odbębniania obowiązkowych pogadanek.
Uczestniczenie w tych ostatnich wymagało od funkcjonariuszy wiele samozaparcia. Dotyczyły one bowiem tak pasjonujących tematów, jak "Rola partii w walce o pokój", "Odpowiedź wichrzycielom", "Klika titowskich szpiegów przed sądem w Budapeszcie". Ale trzeba przyznać, że prowadzono również szkolenia z używania psów tropiących czy daktyloskopii i fotografii kryminalistycznej. Szkolenia były potrzebne także w zakresie obchodzenia się z bronią. W marcu 1947 milicjant pełniący w komisariacie II funkcję gońca został znaleziony nieprzytomny przy ul. Chociszewskiego. W szpitalu zasugerował przełożonym, że być może ktoś strzelił do niego z zasadzki. W końcu napaści na funkcjonariuszy MO nie należały wówczas do rzadkości. Jednak prowadzący wewnętrzne dochodzenie oficer nie dał temu wiary.
Kula zbłąkana nie mogłaby zranić w prawą stopę w środku nie naruszając kości. Strzał paść mógł tylko z góry i wygląda jakby milicjant sam się postrzelił (…) Jak zeznają świadkowie strzał był głuchy, co również nasuwa, że mógł manipulować z bronią i sam się postrzelić.Sprawozdanie z 10.3.1947 Kierownika Agentury Śledczej Schulza. IPN Po 158/1789
Akcja dokumentacja
Z powodu wojennych zniszczeń ubecy, a nawet panoszący się w Polsce agenci NKWD, byli zmuszeni do tworzenia zaimprowizowanych aresztów w budynkach mieszkalnych. Później takie kamienice odzyskiwały swoją pierwotną funkcję, lecz lokatorzy woleli nie pamiętać o ich więziennej historii lub rozmawiali o tym jedynie w zaufanym gronie. Z biegiem lat napisy wykonane przez więźniów ginęły pod świeżą warstwą farby lub tynku, a pamięć o nich się zacierała. Do czasu.
W ciągu ostatniej dekady ujawniono wiele podobnych miejsc rozsianych po całej Polsce. To efekt metodycznych badań Instytut Pamięci Narodowej, ale też pracy społeczników zafascynowanych lokalną historią. Tak było na przykład z napisami pozostawionymi przez więźniów w kamienicach na warszawskiej Pradze. Na trop działającego tam krótko po wojnie aresztu śledczego NKWD wpadła lokalna aktywistka ze stowarzyszenia Kolekcjonerzy Czasu.
W Poznaniu podobne ślady ujawniono w piwnicach Wydziału Prawa UAM, gdzie w latach 1949-1956 funkcjonował areszt Komendy Wojewódzkiej MO. Łącznie 20 byłych cel zostało skrupulatnie zbadanych przez historyków z Uniwersytetu Adama Mickiewicza oraz Instytutu Pamięci Narodowej.
Dołek przy Matejki był dużo skromniejszy i działał krócej. Wszystkie odkryte do tej pory daty wydrapane na ścianach dawnych cel zamykają się w przedziale od 1950 do 1953 roku. To ciekawe, bo przecież milicja urzędowała tu znacznie dłużej. Gdy w drugiej połowie lat 50. wyniosła się komenda, to powołano Komisariat Poznań Grunwald, który działał przy Matejki 57 jeszcze pod koniec lat 60.
- Być może dołek funkcjonował tutaj tylko w okresie schyłkowego stalinizmu, a później piwnice wykorzystywano jako magazyny? - zastanawia się Przemysław Godyla. - Byłoby to dziwne, podobnie jak fakt, że nikt tych napisów ani nie zamalował, ani nie skuł razem z tynkiem. Przecież tam straszne rzeczy na władzę ludową wypisywano - śmieje się pasjonat historii. - Widocznie milicjanci mieli to w nosie i nikt specjalnie nie przejmował się tym, co działo się w zatęchłych celach - przypuszcza Godyla, który nie lubi być nazywany odkrywcą napisów. Podkreśla, że starsi pracownicy ZKZL wiedzieli o ich istnieniu. Inskrypcje musieli też widzieć lokatorzy kamienicy, którzy w byłych celach trzymali rowery i kompoty. Jego rola polegała raczej na nagłośnieniu historii. I to mu się udało.
Wizję lokalną w piwnicach przeprowadziła już powiadomiona urzędniczka z biura Miejskiego Konserwatora Zabytków. Wykonana przez nią ogólna dokumentacja fotograficzna została przekazana poznańskiemu oddziałowi Instytutu Pamięci Narodowej. Na szczęście pomieszczenia są suche i ogrzewane, a napisy chroni dodatkowo fakt, że sama kamienica jest wpisana do rejestru zabytków. Ale ochrona substancji zabytkowej to jedno, równie ważne jest jej dogłębne poznanie.
- Zaplanowaliśmy na ten rok inwentaryzację i opracowanie odkrytych napisów - mówi Jacek Maleszka, zastępca dyrektora Miejskiego Konserwatora Zabytków. - Poza tym informacje o dokonanych odkryciach wprowadzimy do białych kart [to formularze zawierające informacje o zabytkach wpisanych do rejestru - red.]. Zaktualizowane karty przekażemy do Narodowego Instytutu Dziedzictwa, który udostępnia ich skany na portalu zabytek.pl - dodaje.
Zatem za kilkanaście miesięcy każdy będzie mógł zapoznać się z treścią napisów. To w oczywisty sposób cieszy historyków.
- Inskrypcje zachowane przy Matejki 57 to niesamowite źródło epigraficzne [epigrafika to nauka pomocnicza historii zajmująca się analizą napisów wykonanych na twardych materiałach - red.] - przekonuje dr Piotr Grzelczak. - Oczywiście należy bezwzględnie wykonać ich dokumentację fotograficzną, być może także przy użyciu podczerwieni, która ujawni zatarte napisy. Więc kibicuję działaniom konserwatora. Ale również same dawne cele to przestrzeń na wskroś muzealna, dająca pojęcie o tamtych czasach. Byłoby świetnie, gdyby okazjonalnie piwnice były udostępniane zwiedzającym - sugeruje historyk.
Władze ZKZL, które administrują kamienicą, wydają się na taki pomysł otwarte. Świadczy o tym chociażby szybka i pozytywna reakcja na prośbę naszej redakcji, by umożliwić sfilmowanie inskrypcji. Piłka jest zatem w grze po stronie społeczników i historyków, którzy chcieliby podjąć się organizacji takiego wydarzenia. Pewne jest, że warto to zrobić.
- Jest to dla mnie fenomen - mówi Przemysław Godyla. - Naprawdę cieszę się, że mogłem w tym uczestniczyć i przyczynić się do tego, że często bezimienne ofiary tych mrocznych czasów odzyskały tożsamość, że ktoś o nich po latach pamięta.
"28.4.1950. W dniu dzisiejszym zostały rozrzucone ulotki antypaństwowe przy ul. Hetmańskiej (…) o następującej treści: 'Precz z Rokossowskim! Precz z Bierutem! Precz ze Stalinem! Niech żyje Mikołajczyk! Sojusz między Polską i Rosją zerwany!'".
"Wrogie wypowiedzi przeciwko Państwu przy ul. Palacza podejrzany (…) wypowiadał się, że uchwała [dotycząca nowych podatków i płac] jest po to, żeby nam w dupę dać".
"Znieważenie generalissimusa J. Stalina w ten sposób że na wyciętym z gazety portrecie żałobnym podejrzany [uczeń technikum kolejowego] poczynił plamy atramentem".
"Sabotaż. Przy ul. Mottego 10 (…) nieupoważniony puścił w Zakładach Wyrobów Papierniczych w ruch maszynę drukarską, która uległa częściowemu uszkodzeniu na skutek niewłaściwego jej uruchomienia".
"Szeptana propaganda. Przy ul. Kordeckiego 12, gdzie b. właściciel stolarni w stanie nietrzeźwym wyrażał się słowami godzącymi w ustrój PRL, o światowej wojnie itp.".
"Nieprzestrzeganie tajemnicy państwowej. Kierownik Państwowych Zakładów Piwowarsko-Słodowych zostawiał biurko niezamknięte, w którym znajdowały się pisma tajne stanowiące tajemnicę państwową i służbową".
"6.3.1951 komisariat tut. MO powiadomiony został przez kierownika składnicy PCD Paged, że tegoż dnia (…) nieznany sprawca uszkodził i znieważył w biurze na ścianie portret Marszałka Polski Konstantego Rokossowskiego w ten sposób, że stłukł oszklenie portretu i podarł tło portretu, poczym schował portret za szafę".
"Przy ul. Lodowej i Małeckiego na afiszach dotyczących ustawy [o Narodowej Pożyczce Rozwoju Sił Polski] ktoś czerwonym tuszem dopisał (…) 'Dobry zwyczaj nie pożyczaj na armaty. Polacy, nie pożyczajcie bolszewickim siepaczom na czołgi!'"
"Płotkowiak posiada stragan na Rynku Łazarskim z warzywem i owocem (…) W dniu 14.4.1951 Płotkowiak wyraził się […] 'Jestem ciekaw czy w tym roku to wszystko szlag trafi (…) bo znowu muszę płacić domiar'".
Autorka/Autor: Aleksander Przybylski / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24