|

Jak się w Polsce bezkarnie leje ścieki do rzeki. I to z oczyszczalni. "Przekroczenia norm były, to jest bezsprzeczne"

Wojciech Gillmeister, powiatowy komendant społecznej Straży Rybackiej w Kartuzach
Wojciech Gillmeister, powiatowy komendant społecznej Straży Rybackiej w Kartuzach
Źródło: Tomasz Słomczyński
Wydawało się, że po wielkim zatruciu Odry latem ubiegłego roku nauczymy się wreszcie dbać o rzeki. Ale ślad po zrzucie ścieków - zwisający papier toaletowy ze studzienki przy Małej Słupinie na Pomorzu - uzmysławia nam, że na dobrą sprawę nic się nie zmieniło. - Powinniśmy zapobiegać powstawaniu patologii, a nie łatać jedną dziurę w dziurawym jak durszlak systemie. O skażeniu dowiadujemy się, gdy jest już za późno, gdy rzeka umiera - mówi hydrolog Michał Przybylski.Artykuł dostępny w subskrypcji

Ludzie gadają, ale według wójta to gadanie jest "ludowe". Czyli że nie jest oparte na faktach. Jednak w tym przypadku nie kończy się na zwykłym utyskiwaniu. Wędkarze trzykrotnie składali doniesienie do prokuratury. Inspektorzy służb ochrony środowiska wielokrotnie stwierdzali zanieczyszczenia w spuszczanych do rzeki ściekach. Wszczęli postępowanie, nałożyli karę. Sprawa trafiła do sądów.

Czytaj także: