Dlaczego Polska ciągle nie udzieliła zgody nowemu niemieckiemu ambasadorowi na podjęcie misji? Zwłoka wchodzi już w kolejny miesiąc. W świecie dyplomacji, taka sytuacja między teoretycznie bliskimi sobie państwami, to rzadkość. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Szefa niemieckiej misji dyplomatycznej w Polsce nie ma od niemal dwóch miesięcy. Nowy minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau nie komentuje, dlaczego polski rząd od tak długiego czasu blokuje przyjazd nowego ambasadora. - W asymetrycznych stosunkach między państwami zawsze traci ten, który jest trochę mniejszy – zwraca uwagę politolog prof. Klaus Bachmann.
Szczególnie, że Arndta Freytaga von Loringhovena jeszcze wiosną zaakceptował ówczesny minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz. Niemiec był też już 19 czerwca z wizytą u polskiego ambasadora w Berlinie. U Andrzeja Przyłębskiego gościł już jako przyszły ambasador Niemiec w Polsce. - To jest bez precedensu. Nie znam żadnego przypadku wśród partnerów w NATO i Unii Europejskiej, żeby coś takiego miało miejsce, że się czeka się nie przez tygodnie, ale już miesiące – zauważa dziennikarz "Der Tagesspiegel" Christoph von Marschall.
Problemem przeszłość ojca?
Niemiecki rząd oficjalnie sprawy nie komentuje. Polski ogranicza się jedynie do krótkiego komunikatu. – Procedury miały miejsce zgodnie z konwencją wiedeńską i zgodnie z dobrymi obyczajami dyplomatycznymi. Może rzecz dość długo się przeciągała, ale takie sprawy się zdarzają - przekonuje szef polskiej dyplomacji Zbigniew Rau.
Arndt Freytag von Loringhoven jest doświadczonym dyplomatą. Dwukrotnie był w Moskwie. W 2007 roku został wiceszefem Federalnej Służby Wywiadowczej Bundesnachrichtendienst. W 2014 został ambasadorem w Pradze, a dwa lata później objął stworzone właśnie stanowisko koordynatora ds. służb specjalnych NATO w Brukseli. - Z niemieckiego punktu widzenia, to na pierwszy rzut oka znakomita osoba. Polska powinna się cieszyć z takiej osoby, ale tu jest troszkę brak czułości, bo z drugiej strony tam jest to nazwisko tej rodziny – podkreśla Christoph von Marschall.
Ojciec von Loringhovena walczył w bitwie pod Stalingradem i był jednym z adiutantów w sztabie generalnym Wehrmachtu za czasów Adolfa Hitlera. Nigdy jednak nie został oskarżony o zbrodnie wojenne, ani przez aliantów, ani przez wymiar sprawiedliwości powojennych Niemiec. Dodatkowo jeden z krewnych nowego ambasadora miał brać udział w zamachu na Hitlera. - Każdy odpowiada za swoje życie, więc nie za to, co się wydarzyło z przodkami – mówi Andrzej Byrt, były ambasador Polski w Niemczech.
"Strona niemiecka odbiera to jako gest nieprzyjazny"
Ale ta karta rodzinnej historii może być problemem dla Prawa i Sprawiedliwości. - Nie wiem, czy to osobiste, czy to niekompetencja czy też sygnał polityczny, czy dowód na jakieś tarcia wewnątrz rządu. Ale skądinąd wiem, że strona niemiecka odbiera to jako gest nieprzyjazny – komentuje były minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Ostatni ambasador Rolf Nikel z placówką w Warszawie pożegnał się 30 czerwca. Odchodząc podkreślał znaczenie historycznego polsko-niemieckiego pojednania. Kiedy decyzja w sprawie nowego ambasadora zapadnie nie wiadomo. - Jesteśmy na etapie, gdzie słowo "nie" nie padło, ale cisza, która trwa już trzeci miesiąc jest prawie, że równoznaczna z takim sformułowaniem – ocenia Andrzej Byrt.
Źródło: TVN24