Wybrała trumnę, garnitur i krawat. Zobaczyć zmarłego mogła dopiero tuż przed pogrzebem, bo wcześniej policja i prokurator prowadzili swoje czynności. Wtedy okazało się, że nie mogli zrobić tego gorzej. Zmarły nie był tym, za kogo wzięli go funkcjonariusze. Pani Elizie powiedzieli "przepraszam" za poinformowanie o śmierci ojca i umyli ręce. - Przecież to nie sprawa o zabójstwo - bagatelizują. I nadal nie wiedzą kim jest zmarły.
Pani Eliza mieszka w Rzeszowie. W środę odebrała telefon od swojej mamy Marii. Przez słuchawkę usłyszała, że jej ojciec i były mąż matki nie żyje. Pan Andrzej miał zginąć na budowie, przygnieciony paletą z pustakami. Tak przynajmniej pani Marii, która z byłym mężem nie miała od jakiegoś czasu dobrego kontaktu, powiedzieli policjanci.
Poradzili też, by jak najszybciej załatwić wszelkie formalności związane z pogrzebem. Była żona i córka poszły za tą radą. Ceremonię zamówiły na sobotę, na godzinę 12. Ciało mogły zobaczyć dopiero tego dnia. I wtedy pomyłka wyszła na jaw. Mimo, że zwłoki były bardzo zmasakrowane kobiety spostrzegły, że mężczyzna, którego im pokazano ma wąsy. A tych pan Andrzej nigdy nie nosił. Bo nie lubił.
Wąsy i pomyłka
Pani Eliza i jej mama zaniemówiły. Zaczęły domyślać się, że ktoś wprowadził ich w straszliwy błąd. Żeby mieć pewność, poprosiły policjantów by zawieźli je do domu pana Andrzeja. Drzwi nikt nie otworzył, ale sąsiedzi, gdy usłyszeli pytanie "czy Andrzej nie żyje?", mocno się zdziwili. A to dlatego, że jeszcze w sobotę słyszeli jakieś dźwięki dochodzące z mieszkania. Poza tym, potwierdzili, że z wąsami swojego sąsiada, dla policjantów wciąż nieboszczyka, nigdy nie widzieli.
Kobiety wróciły do domu. Z ulgą odetchnęły dopiero godzinę przed pogrzebem. Wtedy pani Maria odebrała telefon. Zadzwoniła sąsiadka, która powiedziała, że były mąż żyje, ma się dobrze i siedzi w swoim mieszkaniu. Córka ucieszyła się, ale chwilę później dotarło do niej, co tak naprawdę się stało i skąd wzięło się całe zamieszanie. - Odebrałam trumnę, koszulę, krawat i garnitur. Myślałam, że bardzo by mu się podobał – mówi dzisiaj ze łzami w oczach. - Kiedy zobaczyłam to ciało, nie byłam w stanie o niczym innym myśleć. Teraz okazało się, że oglądałam obcego faceta – dodaje.
Kto umarł?
Jak to się stało, że musiała przez to wszystko przejść? - Prokurator, który był na miejscu zdarzenia zlecił policjantom identyfikację zwłok – tłumaczy prokurator Renata Krut-Wojnarowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. To właśnie oni przekazali śledczym błędne personalia zmarłego. A wszystko przez - jak podkreśla policja - fatalny zbieg okoliczności.
Na miejscu wypadku funkcjonariusze dowiedzieli się, że denat ma na imię Andrzej. Dostali również informację o tym, gdzie mieszka. Gdy przyjechali na miejsce nikt im nie otworzył. Sprawę też uznali więc za zamkniętą. Problem w tym, że w mieszkaniu, o którym mowa, mieszkali dwaj Andrzeje - ten, który zmarł oraz ojciec pani Elizy. Mieszkanie należało do tego drugiego. I to wystarczyło dociekliwym policjantom by stwierdzić, który z nich umarł.
Winny może się znajdzie
Dzisiaj policjanci przepraszają za swoją pomyłkę, ale do przesadnej odpowiedzialności się nie poczuwają. - To nie jest sprawa o zabójstwo, nie zachowaliśmy po prostu odpowiedniej ostrożności - stwierdził Paweł Międlar, rzecznik rzeszowskiej policji.
Funkcjonariusz zapowiada jednak, że "sprawa zostanie wyjaśniona", a wobec odpowiedzialnych za zaniedbanie zostaną wyciągnięte konsekwencje służbowe. - Jeżeli oczywiście okaże się, że ktoś taki jest - ucina rzecznik.
Źródło: tvn24