Piotr Krzyżowski, himalaista z Bielska-Białej, wszedł na ośmiotysięczniki Lhotse i Mount Everest w ciągu zaledwie dwóch dni, wspinając się samotnie i bez użycia dodatkowego tlenu z butli. - Za tym sukcesem jest ogromna praca, 10 miesięcy planowania i 10 miesięcy treningów, przygotowywania logistyki - powiedział w programie "Wstajesz i weekend".
- Nic wielkiego w górach nie zrobiłbym bez wsparcia mojej małżonki, dlatego ten najwyższy szczyt ziemi (Mount Everest - red.) dedykowałem jej - wyznał w programie "Wstajesz i weekend" himalaista i prawnik z Bielska-Białej Piotr Krzyżowski. Pytany, czy ma wsparcie rodziny, kiedy rusza w góry, odpowiedział, że jego żona, Agnieszka, akceptuję jego pasję i wpiera ją. - Wie, że góry są dla mnie ważne, że w górach odnajduje coś, co stabilizuje mnie na nizinach - stwierdził Piotr Krzyżowski.
Pytany o dzieci, odpowiedział, że pasja w jego życiu jest bardzo ważna, dlatego stara się ją zaszczepić również w nich. - Myślę, że wykazują zrozumienie - stwierdził.
"Za tym sukcesem jest ogromna praca"
Krzyżowski zdobył dwa ośmiotysięczniki Lhotse i Mount Everest, wspinając się samotnie i bez użycia dodatkowego tlenu z butli. Pytany o uczucia w takich chwilach, odpowiedział, że "to są bardziej odczucia, powrót do dziecięcych chwil, kiedy czytałem o tych pięknych wschodach i zachodach słońca naszych lodowych wojowników, kiedy o tym marzyłem i kiedy to wydawało się nierealne". - Teraz przeżywam to samo, będąc w tych miejscach - podkreślił.
Pytany o to, "co musi być w człowieku, żeby porwać się na taki czyn?", oznajmił. - Na pewno determinacja i na pewno bardzo duża samodyscyplina. To jest wisienka na torcie, osiągnięcie sukcesu, ale za tym sukcesem jest ogromna praca, 10 miesięcy planowania i 10 miesięcy treningów, przygotowywania logistyki - wyliczał.
- Widziałem, że przede mną, po zejściu z Lhotse, będzie jeszcze trudniejszy cel - mowił. Dodał, że wszyscy, którzy byli wtajemniczeni w jego plan, podkreślali, że to będzie bardzo trudne wyzwanie.
"Przebywałem w okolicach strefy śmierci cztery doby"
Krzyżowski wszedł na Lhotse i Mount Everest w ciągu zaledwie dwóch dni (21-22 maja). Pytany o to ile czasu trzeba w takich warunkach na regenerację sił, odpowiedział. - Przebywałem w okolicach strefy śmierci cztery doby, tam już nie ma możliwości, by organizm w jakikolwiek sposób się regenerował. Jego zdaniem, adrenalina, która w nim "buzowała" po zejściu z Lhotse, "napędzała go do kolejnego celu".
- Bardzo się cieszę, że zrealizowałem plan, że byłem w stanie ograniczyć do absolutnego minimum niebezpieczeństwa - mówił rozmówca "Wstajesz i weekend". Przyznał, że była to trudna wspinaczka, wspinał się sam, niósł swój sprzęt samodzielnie.
Krzyżowski wspomniał, że podczas wspinaczki na Mount Everest w pewnym momencie został sam, ponieważ wszyscy, którzy tam się wspinali, już schodzili z tej góry. Himalaista nie chciał się wspinać nocą, kiedy jest bardzo zimno. - Wspinam się bez tlenu, więc to jest bardzo ważne, aby uniknąć odmrożeń. Byłem na szczycie po godz. 14, to jest coś, czego w Nepalu się nie robi. Najczęściej na szczycie bywa się rano - podkreślił.
Pytany o powrót do rzeczywistości, wyznał, że "jest zderzeniem się z tym pięknym sukcesem". - Ale wracam teraz do funkcjonowania, czas z rodziną jest dla mnie bardzo ważny - stwierdził gość TVN24.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24