Prokurator Ewa Wrzosek poinformowała, że otrzymała informację o "możliwym cyberataku na jej telefon ze strony służb państwowych". - Koncern Apple przekazał mi dowody, że mój telefon był poddany działaniu Pegasusa - powiedziała redakcji tvn24.pl. Prokurator złożyła zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
Prokurator Ewa Wrzosek, członek Stowarzyszenia Lex Super Omnia, przekazała w czwartek, że dowiedziała się, iż mogła być inwigilowana.
- Koncern Apple przekazał mi dowody, że mój telefon był poddany działaniu Pegasusa. Jako prokurator, funkcjonariusz państwa, mam oczywiście świadomość, że takimi narzędziami organy powinny dysponować i używać, by zwalczać najpoważniejszą przestępczość. Ale brak zgody na niszczenie praworządności w Polsce nie jest żadnym przestępstwem - wyjaśniała w rozmowie z tvn24.pl.
Ona sama, od wielu lat, jest doskonale znana w swoim środowisku zawodowym, jako sprawny i rzetelny prokurator. Publicznego rozgłosu jej nazwisko nabrało, gdy zdecydowała o wszczęciu śledztwa w sprawie tak zwanych "wyborów kopertowych".
W kwietniu 2020 roku uznała, że ich organizacja "sprowadza zagrożenie dla życia i zdrowia wielu osób". Jeszcze tego samego dnia śledztwo zostało umorzone decyzją jej przełożonej, a dzień później prokurator krajowy Bogdan Święczkowski postanowił wszcząć postępowanie dyscyplinarne wobec Wrzosek z powodu "oczywistego i rażącego naruszenia przepisów prawa".
- Cała historia boli mnie jako Polkę. Teraz Polskę wymienia się w gronie takich państw jak Uganda, Filipiny, których reżimy za pomocą Pegasusa inwigilowały niezależnych dziennikarzy, opozycję - mówiła prokurator Wrzosek.
Koncern Apple rozpoczął ogólnoświatową akcję związaną z pozwem przeciwko izraelskiemu producentowi Pegasusa. To oprogramowanie szpiegujące instaluje się na wskazanych telefonach. Służy do inwigilowania korespondencji oraz danych zapisanych w urządzeniu.
Apple dostarcza osobom na całym świecie dokumentację o szpiegowaniu ich telefonów. Jedną z nich jest prokurator Ewa Wrzosek. Nazwiska innych nie zostały na ten moment upublicznione.
Wrzosek złożyła zawiadomienie do prokuratury
Późnym popołudniem w czwartek Wrzosek mówiła TVN24 o szczegółach tego, w jaki sposób dowiedziała się o ataku. Wyjaśniała, że dostała w tej sprawie wiadomość mailową i wiadomość iMessage.
- Z tej informacji wynikało, że byłam celem cyberataku. Nie wynikało z tej informacji, czy atak został dokonany, czy został tylko usiłowany. Natomiast ewidentnie było to wskazanie, że autorami ataku są służby państwowe posługujące się Pegasusem - powiedziała.
Przekazała, że złożyła zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa do Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- Liczę na to, że to postępowanie zabezpieczy stosowane dowody i doprowadzi do ustalenia sprawców tego przestępstwa. Oczywiście nie jestem osobą naiwną i wiem, że służby, które będą prowadzić to postępowanie, są najprawdopodobniej również sprawcami tego cyberataku na mój telefon. Zatem, jeśli chodzi o rzetelność tego postepowania u nas w kraju, nie jestem przekonana co do niej, mam poważne wątpliwości - dodała.
- Przeszłam już kilka etapów od wczoraj, od takiego pierwotnego uczucia zaskoczenia: dlaczego ja, po irytację wynikającą z faktu, że jestem prokuratorem, który również zajmuje się ściganiem tego rodzaju przestępstw - przyznała Wrzosek.
- Mam świadomość, że takie narzędzia jak Pegasus mogą być wykorzystywane w odniesieniu do ścigania najpoważniejszych przestępstw: terroryzmu, przestępczości zorganizowanej, handlu ludźmi. Natomiast z informacji ujawnionych publicznie wynika, że podmiotami inwigilacji byli aktywiści, dziennikarze, politycy - powiedziała prokurator.
System do inwigilacji kupiony za pieniądze z funduszu na wsparcie ofiar przestępców
To że Centralne Biuro Antykorupcyjne kupiło system do inwigilacji, ujawniliśmy na łamach tvn24.pl już we wrześniu 2018 roku. Dotarliśmy wtedy do akt Najwyższej Izby Kontroli, w których znajdował się rachunek na kwotę 33,6 miliona złotych. CBA tyle wypłaciło warszawskiej firmie informatycznej, która była przedstawicielem izraelskiego producenta oraz "polonizowała" system i podjęła się przeprowadzić szkolenia w jego używaniu.
Jak ujawniliśmy, służba antykorupcyjna sfinansowała kupno tego systemu, otrzymując 25-milionową dotację z tzw. "Funduszu Sprawiedliwości" nadzorowanego przez ministra sprawiedliwości. Inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli uznali, że przyjęcie przez ówczesnego szefa CBA Ernesta Bejdę tej dotacji stanowiło złamanie prawa. Dlatego złożyli zawiadomienie o złamaniu ustawy o dyscyplinie budżetowej przez dzisiejszego wiceprezesa PZU.
Chodzi o artykuł 4. ustawy o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, który w całości brzmi tak: "Działalność CBA jest finansowana z budżetu państwa".
- Wygląda jak łapówka dla CBA. Minister sprawiedliwości przekazał 25 milionów, a następnie CBA nie weryfikuje, w jaki sposób wydaje on setki milionów złotych zgromadzone na rachunkach Funduszu Sprawiedliwości - komentował były szef służby antykorupcyjnej Paweł Wojtunik.
Postępowanie dotyczące podejrzenia złamania przez szefa CBA dyscypliny finansów publicznych zakończyło się ostatecznie w kwietniu ubiegłego roku, po dwóch latach.
"Odmowa wszczęcia postępowania nastąpiła z uwagi na znikomą szkodliwość dla finansów publicznych, a nie stwierdzenie, że nie doszło do naruszenia przepisów. Informujemy, że w uzasadnieniu wskazano, że CBA powinno być co do zasady finansowane ze środków budżetu państwa (w wąskim rozumieniu budżetu), a nie ze środków Funduszu Sprawiedliwości, który jest państwowym funduszem celowym" - przekazało nam biuro prasowe Ministerstwa Finansów, którego minister jest zarazem głównym rzecznikiem dyscypliny finansów publicznych.
Źródło: tvn24.pl, TVN24