Opublikowany w sobotę w internecie film dokumentalny Tomasza i Marka Sekielskich "Tylko nie mów nikomu" przedstawia kolejne udokumentowane przypadki pedofilii w polskim Kościele. Podobnych ujawnianych historii - dramatów ofiar, wyroków sądowych, ale i spraw zamiatanych pod dywan - było w ostatnich latach więcej. O wielu z nich informowaliśmy w TVN24 i na tvn24.pl. Oto niektóre z takich spraw.
W ostatnich kilku latach ujawniono wiele innych przypadków pedofilii wśród polskich duchownych. Informowaliśmy o nich w TVN24 i na tvn24.pl.
Ksiądz Wojciech G. z Dominikany, skazany na siedem lat więzienia
Ksiądz Wojciech G. w 2013 roku był podejrzany o dopuszczenie się czynów pedofilskich wobec trójki dzieci na Dominikanie. Władze tego kraju zwróciły się o pomoc w jego zatrzymaniu do Interpolu.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie oskarżyła G. o 10 przestępstw - w tym obcowania płciowego z małoletnim oraz molestowania - wobec dwóch obywateli Polski i sześciu obywateli Dominikany.
Wołomiński sąd rejonowy skazał księdza w marcu 2015 roku na siedem lat więzienia, zaliczając mu na poczet kary rok spędzony w areszcie tymczasowym. Mężczyzna, który miał również zapłacić w sumie 155 tysięcy złotych tytułem "częściowego zadośćuczynienia za krzywdę" ośmiu pokrzywdzonym, zaproponował dobrowolne poddanie się karze.
Sąd zakazał Wojciechowi G. zbliżania się do pokrzywdzonych oraz pracy z młodzieżą przez 15 lat.
Na jego prośbę w lutym 2015 roku, jeszcze przed wyrokiem, Watykan przeniósł G. do stanu świeckiego.
Były nuncjusz apostolski nie doczekał procesu w Watykanie
Arcybiskup Józef Wesołowski, nuncjusz apostolski na Dominikanie, został odwołany ze stanowiska w związku z podejrzeniami o pedofilię.
Skandal wybuchł na początku września 2013 roku, kiedy media ujawniły, że 21 sierpnia abp Wesołowski został zwolniony ze stanowiska nuncjusza apostolskiego na Dominikanie i delegata w Portoryko.
Na jaw wyszło, że dostojnik zmuszał chłopców do czynów seksualnych, a jego komputer zawierał ogromne ilości materiałów z pornografią dziecięcą. Jedną z jego ofiar był 13-letni epileptyk, który otrzymywał leki od arcybiskupa w zamian za usługi seksualne.
11 lipca przed trybunałem Państwa Watykańskiego rozpoczął się proces byłego dyplomaty. Józefowi Wesołowskiemu, który był pierwszym hierarchą kościelnym, który miał stanąć przed watykańskim trybunałem w sprawie pedofilii, groziło siedem lat więzienia. Z powodu nieobecności oskarżonego, spowodowanej ciężką chorobą, rozprawa po sześciu minutach została bezterminowo odroczona.
Hierarcha zmarł w sierpniu 2015 roku.
Grzegorz K., skazany były proboszcz parafii na Tarchominie
To była jedna z głośniejszych afer pedofilskich dotyczących polskiego Kościoła. Były proboszcz parafii na warszawskim Tarchominie w 2013 roku został skazany przez Sąd Rejonowy w Otwocku na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata za molestowanie małoletniego. Wyrok ten został w 2014 roku utrzymany w mocy przez Sąd Okręgowy Warszawa-Praga.
W jawnym uzasadnieniu wyroku sędzia Małgorzata Bańkowska mówiła m.in, że nie można uznać, by zabarwienia seksualnego nie miało kilkukrotne całowanie 11-latka przez obcego dorosłego mężczyznę, połączone z wkładaniem mu języka do ucha. - Nawet gdyby to odbywało się za zgodą małoletniego, byłoby to przestępstwem - dodała sędzia.
Później o molestowanie i zgwałcenie oskarżyli go inni ministranci, ale śledztwa w tych sprawach nie skończyły się aktami oskarżenia.
Mimo wyroku sądu w Otwocku z marca 2013 roku, Grzegorz K. nie został wówczas odwołany z funkcji proboszcza. Od momentu postawienia mu zarzutów przewodniczył nabożeństwu co najmniej 500 razy, miał pod opieką ministrantów. Stracił posadę dopiero pod koniec września 2013 roku, po interwencji reportera TVN24.
Jak informowały media we wrześniu ubiegłego roku, byłemu proboszczowi powierzono zarządzanie domem emerytów w Otwocku, zakazując mu pracy duszpasterskiej z dziećmi i młodzieżą oraz posiadania profili na portalach internetowych.
Były ksiądz w dzieciństwie sam był ofiarą
W październiku 2013 roku o swych własnych doświadczeniach z dzieciństwa - kiedy padł ofiarą księdza pedofila - opowiedział w rozmowie z TVN24 były ksiądz Lesław Juszczyszyn.
Jego dramat zaczął się, gdy miał dziewięć lat. - Po mszy świętej, w której służyłem jako ministrant, proboszcz zabierał mnie do zakrystii. Zamykał drzwi, obnażał mnie, masturbował i całował - wspominał Juszczyszyn. - Byłem wykorzystywany do 13 roku życia - dodał. Podkreślił, że "dziecko wykorzystywane seksualnie czuje wstyd, poniżenie". - Jestem wściekły, kiedy hierarchowie, którzy powinni zatroszczyć się o najsłabszych i najmłodszych, tak naprawdę troszczą się o funkcjonariuszy Kościoła - powiedział.
Sam wstąpił do seminarium, bo wydawało mu się, że w Kościele znajdzie pomoc. - Zawiodłem się - przyznał. Wobec księdza, który go molestował, nikt nigdy nie wyciągnął żadnych konsekwencji.
Juszczyszyn przeszedł terapię, po której zdał sobie sprawę, że zostanie księdzem "było ucieczką". Po 15 latach zrezygnował z duszpasterstwa.
Pierwszy w Polsce domagał się zadośćuczynienia
Ksiądz Zbigniew R. był proboszczem parafii Św. Wojciecha w Kołobrzegu w latach 1998-2008.
Odwołano go z tej funkcji z powodu podejrzenia naruszenia zasad celibatu przez kontakty seksualne z dorosłym mężczyzną. Ksiądz został suspendowany przez biskupa, czyli zawieszony w pełnieniu obowiązków kapłana.
W 2010 r. Zbigniew R. został oskarżony przez prokuraturę o pedofilię. Do zarzutu się nie przyznał. We 2012 roku został uznany za winnego jedenastokrotnego doprowadzenia dwóch małoletnich do poddania się tzw. innym czynnościom seksualnym w latach 1999-2001 i skazany na dwa lata więzienia.
Jednym z pokrzywdzonych był Marcin K., którego kapłan wykorzystał 10 razy. Jako pierwszy w Polsce, domagał się zadośćuczynienia od instytucji kościelnych w wysokości 200 tysięcy złotych.
"Zdegradowana została moja psychika w sposób głęboki i trwały, zniekształcony został obraz własnej osoby i świata poprzez bycie czymś, a nie kimś" - napisał w dramatycznym liście skierowanym do papieża Franciszka.
W 2015 roku strony doszły do porozumienia.
Pierwszy punkt ugody mówił o wycofaniu w całości pozwu i roszczeń w stosunku do diecezji i parafii. Diecezja i parafia "w geście chrześcijańskiej pomocy" zrekompensowały kwestię terapii psychologicznej Marcina K., a kwota roszczenia wobec Zbigniewa R. została ograniczona do 50 tysięcy złotych.
Proboszcza z Tylawy bronił prokurator Stanisław Piotrowicz
Ksiądz Michał M. był proboszczem parafii w podkarpackiej Tylawie od 1966 r. W 2004 r. został prawomocnie skazany na dwa lata więzienia z zawieszeniem na pięć lat za molestowanie sześciu dziewczynek. Sąd potwierdził, że kapłan wkładał ręce pod bluzki dziewczynek, dotykał ich piersi, wkładał ręce do majtek i dotykał krocza, całował. Sąd orzekł również osiem lat zakazu wykonywania zawodu nauczyciela.
To właśnie w obronie proboszcza z Tylawy na konferencji prasowej w 2001 roku zabrał głos ówczesny prokurator Stanisław Piotrowicz. Śledztwo w sprawie skazanego kilka lat później księdza zostało wówczas umorzone. "Ksiądz w swoich zeznaniach potwierdził, że istotnie brał dzieci na kolana, a czyni to podczas lekcji religii. (...) Dzieci przytulał do siebie, głaskał, zdarzało się też i tak, że pocałował. Zdarzało się, że na kolanach siedziało kilkoro dzieci. Dzieci były szczęśliwe, zadowolone. Nie było w tym żadnego podtekstu seksualnego" - takie słowa Piotrowicza cytowali politycy opozycji, składając w marcu bieżącego roku wniosek o jego odwołanie ze stanowiska szefa sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka.
Proboszcz skazany, wielu parafian nie wierzyło w jego winę
W grudniu 2014 roku sąd drugiej instancji skazał na siedem lat więzienia Sławomira S., byłego proboszcza parafii w Szczukach (woj. łódzkie). Duchowny został skazany za molestowanie pięciu chłopców poniżej 15 roku życia. Usłyszał o półtora roku łagodniejszy wyrok, niż ten, na który w 2013 roku skazał go sąd pierwszej instancji.
Duchowny przebywał w areszcie od kwietnia 2012 roku. Wtedy też usłyszał pierwsze zarzuty. Akt oskarżenia wysłany do sądu zawierał zarzuty molestowania pięciu chłopców, którzy w chwili popełniania przestępstwa mieli od 13 do 15 lat. Wszyscy byli ministrantami w parafii skazanego duchownego.
Wierni z parafii przygotowali w 2012 roku list w obronie duchownego. Podpisało się pod nim ponad tysiąc osób. Po orzeczeniu sądu nie mogli uwierzyć, że "ich" ksiądz został skazany. Wielu sugerowało, że ksiądz padł ofiarą intrygi.
"Kościelna kara śmierci" dla księdza pedofila
Ksiądz Paweł K., wpadł w grudniu 2012 roku. Policja zatrzymała go po sygnale od obsługi jednego z hoteli we Wrocławiu. Niepokój pracowników recepcji miał zwrócić mężczyzna w średnim wieku, który co jakiś czas pojawiał się w hotelu w towarzystwie młodych chłopców. Według ustaleń śledztwa zapraszał nieletnich i wykorzystywał ich seksualnie. W zamian miał kupować im prezenty.
W czerwcu 2015 roku został prawomocnym wyrokiem skazany we Wrocławiu na siedem lat więzienia za pedofilię. We wrześniu został zatrzymany i doprowadzony do więzienia. Wcześniej, przebywając jeszcze na wolności, nękał swoje ofiary.
10 maja 2019 decyzję w sprawie Pawła K. podjął też Watykan. Jak ustaliły "Fakty" TVN, Paweł K. został wydalony ze stanu duchownego. Watykański wyrok ogłoszono mu w więzieniu.
- Za takie przestępstwa, które popełnił, grozi mu najwyższy wymiar kary, jaki jest w Kościele, jaki może spotkać osobę duchowną. Ja bym powiedział, że to jest kościelna kara śmierci, więc nie ma się co dziwić, że ten proces trwał - ocenił ks. Rafał Kowalski, rzecznik prasowy archidiecezji wrocławskiej.
Dla archidiecezji wrocławskiej nie oznacza to jednak zamknięcia sprawy. Jedna z ofiar pozwała kurię i domaga się wypłaty zadośćuczynienia. Pełnomocnik nastolatka twierdzi, że koszmar gwałconego chłopca i innych molestowanych dzieci mógł zakończyć się wcześniej. Zabrakło jednak reakcji ludzi, którzy wiedzieli o zachowaniu księdza.
Dostał wyrok, odprawiał msze w innej miejscowości
Ksiądz Krzysztof K. z parafii w Wojnowicach uczył religii w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Niesłyszących i Słabosłyszących imienia Marii Grzegorzewskiej w Raciborzu (woj. śląskie). W 2017 roku Sąd Okręgowy w Gliwicach uznał go winnym seksualnego wykorzystania 16-letniej głuchoniemej uczennicy. Był jej katechetą. Nie przyznawał się do winy.
Krzysztofa K. sąd rejonowy skazał na karę jednego roku i sześciu miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Po wyroku sądu rejonowego, od którego odwołał się ksiądz, prawomocną decyzję podjął sąd okręgowy.
- Po tym, jak zapadł prawomocny wyrok, został odesłany do klasztoru, gdzie, jak usłyszałam w opolskiej kurii, powinien pokutować i czekać na decyzję Watykanu w swojej sprawie - wyjaśniała Mirela Mazurkiewicz z "Nowej Trybuny Opolskiej". Ksiądz miał pokutować w klasztorze, jednak okazało się, że nadal odprawiał msze w innej miejscowości - w Kamieniu Śląskim.
- Nie został pozbawiony prawa do sprawowania posługi w naszej parafii, dlatego sporadycznie tutaj odprawia msze święte - tłumaczył ksiądz Arnold Nowak, proboszcz parafii pod wezwaniem Świętego Jacka w Kamieniu Śląskim.
Molestował harcerzy
Proces księdza Wojciecha L. ruszył w połowie maja 2018 roku. 35-letniego wówczas duchownego, pracującego w jednej z gdyńskich parafii, oskarżono o dokonanie pięciu przestępstw o charakterze seksualnym. W śledztwie ksiądz przyznał się do popełnienia tych czynów.
Został skazany na sześć lat więzienia za molestowanie dwóch podopiecznych podczas obozu harcerskiego w Bieszczadach. W toku śledztwa okazało się, że do molestowania miało dochodzić jeszcze przed wyjazdem na obóz. Zarzuty zostały rozszerzone o nowe czyny, a ksiądz przyznał się także do nich.
Sprawa wyszła na jaw na początku lipca 2017 roku, po powrocie harcerzy z obozu w Bieszczadach, który organizował oskarżony. Ksiądz często wyjeżdżał z młodzieżą. Dwaj chłopcy po powrocie o wszystkim powiedzieli rodzicom. Matki zgłosiły sprawę śledczym.
L. do końca życia nie będzie mógł pracować z dziećmi, a obu ofiarom musi zapłacić wysokie zadośćuczynienia. Wyrok jest nieprawomocny.
Obalony pomnik historycznej postaci
17 sierpnia 1980 roku ksiądz Henryk Janowski odprawił pierwszą mszę dla strajkujących stoczniowców, na którą przyszło także kilka tysięcy mieszkańców Gdańska.
Sygnały o tym, że legendarny kapelan Solidarności dopuszczał się molestowania nieletnich, pojawiały się od wielu lat. W 2004 roku prokuratura dwukrotnie rozpoczynała postępowanie w sprawie molestowania nastolatków przez prałata, ale postępowania umarzano.
Pod koniec 2018 roku do fundacji "Nie lękajcie się" zaczęły się zgłaszać kolejne osoby, które wyznawały, że są ofiarami księdza Jankowskiego. Oskarżały prałata o wykorzystywanie seksualne.
- To było ciało o ciało, bo członkiem wodził mi na przykład po piersiach, czy po plecach, czy po pupie - tak mówiła Barbara Borowiecka. O swym dramacie z czasu, kiedy miała 12 lat, milczała pół wieku milczała. Opowiadając o tym w rozmowie z "Faktami" TVN, tłumaczyła, jaki strach wśród dzieci budził ksiądz Jankowski.
Doniesienia o ofiarach księdza wywołały falę protestów przeciwko czczeniu pamięci duchownego. W marcu Rada Miasta Gdańska zadecydowała o odebraniu tytułu honorowego obywatela miasta nadanego ks. Henrykowi Jankowskiemu w 2000 roku. Radni zdecydowali także o zmianie nazwy skweru, na którym stał pomnik duchownego i o usunięciu samego pomnika, postawionego w 2012 roku w sąsiedztwie kościoła św. Brygidy w Gdańsku.
Ksiądz Jankowski nigdy nie stanął przed sądem. Zmarł w lipcu 2010 roku.
Milion złotych odszkodowania dla ofiary księdza pedofila
Katarzyna pochodziła z patologicznej rodziny. Ksiądz Roman B. obiecywał pomoc. Pojawił się u rodziców wówczas 12-letniej Kasi i zaproponował im, że zabierze dziewczynkę do szkoły z internatem w innym mieście. Rodzice się zgodzili. Ksiądz wielokrotnie gwałcił i bił dziewczynkę. Po kilkunastu miesiącach ofiara trafiła do domu dziecka i przerwała milczenie.
W 2008 roku ksiądz Roman B. został skazany na osiem lat więzienia. Po apelacjach ostatecznie w więzieniu spędził cztery lata.
W styczniu bieżącego roku zapadł przełomowy wyrok sądu w sprawie o zadośćuczynienie. Sąd Okręgowy w Poznaniu przyznał kobiecie milion złotych od zakonu chrystusowców, a także 800 złotych miesięcznie dożywotniej renty.
Zakon w lutym wypłacił ofierze zasądzoną kwotę, jednak wniósł w tej sprawie kasację do Sądu Najwyższego. Chrystusowcy zwrócili uwagę na fakt, że Roman B. nie jest już członkiem ich zgromadzenia. Co prawda po wyjściu z więzieniu trafił do domu księży emerytów pod Poznaniem, ale po procesie kościelnym przestał być księdzem.
26-latka opowiadała swoją historię w "Kropce nad i" w TVN24. Zgodziła się na wywiad tylko ze zmienionym głosem i zasłoniętą twarzą. - Boję się zarówno sprawcy, jak i społeczeństwa - wyjaśniała.
Kobieta wspominała, że ksiądz Roman powtarzał jej, że jeżeli wyjawi prawdę o gwałtach, to nikt jej nie uwierzy. - Mówił, że wszyscy go wielbią, szanują i będą wierzyć tylko jemu, a jak komuś powiem, to zrobi mi krzywdę - dodała.
Dariusz Kołodziej był ministrantem. Oskarża księdza Mariusza K.
Dariusz Kołodziej miał 13 lat, był ministrantem i marzył, aby kiedyś służyć do mszy na Jasnej Górze. Dziś ma 21 lat i oskarża księdza Mariusza K. o molestowanie.
- Przed moimi urodzinami ksiądz Mariusz powiedział, że ma dla mnie niespodziankę, że mnie zabierze gdzieś. Zabrał mnie do spa w Głuchołazach, rozebrał się w środku tam już do naga, nakłaniał mnie, żebym też się rozebrał - relacjonuje po latach mężczyzna.
Przez kilka miesięcy nie mówił nikomu o tym, co się stało. Jednak, jak wspomina jego matka, było widać, że coś się wydarzyło. Syn stał się skryty, drżały mu ręce, miał problemy w szkole. Gdy Dariusz zwierzył się matce, ta zgłosiła sprawę do diecezji opolskiej. Biskup Andrzej Czaja obiecał jej interwencję, ale - jak mówi Irena Kołodziej - duchowni namawiali ją do milczenia, żeby nie szła na policję ani do prokuratury.
Oskarżany przez 21-latka duchowny został odwołany z parafii, skierowano go do klasztoru. Sprawa molestowania została przekazana Kongregacji Nauki Wiary. W 2015 roku Mariusz K. został wydalony ze stanu kapłańskiego. Dwa lata później kuria zgłosiła sprawę do prokuratury.
Dariusz Kołodziej o swoim dramacie opowiedział podczas konferencji prasowej Fundacji "Nie lękajcie się", a także w programie "Fakty po Faktach" w TVN24.
Zespół biegłych od października ubiegłego roku pracuje nad opinią dotyczącą oskarżonego duchownego. Wciąż nie jest gotowa.
Dziewięć lat koszmaru ministranta w Ostrowitem
Mariusz Milewski miał 9 lat. Jego ojciec nadużywał alkoholu, a w domu panowała bieda. Był ministrantem w Ostrowitem (woj. wielkopolskie), w szkole podstawowej miał styczność z księdzem Jarosławem P., prowadzącym lekcje religii.
Ksiądz przez lata molestował go, a spotkania z nim miały jeden schemat. - Jakby chciał wprowadzić dziwny nastrój i włączał filmy pornograficzne - opowiedział po latach Milewski. - Z perspektywy czasu myślę, że on myślał, że ja jestem jego własnością - stwierdził.
Spotkania Mariusza Milewskiego z proboszczem miały trwać dziewięć lat. W 2012 roku napisał list do biskupa Andrzeja Suskiego. - Ksiądz, który miał być moim obrońcą, tak zwany rzecznik sprawiedliwości, stał po stronie księdza sprawcy - podkreślił Milewski.
Sąd biskupi w październiku 2015 roku wydał wyrok uniewinniający wobec księdza, zarzucał byłemu ministrantowi kłamstwo, dlatego ten postanowił szukać sprawiedliwości w sądzie cywilnym.
Ksiądz Jarosław P. został prawomocnie skazany w 2016 roku przez Sąd Rejonowy w Nowym Mieście Pilawskim, a rok później Sąd Okręgowy w Elblągu utrzymał postanowienie pierwszej instancji. Ani duchowny, ani przedstawiciele kurii nie zgodzili się z wyrokiem. Do Sądu Najwyższego został skierowany wniosek kasacyjny. Jak podała "Gazeta Wyborcza", 5 lutego Sąd Najwyższy oddalił kasację, utrzymując w mocy wyrok skazujący.
Dopiero po prawomocnym wyroku sądu powszechnego, Kościół wszczął procedurę wydalenia Jarosława P. ze stanu kapłańskiego.
Skazany za pedofilię, prowadził rekolekcje dla dzieci
Ksiądz Edward P. w 2003 roku został prawomocnie skazany przez Sąd Okręgowy w Świdnicy na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Odpowiadał za to, że będąc proboszczem parafii w Pszennie (woj. dolnośląskie), molestował ministrantów. Wówczas został odwołany z parafii, ale po trzech latach do pełnienia posługi wrócił.
Na jaw wyszło, że od kilku lat P. był proboszczem w jednej z dolnośląskich parafii. - Do 2006 roku ksiądz był zawieszony w posłudze kapłańskiej i nie był proboszczem. Od siedmiu lat jest na parafii - przyznał w 2013 roku ks. Stanisław Jóźwik, ówczesny rzecznik archidiecezji wrocławskiej.
- Wykazano winę, został skazany, ale dzisiaj, z uwagi na to, że upłynął okres próby, karę uznaje się za wykonaną. Nastąpiło zatarcie skazania i taka osoba traktowana jest jako niekarana - mówiła wówczas Agnieszka Połyniak z Sądu Okręgowego w Świdnicy
Ksiądz Rafał Kowalski, obecny rzecznik archidiecezji, podkreśla: P. w 2013 roku miał zaświadczenie o niekaralności, a więc "był niewinny w świetle prawa cywilnego".
- Arcybiskup Józef Kupny mimo wszystko postanowił wszcząć postępowanie kanoniczne, żeby zbadać tę sprawę. Efektem prac tej komisji było odwołanie księdza, w 2013 roku, z parafii. Od tego momentu arcybiskup nie powierzył mu żadnego urzędu - podkreśla ks. Kowalski.
Dwukrotnie skazany. Po pierwszym wyroku wrócił do dzieci
Ksiądz Piotr D. był proboszczem w parafii św. Ducha w miejscowości Werdun koło Tarczyna (woj. mazowieckie). W szkole podstawowej koło Tarczyna, gdzie uczył religii, był popularny wśród uczniów, kupował im lody, organizował czas po szkole.
Jeden z uczniów był molestowany od drugiej do szóstej klasy. W kwietniu 2007 roku opowiedział o o tym matce. Trzy miesiące po pierwszym zgłoszeniu ksiądz Piotr zostaje aresztowany. Przyznał się do winy. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego molestował chłopca.
Pierwszy proces był krótki, ksiądz został skazany na dwa lata bezwzględnego więzienia. Odwołał się od wyroku, a w obronie księdza wystąpili parafianie. Sąd w drugiej instancji zmienił wyrok na karę w zawieszeniu. D. otrzymał też bezwzględny zakaz działalności związanej z kontaktem, wychowaniem i edukacją małoletnich.
Kardynał Nycz przeniósł wówczas księdza 40 kilometrów na północ, do ośrodka w Pilaszkowie. Tam ksiądz D. miał być pilnowany przez kościelnego kuratora. Jednak trzy lata później jeden z chłopców przyznał się koleżance, że ksiądz go molestował. Piotr D. zaraz po wyjściu z aresztu zaczął wydzwaniać do swoich byłych uczniów. Dwóch z nich miał regularnie molestować.
W lutym 2011 roku ksiądz został zatrzymany i usłyszał zarzuty obcowania płciowego z nieletnimi, innych czynności seksualnych oraz rozpijania małoletnich.
Ksiądz ponownie przyznał się do winy. Tym razem trafił do więzienia na 3,5 roku, karę odbył w całości. Po wyjściu na wolność został przez kardynała Nycza skierowany do domu księdza emeryta, gdzie przebywa do tej pory. Ma zakaz wykonywania jakichkolwiek funkcji kapłańskich i sądowy zakaz kontaktowania się z nieletnimi.
Autor: akw//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24