|

Kamil cierpiał tyle dni. A gdzie wy wtedy byliście? 

Ośmioletni Kamil zakatowany przez ojczyma
Ośmioletni Kamil zakatowany przez ojczyma
Źródło: TVN24

Uciekał z domu. Znajdowali go w sklepie, na ulicy, na przystanku. Nie odpowiadał na pytania policjantów. Oddawali go matce, bo była trzeźwa. 8 marca przyszedł do szkoły ze złamaną ręką i pękniętą wargą. 30 marca nie przyszedł wcale. Matka powiedziała, że polał sobie twarz ciepłą herbatką. Przez pięć dni nikt do niego nie zajrzał. 

Artykuł dostępny w subskrypcji

Mieszkał z matką, ojczymem, piątką rodzeństwa, ciotką, wujem i dwójką kuzynów. Mieli dwa przechodnie pokoje z kuchnią. Domownicy codziennie przechodzili obok jego łóżka w jednym z siedmiu mieszkań, na parterze, za drzwiami przy samych schodach. Ciągle ktoś przechodził obok tych drzwi - w kamienicy zrośniętej z innymi domami, z oknami na podwórze, a z drugiej strony wprost na wąską ulicę. Chodziło się więc tuż przy tych oknach, za którymi przez pięć dni leżał ze złamanymi rękami, ze złamaną nogą, z krwiakiem na głowie i oparzeniami 25 procent powierzchni ciała, przytomny. 

Od 3 kwietnia był w szpitalu, na oddziale intensywnej terapii, w śpiączce farmakologicznej, która uśmierza ból. Długo nieleczone rozległe oparzenia spowodowały zakażenie organizmu i niewydolność wielonarządową. Podjęta po czterech tygodniach próba wybudzania została wstrzymana z powodu kolejnej infekcji. Chłopiec został podłączony do ECMO. To aparatura, która natlenia krew poza organizmem. Zastępuje płuca, czasem i serce, aż organizm się zregeneruje. 8 maja umarł.

Został pobity i poparzony w środę, 29 marca po południu, a pogotowie zostało wezwane do niego w poniedziałek, 3 kwietnia po południu.

Codziennie był w szkole, ale w tamten czwartek nie przyszedł.

Ani w piątek.

Ani w poniedziałek.

Dlaczego nikt nie pomógł mu wcześniej?

Oświadczenie rzecznika szpitala w sprawie śmierci 8-letniego Kamila
Oświadczenie rzecznika szpitala w sprawie śmierci 8-letniego Kamila
Źródło: TVN24

Dzieci z wielkiej traumy

- To nie jest tak, że na całej ulicy leje się alkohol - mówią mieszkańcy ulicy w Częstochowie, na której rozegrał się dramat Kamila.

Stoją tam stuletnie jednopiętrowe budynki, za czasów PRL zawłaszczone i zasiedlane przez państwo, od 1990 roku odzyskiwane i remontowane przez prawowitych właścicieli.

O kamienicę, w której mieszkał Kamil, nikt się nie upomniał. Do dzisiaj ma nieuregulowany stan prawny i pozostaje w administracji miasta. Mieszkańcy prywatnych domów wokół ucieszyliby się, gdyby zrównano ją z ziemią. I może będzie po ich myśli - w tym roku ma przejść ekspertyzę techniczną.

Tynk w klatce schodowej sczerniał od wilgoci i brudu, miejscami odsłonił cegły, murowane stopnie wyżłobiły się od kroków. Miasto nie inwestuje w kamienicę, bo nie należy do niego. Ale wciąż lokuje tam swoich mieszkańców. A oni idą za przykładem władzy i dbają tylko o własne kąty. Ludzie po eksmisji, z niskimi dochodami. - Państwo wpuszcza nam tutaj element - mówią ci z prywatnych domów. Dzwonią do straży miejskiej, na policję. Że hałas, że smród.

- Palą czym się da, ciuchami, plastikami - mówią. - Człowiek chce odpocząć w swoim domu, a tam od rana do wieczora pielgrzymują chmary pijaków - do pani Lidzi, która handluje ślepotką - a potem piją ten tani alkohol pod gołym niebem. Policja podjeżdża non stop.

- Osobiście byłam na skardze na policji. Jak coś takiego może być tolerowane! Ten proceder trwa od kilkunastu lat - mówi mieszkanka ulicy.

Pytam rzeczniczkę policji w Częstochowie Barbarę Poznańską o Lidię C. Rzeczniczka przekazuje, że policjanci z wydziału przestępstw gospodarczych znają tę osobę.

Kiedy miasto "wpuściło" do kamienicy rodzinę Kamila? Mieszkańcy prywatnych domów pamiętają, że ponad 10 lat temu, chłopca nie było jeszcze na świecie. Była Magdalena, dzisiaj 35-letnia, po drugim mężu B., była jej starsza o 10 lat siostra Aneta J. i mąż siostry Wojciech J., rocznik 1962.

Magdalena ma szóstkę dzieci z różnych związków. Ośmioletni Kamil i jego o rok młodszy brat to dzieci Artura. Dwójka najmłodszych (trzy lata i pół roku) to dzieci Dawida B. Rodzina mieszkała z siostrą Magdaleny, Anetą i jej mężem Wojciechem J. oraz dwójką ich dzieci.

Mieszkańcy prywatnych domów dopiero teraz, z mediów, dowiedzieli się, jak oni wszyscy mają na imię. Dzieci nigdy nie mogli się doliczyć.

- To widać po dzieciach, kiedy są bite. Są zgaszone, zgnębione - mówi mieszkanka prywatnego domu. - One takie nie były. W miarę ubrane, nieoberwane. Tyle że przeklinały, jak się bawiły. A matka nigdy nie mówiła do nich normalnie. Jakby szczekała: "Chodź tu! Nie chodź! Nie rób! Uh! Uh!". Idąc do sklepu, spojrzałam kiedyś przez ich okna. Obrazek jak z wysypiska śmieci. Stosy łachów. Okna brudne. Dwie kobiety w domu i taki bałagan. O gotowaniu chyba nie miały pojęcia. Codziennie w porze obiadu podjeżdżał catering z dobrej restauracji. Więc były jakoś odżywiane te dzieci. Pomyślałam: nie jest im chyba tak źle.

Od początku w kamienicy administrowanej przez miasto musiała być dwójka dzieci Anety, bo chłopcy mają dzisiaj po kilkanaście lat. W 2012 roku jej siostra Magdalena urodziła pierwszego syna, w 2014 - córkę. W 2015 na świat przyszedł Kamil.

- Szwagier zabierał wszystkim pieniądze, mi, Anecie, Magdzie. Chciałem się dorzucać do węgla, ale on kazał oddawać wszystko - wspomina Artur, ojciec Kamila, który wprowadził się do kamienicy po jego narodzinach.

Starszy od Magdaleny o 15 lat. Mieli podobną przeszłość. Dorastali w domu dziecka i skończyli tę samą zawodową szkołę specjalną, ona uczyła się na krawcową, on na ogrodnika. Zabierał ją ze szkoły i chodzili razem na cmentarz, na grób jej rodziców. Ona wtedy nie miała jeszcze żadnych dzieci, on miał pełnoletnią córkę, która też dorastała w domu dziecka.

Maltretowany ośmiolatek mieszkał w Częstochowie
Maltretowany ośmiolatek mieszkał w Częstochowie
Źródło: TVN24

Pobrali się. Był 2015 rok. Urodził im się Kamil, a rok później drugi syn. W 2017 rozeszli się. Artur mówi, że wrócił z pracy i miał wystawione torby za drzwi. Na pięć lat zniknął z życia synów.

Lato 2019, grill na podwórzu kamienicy Kamila. Nie ma już Artura. Jest Magdalena i jest Dawid B. Osiem lat od niej młodszy. Właśnie wyszedł z więzienia. Nie minie rok, urodzi im się pierwszy syn i znowu będzie ślub.

Dawid wrócił na stare śmieci. Urodził się 27 lat temu nieopodal kamienicy Kamila. - To była rudera bez kanalizacji. Podwórze od ulicy, wszystko było widać. Tam był alkohol i była przemoc - opowiadają mieszkańcy prywatnych domów. - Tak się łatwo mówi teraz o Dawidzie "bandzior". Ale to się nie bierze znikąd. To też były dzieci z wielkiej traumy, wychowane w byle jakim domu - mówią o Dawidzie i jego rodzeństwie. - Ojciec im się utopił, jak byli mali. Matka piła. A jej partner to był zbój, że głowa boli, wychodził i wchodził do kryminału.

Byli dziećmi: Dawid, jego brat bliźniak, dwaj starsi bracia i siostra. Nikt się o ich kamienicę nie upomniał i w końcu ją wyburzyli. Dzisiaj jest pusty plac, gdzie gęstnieje zieleń, gdzie pije się ślepotkę i spotkać można Piotra, lat 40, najstarszego z braci B. Mieszkańcy mówią, że tylko jeden z braci wyszedł na ludzi.

- Żonaty, pracuje, samochód ma, prawo jazdy, córkę - mówi o nim Piotr. - Ja jestem osobą bezdomną, bo mi mama umarła, ojczym umarł, tata umarł. Ja z kolegą chodzę po śmietnikach, puszki zbieram na złom. A w międzyczasie pracuję. Ktoś mi podał rękę, pracuję przy dociepleniach i tyle.

- Ludzie mówią, że wychowywaliście się na ulicy - zagaduję. - Jak na ulicy? - obrusza się Piotr. - To jest bzdura. Przecież ja tutaj mieszkałem koło kapliczki, mieszkaliśmy z mamą. W 2007 to wyburzali i my dostali 56 metrów w drugiej alei, koło pogotowia zaraz, dwa pokoje z kuchnią i łazienką. Później się dowiedziałem, że moja mama dostała pokój z kuchnią na Limanowskiego, ale mnie już nie było, bo mi się noga podwinęła i poszłem po pięciu latach przerwy za "dziesionę". I teraz wróciłem tutaj na stare śmieci.

- Powiedz pani, co to jest "dziesiona" - wtrąca kolega Piotra, który pamięta, jak małych bliźniaków B. odprowadzał do szkoły.

Piotr: - No, kradzież, no.

Kolega: - Z pobiciem.

Obaj mają padaczkę alkoholową i nie przestają pić.

- I dostałem cztery lata - opowiada Piotr. - Na razie mam spokój, cztery lata jak jestem na wolności. Pomagali mi z MOPS-u, od pani kurator dostałem pieniądze, kumpel założył firmę budowlaną i się tak trzymam jego. 14 lat przesiedziałem. Za młodu poszłem i tyle. Noga mi się podwinęła raz, drugi. I tyle. I koniec.

Dawid, ojczym Kamila, siedział dwa lata za kradzieże, rozboje, groźby karalne, naruszenie nietykalności fizycznej.

W sierpniu 2022 z Magdaleną i piątką dzieci wyprowadzili się do Olkusza. Wrócili na przełomie lutego i marca - już z szóstką.

- Uciekały?

- Jak dzieci nie są puszczane na dwór, to nic dziwnego, że uciekają na świeże powietrze. One praktycznie w ogóle nie wychodziły z domu. Tak się u nich przyjęło. Raz na jakiś czas wyszły w sobotę na pół godziny.

- Upał był nieraz jak diabli, 30 stopni, inne dzieci na dworze, a te w domu siedzą - wtrąca kolega Piotra.

Dzieci niemal w ogóle nie wychodziły z domu - mówią sąsiedzi
Dzieci niemal w ogóle nie wychodziły z domu - mówią sąsiedzi
Źródło: TVN24

Z całej dużej rodziny pracował tylko Wojciech. - Jak dzieci były na polu i Wojtek wracał z pracy, to one zaraz leciały do domu. Tak jakby mieli od Wojtka zakaz wychodzenia. Wojtek tam rządził. Dawid się w ogóle nie odzywał - mówi młody ojciec. - Raz była taka akcja, że Kamil uciekł przez okno i policja go tu przywiozła. I za przeproszeniem zainteresowali się nimi. Podobno była sprawa, mieli im dzieci odebrać za niedopilnowanie. Dlatego Dawid uwziął się na Kamila. On swoje dzieci kochał i szanował, a resztę traktował, jakby miał nimi zamiatać. Nie miał do nich uczuć, nie związał się z nimi, takie popychadła to były dla niego, a Kamilowi obrywało się za te ucieczki.

Artura (ojca Kamila i jego młodszego brata), odkąd się wyprowadził, sąsiad widział dwa razy w tym roku. - Jak przyprowadzał dzieci - mówi. - Za pierwszym razem zwróciłem uwagę, bo to tak wyglądało, jakby te dzieci w ogóle nie chciały tutaj wracać. Ciężko mi powiedzieć dlaczego. Mijałem się z nim w klatce. Ja wychodziłem, a on tego syna tak prowadził jakby na siłę, ciągnął.

2022 rok: ucieczki z domu

Sąd rodzinny kilka razy wszczynał postępowanie o wydanie zarządzeń opiekuńczych wobec dzieci Magdaleny. Jak informuje Dominik Bogacz, rzecznik Sądu Okręgowego w Częstochowie, już w kwietniu 2015 roku rodzina miała nadzór kuratora. Kto alarmował? Z jakich powodów? W aktach nie ma informacji. W życiu Magdaleny jeszcze nie było Dawida B., miała trójkę dzieci z innych związków, Kamil dopiero co przyszedł na świat.

Za drugim razem sąd powiadomiła częstochowska policja. Kilkuletni Kamil został znaleziony sam na ulicy. Był listopad 2019. Rozstrzygnięcie nastąpiło w czerwcu 2020. - Sąd doszedł do wniosku, że nie ma podstaw do zmiany zarządzeń opiekuńczych - mówi Bogacz. Nie dowiedzieliśmy się dlaczego.

W marcu 2021 rodzina została objęta wsparciem pracownika socjalnego. Nie przyniosło to spodziewanych efektów. Dlatego w czerwcu 2022 do sądu trafił wniosek Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. - Chodziło o niewydolność rodziców, trudne warunki mieszkaniowe, brak działań w kierunku uregulowania sytuacji zdrowotnej dzieci - wymienia Bogacz.

Decyzja sądu zapadła w połowie sierpnia: brak podstaw do zmiany zarządzeń opiekuńczych. Rodzina była już wtedy w Olkuszu.

Tamtejszy sąd zajął się nią 18 listopada "po otrzymaniu pisma ze szpitala", gdzie Kamil trafił po ucieczce z domu. Od razu ustanowił nad B. nadzór kuratora i zobowiązał ich do współpracy z asystentem rodzinnym. Zanim zakończył postępowanie, Kamil uciekł znowu.

"Policja w Olkuszu interweniowała trzykrotnie w sprawie samowolnego opuszczenia miejsca zamieszkania przez małoletniego chłopca" - informuje Sebastian Gleń, rzecznik policji w Krakowie.

"25.08.2022 roku otrzymaliśmy zgłoszenie około godziny 14.05, że dziecko samowolnie opuściło miejsce zamieszkania. Dziecko zostało odnalezione przez pracownika ochrony sklepu - chłopiec spacerował po sklepie bez opieki osoby dorosłej. Rodzice sami mieli poszukiwać dziecka w pobliskiej okolicy, ale bezskutecznie. O sytuacji powiadomili policję. Na miejscu interwencji pojawiła się matka dziecka, której przekazano chłopca - interwencja zakończona o godzinie 14.50".

"Zgłoszenie 13.11.2022 roku o godzinie 8.20 dotyczyło dziecka znajdującego się w okolicy przystanku autobusowego. Dziecko ubrane było nieadekwatnie do pory roku. Zgłaszającą była osoba postronna (przypadkowy przechodzień). Na miejsce wezwano pogotowie ratunkowe. Dziecko podczas interwencji policji znajdowało się pod opieką lekarzy a następnie trafiło na obserwację do szpitala."

"05.02.2023 roku o godz. 16.38., zgłosiła matka, że syn opuścił samowolnie mieszkanie. Chłopiec został odnaleziony przez osobę postronną, kiedy spacerował przy ulicy Świętokrzyskiej w Olkuszu. Dziecko po interwencji trafiło pod opiekę matki".

Dlaczego uciekał? Gleń: - Sytuacje dotyczyły problemów wychowawczych w rodzinie. Chłopiec wychodził z domu, kiedy na przykład matka karmiła lub usypiała niemowlę. Policjanci podczas interwencji rozmawiali również z dzieckiem. Jednak kontakt z nim był utrudniony, chłopiec nie odpowiadał na zadawane pytania.

Kamil posługiwał się pojedynczymi wyrazami, czasami dźwiękonaśladowczymi. Jak coś go bolało, to pokazywał palcem i mówił: "tu boli", "ał, ał", natomiast potrafił ocenić sytuację i adekwatnie używał słów do sytuacji, w której się znajdował - dowiedzieliśmy się od Agnieszki Cupiał, dyrektorki szkoły w Częstochowie, do której chodził chłopiec.

- Należy zwrócić uwagę, że szczegółowe rozpytanie dziecka może odbywać się w obecności opiekunów prawnych, a czynności przeprowadzone z udziałem małoletniego odbywają się zgodnie z obowiązującymi procedurami - zaznacza Gleń.

Policjanci nie mogą podnieść dziecku koszulki, by sprawdzić, czy nie ma śladów przemocy. Może to zrobić lekarz.

Kamil był w szpitalu po ucieczce, ale tylko 13 listopada. Dlaczego nie za każdym razem? Gleń powtarza, że 13 listopada chłopiec "ubrany był nieadekwatnie do panującej na dworze aury". Nieoficjalnie: siedział na przystanku w piżamie. - Istniała więc obawa, że mogło dojść do wyziębienia organizmu. W pozostałych dwóch przypadkach nie było podstaw do wzywania karetki pogotowia. Dziecko nie miało widocznych obrażeń wskazujących na stosowanie wobec niego przemocy fizycznej - rzecznik policji.

Sprawdzali, czy matka jest trzeźwa. Była trzeźwa, więc oddawali jej Kamila.

Ale zapewniają, że o każdej ucieczce informowali sąd.

Sąd wiedział więc o ucieczkach dziecka i o Niebieskiej Karcie, którą dwa razy zakładał rodzinie Ośrodek Pomocy Społecznej w Olkuszu. Jego dyrektorka zaznacza, że nie z powodu przemocy fizycznej. - Są różne formy przemocy, również zaniedbanie - mówi Magdalena Jajkiewicz.

Sąd w Olkuszu zapewnia, że kurator od 24 listopada do końca marca wielokrotnie kontrolował rodzinę w miejscu zamieszkania, współpracował z asystentem rodziny, z pracownikiem socjalnym, dzielnicowym, dyrektorem szkoły. Wymaga tego procedura Niebieskiej Karty - przedstawiciele instytucji zaangażowanych w rodzinę tworzą tak zwaną grupę roboczą i powinni wymieniać się informacjami.

Kurator składał do sądu regularne sprawozdania, w których zwracał uwagę na "niewydolność wychowawczą" rodziców. Ale nie sygnalizował przemocy fizycznej.

14 marca zapadła decyzja podtrzymująca wcześniejsze zarządzenie. Dzieci zostały w rodzinie pod nadzorem kuratora.

tj 2
Dr Marek Michalak: to, co się dzieje na dole, jest reperkusją tego, co dzieje się na górze
Źródło: TVN24

Luty 2023: ślady po przypalaniu papierosem 

Artur deklaruje, że chce odzyskać dzieci. Zaczęło się od córki, dzisiaj 29-letniej. - Dwa lata temu znalazła mnie na Facebooku - mówi. W tym roku w styczniu powiedział jej, że ma dwóch przyrodnich braci. Ale nie ma praw rodzicielskich do synów. Dlaczego? Mówi, że nie wie. Że rozprawa była zaoczna.

- Prawa rodzicielskie zostały odebrane wyrokiem rozwodowym w 2017 roku. Nie było pisemnego uzasadnienia tego orzeczenia - wyjaśnia Dominik Bogacz. - Ale sąd nie odbiera praw rodzicielskich bez powodu. Powody takiej decyzji muszą być poważne - dodaje sędzia, podkreślając, że nawet jeśli jeden rodzic wytacza dowody przeciw drugiemu, a ten drugi nie stawia się na rozprawy, sąd weryfikuje informacje.

Na ferie zimowe 2023 Artur wziął synów do siebie. Mówi, że dzwonił do niego kurator byłej żony, "żeby wziął sobie dzieci na próbę". W MOPS-ie o tym nie wiedzieli, Artur sam ich powiadomił, gdy już odwoził synów do domu.

To były ferie małopolskie, bo rodzina była jeszcze w Olkuszu, rozpoczęły się 30 stycznia. Po tygodniu, 5 lutego rano, Artur odwiózł synów do matki. - Po południu, jak już byłem w domu, Magda zadzwoniła i powiedziała, że Kamil uciekł. Wtedy Dawid się wtrącił i powiedział: "frajerze, masz przejeb…, łeb ci upier…, bo Kamil przez ciebie uciekł". I poleciał szukać Kamila, a ja zacząłem płakać. Magda powiedziała, że jak policja będzie mnie wypytywać, to żebym powiedział, że Kamil uciekł mi, a nie im. Ale ja nie ocyganiłem policji - opowiada Artur.

Następnego dnia rodzice dogadali się, że Kamil i brat ostatni tydzień ferii także spędzą u ojca. - Magda mówiła, że przez Kamila chcą im odebrać prawa rodzicielskie, że mają przez niego Niebieską Kartę. "Przykarć go", mówiła, "bo ja nie daję sobie rady z tymi gnojami" - twierdzi ojciec chłopców.

Artur mówi, że dzieci były brudne, nie miały czystych ubrań na zmianę i że wtedy zauważył u Kamila plamki na plecach i prawej ręce. I zapytał go, co to jest. "Dawid bije i papierosem" - miał odpowiedzieć chłopiec, naśladując gest gaszenia papierosa na ręce.

Ślady po przypalaniu papierosem na ciele Kamila stwierdzą potem lekarze i śledczy.

Artur twierdzi, że od razu powiadomił o tym kuratora, a ten obiecał zająć się sprawą. Sąd w Olkuszu zaprzecza, że kurator miał taką informację, a w sądzie w Częstochowie nie ma żadnego śladu na piśmie, by ojciec biologiczny Kamila kontaktował się z ich kuratorem.

Artur twierdzi, że powiadamiał także asystenta rodzinnego. MOPS w Olkuszu odpowiada, że to nieprawda.

Artur twierdzi także, że rozmawiał o tym z byłą żoną i Dawidem. - Dawid powiedział: "co on pier…, przecież ja palę eki" (papierosy elektroniczne - red.) - mówi.

I oddał im synów. - Bo się bałem kłopotów z policją. Żeby nie było, że porwałem dzieci - tłumaczy.

Dwa tygodnie przed skatowaniem: potknięcie o próg 

Kamil chodził do szkoły specjalnej przy ulicy Świętej Barbary w Częstochowie, gdzie klasy są małe, najwyżej ośmioosobowe. - U nas nie ma anonimowych dzieci, nie giną w masie ilościowej - mówi dyrektorka Agnieszka Cupiał. - Nie ma możliwości niezauważenia, że dziecku dzieje się krzywda.

Uczniów codziennie przyprowadzają i odbierają rodzice. Dlatego szkoła codziennie miała kontakt z matką Kamila. - Przychodzili obydwoje, natomiast partner mamy nigdy nie wchodził do szkoły, czekał gdzieś w oddaleniu - mówi Cupiał.

Od poniedziałku do piątku Kamil spał w internacie. 17 października matka nagle go wypisała, informując szkołę, że ma nowego partnera i chce rozpocząć nowy etap w życiu.

Przypomnijmy: B. przenieśli się do Olkusza już w sierpniu, gdy w sądzie w Częstochowie ważyła się sprawa zabezpieczenia ich dzieci.

Z powodu przeprowadzek w lutym chłopiec był w szkole tylko pięć dni. Najpierw miał ferie małopolskie, a potem rodzina wróciła do Częstochowy, gdzie rozpoczęły się ferie śląskie. Wynieśli się z Olkusza, gdy w sprawie ich władzy rodzicielskiej rozstrzygał tamtejszy sąd.

Częstochowę w woj. śląskim od Olkusza w woj. małopolskim dzieli zaledwie 1,5 godziny jazdy samochodem
Częstochowę w woj. śląskim od Olkusza w woj. małopolskim dzieli zaledwie 1,5 godziny jazdy samochodem
Źródło: Google Maps

1 marca Kamil wrócił do szkoły na Świętej Barbary. Matka powiedziała, że w Olkuszu mieli problem z mieszkaniem i znalezieniem pracy. Tym razem nie zgodziła się zapisać syna do internatu.

Szkoła powiadomiła o ich powrocie kuratora. Wprowadzili się z powrotem do siostry i szwagra Magdaleny. Zajrzeli tam dzielnicowy i pracownik socjalny.

8 marca zdarzył się "nieszczęśliwy wypadek", jak mówi Cupiał. Kamil poskarżył się w szkole, że boli go ręka. Miał też zasinienie i rozciętą wargę. Matka wyjaśniła wychowawczyni, że potknął się o próg i przewrócił. Poradzono jej, by rękę obejrzał lekarz. Nie posłuchała.

9 marca ręka bolała nadal. Szkoła wezwała matkę. Polecili jej zabrać dziecko do lekarza. Kamil wrócił do szkoły z ręką w gipsie i miał spotkanie ze szkolnym psychologiem na temat tego urazu. Co się stało, czy boli, jak sobie radzić z unieruchomioną ręką - musiał nosić gips dwa tygodnie. Nie zauważono u chłopca apatii ani smutku.

Szkoła powiadomiła o tym 17 marca pracownika socjalnego. Tydzień po zdarzeniu.

Środa: klapsior musi być 

W środę, 29 marca rano, rodzinę Kamila odwiedził pracownik socjalny. Rozmawiał z matką, chłopiec był w szkole. Magdalena kontaktowała się także z wychowawczynią syna. Do południa wymieniały się SMS-ami, bo następnego dnia Kamil miał pierwszy raz iść na basen. Jak wrócił do domu, został skatowany.

Prokuratura Okręgowa w Częstochowie ustaliła, że Dawid B. pobił Kamila pięściami, siłą wziął pod prysznic i przytrzymując, polał wrzącą wodą z bojlera, a na koniec rzucił na rozgrzany piec węglowy.

Według śledczych 8-letni Kamil był torturowany przez ojczyma
Według śledczych 8-letni Kamil był torturowany przez ojczyma
Źródło: TVN24

Ojczym jest podejrzany o usiłowanie zabójstwa dziecka i znęcanie się nad nim ze szczególnym okrucieństwem. Przyznał się, nie złożył wyjaśnień. Po śmierci Kamila prokurator generalny Zbigniew Ziobro polecił zmianę zarzutu na zbrodnię zabójstwa. Śledczy czekają na wyniki sekcji zwłok, która została zaplanowana na 10 maja.

Prokuratura ustaliła, że Magdalena B. i Aneta J. widziały maltretowanie Kamila. Matka i ciotka usłyszały zarzuty za to, że nie reagowały na znęcanie się nad dzieckiem i nie pomogły mu. Nie przyznały się.

Sąsiedzi "nic nie słyszeli" albo nie chcą rozmawiać na ten temat.

- Mnie tu nie ma, ja dużo pracuję i widzi pani, dwa metry pięćdziesiąt - mężczyzna wskazuje mur, który odgradza jego podwórze od kamienicy, w której mieszkał Kamil.

- Ja nie jestem zwolenniczką teorii, że nie wolno bić dzieci. Klapsior musi być, żeby dziecko znało swoje miejsce w szeregu. Ale nie, żeby tak katować! - mówi kobieta z domu po drugiej stronie. - Nie wiem, jak tam można było tego nie słyszeć. Ja nie słyszałam. Gdybym słyszała, tobym reagowała.

- Ja nie byłem świadomy, co tam się stało. Jak go trzymali w pokoju, to na klatce nic nie mogło być słychać przez zamknięte drzwi. Gdybym coś wiedział, tobym reagował. To był dla mnie wielki szok - mówi młody ojciec z kamienicy Kamila. - Nie pomyślałbym, że Dawid do takich rzeczy byłby zdolny. On zawsze dużo gada, co by to nie zrobił, a jak przychodzi co do czego, to ucieka. To taka ślamazara jest.

- Ja niczemu nie jestem winien. Ja tam nie chodziłem ani nic, to co mnie to interesuje. Cześć, cześć, pogadałem z nimi i tyle. Nie wiedziałem, że taki numer zrobią - mówi Piotr, starszy brat Dawida. W kieszeni nosi gazetę z artykułem o zarzutach dla brata. Wyciąga, rozkłada, czyta, składa i chowa do kieszeni. - Grozi mu dożywotka. Jak se pościelił, to tak ma - rzuca.

tj 1
Dr Aleksandra Piotrowska o śmierci Kamila: czy można było tego uniknąć? Boję się, że nie
Źródło: TVN24

- Ja nic nie widziałem, bo ja późno wracam z pracy. Ja tego nie zrobiłem. Jestem tylko wujkiem. Co ja mogłem zrobić, jak mnie nie było? - mówił Wojciech J., mąż siostry Magdaleny, kiedy jeszcze nie był podejrzany w tej sprawie. Usłyszał zarzut za to, że nie pomógł dziecku. Nie przyznał się.

Wuj mówił przed zarzutem, że wcześniej w domu nie było przemocy "przynajmniej z naszej strony" (jego i żony) i że "moje dzieci nigdy nie były bite". Dlaczego w środę Kamil został skatowany? - W człowieku drzemią różne sprawy - powiedział.

Wrócił do domu o 22.20. - Nie było za wesoło - przyznał o stanie Kamila. Mówił, że nie wiedział o pobiciu Kamila. - Matka może i wiedziała. Nie wiem. Ale to jest taka osoba, że ona choćby wiedziała, to nie powie, zawrze się w sobie.

Widział, że chłopiec jest poparzony. - On się chciał iść wykąpać, a mamy wodę z bojlera elektrycznego - wyjaśniał wuj. - Kurek był przekręcony na gorącą wodę i jak puścił, to się oparzył.

Czwartek: ciepła herbatka 

W czwartek, 30 marca rano, Magdalena poinformowała telefonicznie szkołę, że syn będzie nieobecny, bo poparzył buzię ciepłą herbatką. Tak jak w przypadku bolącej ręki Kamila, wysłali ją do lekarza. Przed południem zadzwoniła jeszcze raz do wychowawczyni, że syn dostał dwie maści i "teraz śpi". - To nas uspokoiło - mówi dyrektorka Agnieszka Cupiał. - Zwłaszcza że poprzednio, w przypadku ręki, mama autentycznie była u lekarza, czego dowodem był założony gips.

Matka zapowiedziała na dodatek, że Kamil wróci do szkoły dopiero po przerwie świątecznej, czyli za dwa tygodnie, bo na Wielkanoc ma iść do ojca biologicznego i jest do tego przygotowywany.

Dyrektorka MOPS w Częstochowie Małgorzata Mruszczyk mówi, że nie dowiedzieli się o tej absencji ani o wypadku Kamila.

Tego samego dnia, 30 marca, do drzwi Kamila zapukało dwóch pracowników socjalnych. Ale w innej sprawie. Jak informuje Tomasz Ozimek, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie, byli to członkowie grupy roboczej powołanej przez zespół interdyscyplinarny ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Chcieli odwiedzić B. w związku z Niebieską Kartą założoną w Olkuszu.

- Nie byli tam w związku z pracą socjalną - zaznacza Mruszczyk. Jak mówi, zespół interdyscyplinarny nie podlega pod MOPS, powoływany jest przez prezydenta miasta.

- Prezydent Częstochowy nie nadzoruje merytorycznie prac zespołu i grup roboczych, gdyż należy to do kompetencji przewodniczącego zespołu interdyscyplinarnego. Ani władze miasta, ani urząd miasta nie mają oczywiście wglądu do spraw i poufnej dokumentacji prowadzonej przez zespół - informuje rzecznik częstochowskiego magistratu Włodzimierz Tutaj.

29 marca, przypadkiem w dniu skatowania Kamila, wybrany został nowy skład zespołu. Do tego dnia jego przewodniczącym był policjant z oddziału prewencji. - Od października zeszłego roku przebywa on na długotrwałym L4, dlatego nie uczestniczył w pracach zespołu i nie miał zastępcy - mówi rzeczniczka policji Barbara Poznańska.

Nową przewodniczącą została pedagożka Agnieszka Zwolska z zespołu poradni psychologiczno-pedagogicznych w Częstochowie. Jak mówi, 30 marca, kiedy członkowie grupy wizytowali rodzinę Kamila, oficjalnie przejmowała w urzędzie kompetencje. - Według artykułu 9c ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie każdy członek grupy roboczej zobowiązany jest do poufności wszelkich informacji i danych, które uzyskali przy realizacji zadań - mówi Zwolska.

Prokuratura, również powołując się na dobro śledztwa, nie ujawnia, jak zakończyła się ta wizyta pracowników socjalnych. Rodzina miała prawo nie otworzyć im drzwi, a pracownicy socjalni mogli powiadomić o tym dzielnicowego albo kuratora sądowego. Śledczy sprawdzają, czy przedstawiciele wszystkich służb, zaangażowanych do pracy w rodzinie, niczego nie zaniedbali.

Wuj mówił, że wysyłał Magdalenę z Kamilem do szpitala. Mieli iść w czwartek. - Później, jak jechałem do pracy, to ona dzwoniła do mnie, że była u lekarza i że lekarz przepisał maść i że trzeba przykładać zimne kompresy. I na tym się skończyło. Ale jak wieczorem przyjechałem, mówię: "musisz iść z powrotem do lekarza, bo coś jest nie tak, on nie może tak wyglądać" - dodaje.

Według wuja Magdalena wypytywała lekarza, "czy to zejdzie, czy nie będzie śladów". Lekarz miał odpowiedzieć, że wszystko przejdzie, że "maściami to się rozgoni". Wuj osobiście widział, jak Magdalena smarowała Kamila maściami. A potem lekarz miał im powiedzieć, że maści "zrobiły efekt odwrotny".

Poniedziałek: rozcinanie ubrania 

W sobotę, 1 kwietnia, wychowawca Kamila wysłał Magdalenie SMS z pytaniem o stan buzi Kamila. Odpisała: "Trochę schodzi, prawie, trochę dobrze". W poniedziałek, 3 kwietnia, pytał o to kuzyna Kamila, syna Anety i Wojciecha. Kuzyn powiedział: "dobrze".

Tego samego dnia Magdalena zadzwoniła do Artura, "żeby wziął Kamila, przemył i zabrał do szpitala". Ojciec chłopca przyjechał po godzinie 14 i zadzwonił na 112.

Kamil leżał w pokoju z oknami na podwórze, w drugim pomieszczeniu od klatki schodowej. Nie mógł ustać na nogach. Trzeba było rozcinać ubranie, które przykleiło się do skóry. Lekarze podali mu leki przeciwbólowe, zaopatrzyli rany i Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym przetransportowali do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie czas powstania najstarszych urazów oszacowano na miesiąc przed przyjęciem do szpitala.

fakty
Ośmioletni Kamil z Częstochowy nie żyje
Źródło: Fakty TVN

Dzisiaj: zbiórki, telefony i dom dziecka 

Od tragedii mieszkańcy Częstochowy dzwonią do służb, jak tylko usłyszą, że dziecko zapłacze. Sąd musiał ustanowić kuratora do zarządzania majątkiem Kamila, bo w internecie zebrano dla niego ponad 630 tysięcy złotych.

6 kwietnia, po aresztowaniu Magdaleny i Dawida B., ich dzieci zostały zabezpieczone w pieczy zastępczej. U rodzeństwa Kamila nie stwierdzono śladów przemocy fizycznej. Dzieci Anety i Wojciecha J. zostały z rodzicami.

Najmłodsze dzieci B. (w wieku 3 lat i pół roku) umieszczono w rodzinie zastępczej. Starsze, w wieku 7, 9 i 11 lat - w domu dziecka. Formalnie także ośmioletniego Kamila. Tym samym złamane zostały dwa zapisy ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej: rozdzielono rodzeństwo i umieszczono w placówce dzieci poniżej 10. roku życia. Bo w rodzinnej pieczy zastępczej w Częstochowie w tamtym momencie były tylko dwa miejsca.

Artur odwiedzał Kamila w szpitalu i chciał odwiedzać młodszego syna w domu dziecka. Dzwonił do niego, rozmawiali długo przez telefon. Obie instytucje poinformowały ojca, że może przychodzić w odwiedziny, jak będzie miał dokument, że jest prawnym opiekunem dzieci.

W świetle prawa opiekunem Kamila do końca była Magdalena. W sądzie wszczęto postępowanie dotyczące pozbawienia jej i Dawida praw rodzicielskich wobec wszystkich dzieci. - Matka pisała do sądu, że tęskni za dziećmi i chce mieć z nimi kontakt, dlatego sąd zakazał jej wszelkich kontaktów z dziećmi - informuje Bogacz.

8 maja, w dniu śmierci Kamila, minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro zapowiedział: - Będziemy dążyć do najsurowszego wymiaru kary dla sprawcy oraz surowego ukarania wszystkich tych, którzy mieli świadomość nieprawidłowości, mieli świadomość patologicznych zachowań, nie reagowali, tak jak zareagować powinni. Zadaniem prokuratury jest badać działania wszelkich instytucji, które mogły w tej sprawie podjąć wcześniej działania, aby zapobiec tej tragedii.

kamil
Zbigniew Ziobro o zmianie kwalifikacji dla ojczyma
Źródło: TVN24
Czytaj także: