- Gdyby Pani Violetta czegokolwiek potrzebowała, na pewno dałabym jej wszytko, czego by chciała - zapewnia Elżbieta Budzyńska. Opiekunka Violetty Villas została skazana na 10 miesięcy więzienia za nieudzielenie pomocy artystce. Z wyrokiem się nie zgadza. Opowiedzieć o swojej relacji z artystką reporterce "Blisko ludzi" TTV. - Tylko pani Violetta mnie rozumiała. Ja szanowałam panią Violettę. Pani Violetta mnie. Nam było dobrze - mówi.
Violetta Villas zmarła w domu na początku grudnia 2011 r. w wieku 73 lat. Prokuraturze i biegłym nie udało się ustalić jednoznacznej przyczyny zgonu. Przyczyną śmierci artystki mogło być zapalenie płuc lub zator płucny w związku z komplikacjami po złamaniu nogi.
"Ja byłam tylko od wykonania"
W listopadzie winną nieudzielenia pomocy artystce w okresie bezpośrednio poprzedzającym śmierć sąd uznał jej opiekunkę - Elżbietę Budzyńską. Kobieta czuje się niewinna i z wyrokiem kategorycznie się nie zgadza.
Zarzut, że nie wezwała lekarza, mimo że jej podopieczna nie mogła chodzić, kategorycznie odpiera. - Do końca swojego życia chodziła na tej nodze - wspomina. - Ja jestem zwykły człowiek. Nie zauważyłam, że potrzebna jej jakakolwiek pomoc. Lekarza nie chciała. Nie mogłam zadecydować za nią. Jak ona czegoś nie chciała, to ja przez te wszystkie lata przyzwyczajona była, że musiało być to, co chce pani Violetta. Nie ja. Ja byłam tylko od wykonania - wyjaśnia.
"Violetta nigdy złego słowa nie powiedziała o Eli"
Jej słowa potwierdza jeden z fanów Violetty Villas. Wielokrotnie bywał w jej domu i twierdzi, że nie zauważył nic niepokojącego. - Wszytko zależało od pani Violetty. Pani Violetta powiedziała tak, to trzeba było tak zrobić - przekonuje Łukasz Grabarek. - Pani Elżbieta wielokrotnie dzwoniła do mnie. Mówiła, że pani Violetta nie chce żadnych lekarzy. Uważała siebie - i bardzo dobrze - za wielką osobę, diwę. I nie życzyła sobie, żeby ktoś obcy ją dotykał - twierdzi.
- Ta kobieta miała olbrzymią depresję. Przede wszystkim w związku z tym, że w momencie, w którym była w stanie jeszcze tworzyć, to nie było chętnych, którzy chcieliby z nią współpracować - wspomina muzyk Michał Wiśniewski. Zapewnia, że relacje między kobietami były dobre. - Z tego co mi wiadomo, Violetta nigdy złego słowa nie powiedziała o Eli. Chyba że do samej Eli.
Żeby przypadkiem nie krzyczała
- Nie chciała. Co to znaczy nie chciała? - denerwuje się szwagier artystki Jan Mulawa. - Jak widzi, że człowiek cierpi, to trzeba wezwać lekarza - przekonuje i twierdzi, że wielokrotnie próbował pomóc siostrze żony, ale za każdym razem na drodze stawała opiekunka. - Przez rok czasu dziesięć razy widziałem ją (Villas) przed domem. Miała zablokowany dostęp do ludzi, żeby przypadkiem nie krzyczała, nie prosiła o pomoc - opowiada.
Także według prokuratury Elżbieta Budzyńska izolowała artystkę od otoczenia i rodziny. Oskarżenie utrzymywało, że opiekunka podsycała lęk przed światem zewnętrznym, uzależniała podejmowanie decyzji od dostarczania Villas alkoholu i zmuszała artystkę do jego picia. Z tych zarzutów została jednak oczyszczona przez sad.
"Nam było dobrze"
Kilka lat temu, gdy Villas trafiła do szpitala psychiatrycznego, rodzina próbowała zająć się artystką. Ta wolała jednak wrócić do swojego domu, pod opiekę pani Elżbiety. I tak się ostatecznie stało - Villas wróciła do swojego domu rodzinnego w Lewinie Kłodzkim (Dolnośląskie). W szpitalu zmieniła swój testament. Majątek zapisała opiekunce. Ale sąd podważył wolę zmarłej uznając, że Villas nie była świadoma konsekwencji swoich czynów. Elżbieta Budzyńska zamierza odwołać się także od tego wyroku.
- Zostałam oblewana wiadrami gnojówki. Tak można powiedzieć - wyznaje. - Dziennikarze. Media. Wszyscy mnie atakują. Mam zepsuty autorytet. Tylko pani Violetta mnie rozumiała. Ja szanowałam panią Violettę. Pani Violetta mnie. Nam było dobrze - wspomina.
Autor: jl//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: "Blisko ludzi" TTV