„Nie wstydzę się tego co się stało”. „Będę żołnierzem do samego końca”, „Przysięgałem i nawet w cywilu będę żołnierzem” – tak mówili w wywiadzie dla TVN24 żołnierze, którzy siedzieli w areszcie za masakrę w Nangar Khel. Na wolności są zaledwie kilkanaście dni i – jak mówią - wiedzą, że to nie koniec walki o wolność. – Ale teraz będzie to równa walka – podkreśla plutonowy Tomasz Borysewicz.
Pytany o to, co stało się w afgańskiej wiosce 16 sierpnia blisko rok temu, podporucznik Łukasz Bywalec mówi tylko: mam nadzieję że niedługo prawda wyjdzie na jaw. – Ta, do której dążymy my, nasi obrońcy i rodziny – tłumaczy. Cały czas zastrzega, że ze względu na dobro śledztwa nie może o tym rozmawiać.
Wstydu nie czują
"Prawda jest taka, że ci ludzie nie zostali zabici, tylko zginęli. Nie wiedzieliśmy, że są tam cywile. To był przypadek". Plutonowy Tomasz Borysewicz
"Nie jesteśmy specjalistami od broni, mamy tylko umieć strzelać"
"Wiedzieliśmy, ze zdarzają się przypadki, że sprzęt może zachowywać się inaczej. Ale nie było wyjścia, bo musielibyśmy złożyć broń i jeździć na akcje z niczym. Broń dawała nam świadomość, że możemy się bronić". Podporucznik Łukasz Bywalec
- Były jakieś wątpliwości ze sprzętem, ale nie jesteśmy specjalistami, mamy tylko umieć strzelać – tłumaczy podporucznik Łukasz Bywalec. Zapewnia, że wszystkie awarie były raportowane. – Meldunek miał dać do zrozumienia, że kilka pocisków na salwie ucieka – tłumaczy plutonowy Tomasz Borysewicz. Broń nie była jednak sprawdzana w warunkach, jakie panowały w Nangar Khel. - Nigdy nie była testowana na takiej wysokości, bo to jest wysokość taka jak Rysy – przyznaje Borysewicz. A podporucznik Łukasz Bywalec dodaje: - Wiedzieliśmy, ze zdarzają się przypadki, że sprzęt może zachowywać się inaczej. Ale nie było wyjścia, bo musielibyśmy złożyć broń i jeździć na akcje z niczym. Broń dawała nam świadomość, że możemy się bronić.
Jak przyznaje plutonowy Borysewicz, wyjeżdżając na akcję do afgańskiej wioski, wziął pod uwagę, że sprzęt może nie zadziałać prawidłowo. – Wiedziałem, że jeśli pociski „zejdą” tyle co tydzień temu, to nikomu nic się nie stanie. Nie było możliwości, żebym wiedział, że stanie się to, co się stało – wyjaśnia. Zaznacza, że według obliczeń ekspertów pocisk ”zboczył” ze środka toru lotu o około 300 metrów. Ale – jak przyznaje – zdarzało się, że na takiej wysokości pociski „schodziły” nawet na większą odległość.
"Najgorszy jest przeciwnik, który chce zginąć"
O Talibach, którzy na co dzień w Afganistanie są ich wrogami dowódcy mówią, że to nieobliczalny przeciwnik. – Nie mają żadnych zahamowań. Dla nich to wojna religijna a zginąć to największa radość – ocenia podporucznik Łukasz Bywalec. Przyznaje, że to najgorszy z możliwych wrogów, bo „najtrudniejsza jest walka z przeciwnikiem, który chce zginąć”. Dodaje, że Talibowie mają jeszcze jedną przewagę – są na swoim terenie. – Obserwują nas, dokonują rozpoznania jak się poruszamy i dopiero potem atakują – tłumaczy Bywalec. - To są górale, a w każdym państwie to doborowi żołnierze. Pokonali ZSRR i potem walczyli latami. To wojownicy – potwierdza chorąży Andrzej Osiecki.
"Lepiej żeby nas czterech sądziło niż czterech niosło"
Pytany o to, czy misja w Afganistanie to wojna, plutonowy Tomasz Borysewicz mówi tylko: nie wiem, jak powinna wyglądać wojna, nie wiem jaka jest definicja. Wiem, że musimy ich ganiać po górach, żeby nie zeszli do nas. - Mamy jechać zrobić swoje jak najlepiej i przede wszystkim wrócić w tym samym składzie. Najważniejsze jest przeżyć i wrócić do kraju – dodaje podporucznik Łukasz Bywalec.
Na pytanie, jak wyobrażają sobie swoją przyszłość, wszyscy zgodnie przyznają, że żołnierzem zostaje się na całe życie. - Całe moje dorosłe życie byłem w wojsku. Nawet jak wyjdę do cywila, będę żołnierzem – mówi chorąży Andrzej Osiecki. – To jest gdzieś w sercu i żołnierzem zostanę do samego końca – dodaje starszy szeregowy Damian Ligocki. A plutonowy Tomasz Borysewicz, podkreśla: nie wstydzę się tego, co się stało. - Będę żołnierzem. A jak mi nie pozwolą to trudno, znajdę jakieś inne zajęcie – mówi. Jak dodaje, przed żołnierzami zawsze jest walka. - Na karabiny czy na papiery trudno. Lepiej żeby nas czterech sądziło niż czterech niosło. Ważne, że rodziny i mecenasi wyciągnęli nas z aresztu. Teraz ta walka będzie równa – mówi Borysewicz.
Koniec śledztwa w Nangar Khel
Naczelna Prokuratura Wojskowa w Poznaniu zakończyła śledztwo w sprawie masakry w afgańskiej wiosce Nangar Khel. Po ostrzale przez polski odział zginęło wtedy osiem cywilnych osób. Akt oskarżenia trafi do sądu. Oprócz żołnierzy biorących udział w akcji, możliwe są też akty oskarżenia wobec innych osób, być może kogoś z dowództwa.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24