To nie śmieci, te rzeczy mają dla nas wartość relikwi - przekonują rodziny ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. To reakcja na decyzję Wojskowego Inspektora Sanitarnego, który uznał je za zakaźne odpady medyczne i kazał zniszczyć. Działania wstrzymał Główny Inspektor Sanitarny Wojska Polskiego.
Rzeczy ofiar katastrofy pod Smoleńskiem to w sumie 68 worków (m.in. strzępki ubrań). Znajdują się w jednej z firm utylizujących odpady medyczne. Zgodnie z decyzją Wojskowego Inspektora Sanitarnego miały być spalone, ale Główny Inspektor Sanitarny Wojska Polskiego ją wstrzymał.
Jak tłumaczy, na prośbę rodzin ofiar i ich pełnomocników. Choć jako epidemiolog, uważa że nie ma tam niczego, co mogłoby być przechowywane jako pamiątka. Co więcej, ze względów epidemiologicznych należy uznać za te rzeczy za zagrożenie.
Jednak córka Zbigniewa Wassermanna, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem jest zdania, że z utylizacją osobistych rzeczy ofiar nie należy się spieszyć.
- Jako dowody rzeczowe powinny być zachowane do zakończenia postępowania - mówi Małgorzata Wassermann.
Przeciwny zniszczeniu rzeczy ofiar katastrofy smoleńskiej jest też Dariusz Fedorowicz, brat Aleksandra Fedorowicza, tłumacza języka rosyjskiego, który zginął 10 kwietnia. - Każda najdrobniejsza rzecz zabezpieczona z tego miejsca ma wartość relikwii i nie należy jej traktować jako zwykłych śmieci - stwierdza.
Źródło: Fakty TVN