Jako Zjednoczona Prawica jesteśmy przeciwko propagandzie środowisk LGBT, jesteśmy przeciwni propagowaniu tej ideologii w szkołach - mówił w "Jeden na jeden" minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski, komentując słowa łódzkiego kuratora oświaty o "wirusie LGBT". - Przytłaczająca większość Polaków nie chce, aby zmuszano dzieci do zajmowania się tą ideologią - ocenił. Jego zdaniem "słowa kuratora w żaden sposób nie wzywały do przemocy".
Łódzki kurator oświaty Grzegorz Wierzchowski został w zeszłym tygodniu odwołany ze stanowiska. Zbiegło się to w czasie z jego wypowiedzią w telewizji Trwam, gdzie mówił między innymi, że "wirus LGBT, wirus ideologii jest znacznie groźniejszy" niż koronawirus, "bo to jest wirus dehumanizacji społeczeństwa". Decyzję ministerstwa edukacji o odwołaniu Wierzchowskiego krytycznie komentowali przedstawiciele Solidarnej Polski wchodzącej w skład rządzącej Zjednoczonej Prawicy.
"Te słowa nie wzywają do jakiejkolwiek formy nienawiści"
Minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski we wtorkowym "Jeden na jeden" w TVN24 pytany, czy podpisałby się pod słowami łódzkiego kuratora oświaty, odpowiedział: - Jako Zjednoczona Prawica jesteśmy przeciwko propagandzie tych środowisk, jesteśmy przeciwni propagowaniu tej ideologii w szkołach. Ten kurator wypowiedział to własnymi słowami.
- My wyraźnie mówimy o tym, że szkoła ma być miejscem bezpiecznym dla wszystkich. Miejscem, do którego rodzic spokojnie może posłać swoje dzieci, miejscem, gdzie nie będzie agresywnej propagandy jednego środowiska - kontynuował minister.
Jego zdaniem słowa łódzkiego kuratora "nie wzywają do jakiejkolwiek formy nienawiści". - Absolutnie nie wzywamy do żadnej rozprawy z żadnymi środowiskami. Mówimy wyraźnie o tym, że szkoła ma być miejscem bezpiecznym - stwierdził szef MEN.
"Przytłaczająca większość Polaków nie chce, aby zmuszano dzieci do zajmowania się tą ideologią"
- Szkoła ma być miejscem, w którym dzieci nie tylko pobierają naukę, ale gdzie rodzice wiedzą o tym, że szkoła nie narzuca im poglądów, które sprzeczne są z ich poglądami, a przytłaczająca większość Polaków nie chce, aby zmuszano dzieci do zajmowania się tą ideologią - skomentował.
Powtórzył, że "słowa kuratora w żaden sposób nie wzywały do przemocy".
Pytany, czy nie chciałby skorzystać z okazji, by wszystkim dzieciom, które mają inną orientację seksualną niż heteroseksualna, i powiedzieć im, że mogą czuć się w szkole bezpieczni, odpowiedział, że "wszystkie dzieci, cała młodzież, która uczęszcza do polskich szkół, jest bezpieczna".
- Nauczyciele są przygotowani do tego, aby prowadzić z nimi zajęcia. Uczniowie czekają w tej chwili na to, aby wrócić do stacjonarnych zajęć, do kontaktów ze swoimi rówieśnikami i do bezpośrednich rozmów z nauczycielami, i my im to umożliwiamy. Wprowadzamy zasady, które mówią o tym, jak funkcjonować w tym trudnym okresie pandemii, bo alternatywą dla tego jest ponowne zamknięcie szkół, przejście na system zdalny, a on także ma swoje mankamenty, ja zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego podjęliśmy decyzję o powrocie do szkół - powiedział Piontkowski.
W poniedziałek wojewoda łódzki Tobiasz Bocheński na konferencji prasowej zapewnił, że podpisałby się pod słowami kuratora o "wirusie LGBT". - To nie jest wypowiedź względem osób LGBT, tylko względem pewnej ideologii, do której kurator się odniósł. Można równie dobrze mówić o wirusie marksizmu. To jest tak samo możliwa retoryczna figura, jak to, co powiedział kurator - tłumaczył Bocheński.
"Młodzi ludzie nie są takim nośnikiem choroby, jak dorośli. W miarę spokojnie mogą wrócić do szkół"
Piontkowski w "Jeden na jeden" był pytany również o powrót do nauki stacjonarnej od 1 września oraz o to, co się zmieniło od marca, kiedy zdecydowano o zamknięciu szkół.
- Wyraźnie widać, że choćby powrót młodych ludzi na egzaminy: ósmoklasisty, maturzysty, powrót do przedszkoli, konsultacje w szkołach nie spowodowały wzrostu zachorowań. Młodzi ludzie wyjeżdżają także na wakacje, nie słyszałem o masowych zachorowaniach na obozach lub koloniach - powiedział szef MEN. - To pokazuje, że młodzi ludzie, zgodnie zresztą z raportami ECDC [Europejskie Centrum do spraw Zapobiegania i Kontroli Chorób - red.] nie są takim nośnikiem choroby, o której wszyscy ostatnio mówią, i w miarę spokojnie mogą wrócić do szkół - ocenił. Jak dodał, doświadczenia krajów europejskich mają to potwierdzać.
Wypowiedzi w kontrze do tego, co mówi WHO. Piontkowski: opinie są bardzo różne
Na uwagę, że to, co powiedział, jest w kontrze do tego, co mówi Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), która zaznacza, że to młodzi ludzie są największym i najbardziej groźnym przekaźnikiem zakażeń koronawirusem, minister edukacji narodowej odpowiedział, że "opinie są bardzo różne".
- Opinii na temat tego, jak będzie rozwijała się epidemia i kiedy będzie ona groźna, kiedy nie, jest tak dużo i są tak różne, że trudno w tym gąszczu znaleźć jedyną, która zawsze będzie się sprawdzać. WHO też się myliła - skomentował Piontkowski.
- Zalecenia WHO mówią, że młodzież powinna nosić maseczki, ale niekoniecznie - powiedział. Dodał, że zalecenia dotyczące maseczek wśród młodzieży w szkole są "uzgodnione z Głównym Inspektorem Sanitarnym, który mówi o tym, że skoro młodzież nie jest aż tak poważnym przekaźnikiem, to nie ma powodów, aby przez każdą minutę nosiła maseczki".
- Inna sytuacja jest w małych szkołach kilkudziesięcioosobowych, a inna tam, gdzie jest tysiąc czy więcej uczniów. Stąd wyraźnie mówimy, że tam, gdzie jest większe zagrożenie, można zrobić obowiązek noszenia maseczek w częściach wspólnych - mówił Piontkowski.
"Minister edukacji nie jest epidemiologiem z zawodu"
Jak powiedział gość "Jeden na jeden", "decyzje ministra edukacji są uzgodnione z ministrem zdrowia i Głównym Inspektorem Sanitarnym, bo minister edukacji nie jest epidemiologiem z zawodu". - Trudno by było samodzielnie podjąć tego typu decyzje - zaznaczył.
Zwrócił również uwagę, że otwierając szkoły, trzeba brać pod uwagę nie tylko "skalę zachorowań, ale też skutki społeczne czy psychologiczne zamknięcia szkół". - Dziś musimy sobie zdawać sprawę, że otwarcie szkół jest związane z otwarciem całego społeczeństwa. Przecież nikt dziś nie wzywa do tego, abyśmy zamykali sklepy, komunikację publiczną. (...) Skoro mogą funkcjonować inne instytucje publiczne, nie ma powodów, by nie mogły funkcjonować szkoły - stwierdził Piontkowski.
"Dyrektor szkoły odpowiada w dużej mierze za to, co w szkole się dzieje"
Szef MEN przekonywał też, że ministerstwo edukacji nie zrzuciło odpowiedzialności na dyrektorów. - Tylko mówimy o tym, że dyrektor szkoły, tak jak to było pięć, dziesięć i piętnaście lat temu, odpowiada w dużej mierze za to, co w szkole się dzieje. On organizuje pracę szkoły - wyjaśniał.
Mówił również, że w poniedziałek rozmawiał z dyrektorami dwóch szkół w województwie podlaskim. - Byłem w dużej szkole, w której uczy się tysiąc uczniów, w Białymstoku i w mniejszej szkole wiejskiej, gdzie jest około 150-160 uczniów. I oni cieszą się, że mają ogólne wytyczne, które mówią jakich zasad trzeba przestrzegać - powiedział.
Na uwagę, że był w swoim okręgu wyborczym, minister odpowiedział, że nie ma to żadnego znaczenia, bo "dyrektor szkoły nie jest zależny od ministra edukacji".
- Dyrektorzy szkół wiedzą, jak wygląda ich zasób kadrowy, ich budynki, wiedzą jak dostosować te wytyczne do sytuacji w ich szkole. Gdybyśmy wprowadzili bardzo sztywne wytyczne, okazałoby się, że w części szkół są one nie do spełnienia, a w części szkół nie ma potrzeby wprowadzenia takich zasad - mówił Piontkowski.
Od września podstawowym modelem pracy w szkołach mają być zajęcia stacjonarne. Z uwagi na zagrożenie epidemiczne będzie też możliwy model mieszany: dyrektor szkoły po uzyskaniu zgody organu prowadzącego i na podstawie pozytywnej opinii sanepidu będzie mógł podjąć decyzję, że część dzieci lub klas będzie uczęszczać do szkoły w tradycyjnej formie, a część będzie uczyła się na odległość. Przy większym zagrożeniu epidemiologicznym w grę będzie wchodzić przejście całej szkoły na edukację zdalną.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24