W czasie lotu do Lublina z prezydentem na pokładzie w czerwcu zeszłego roku załoga popełniła szereg błędów - podała w czwartek Wirtualna Polska. Z raportu, do którego dotarł portal ma wynikać, że za sterami Embraera siedziała załoga, która nigdy wcześniej nie leciała z żadnym VIP-em lotem specjalnym.
Wirtualna Polska opisała w czwartek lot z prezydentem Andrzejem Dudą na pokładzie, który odbył się 1 czerwca 2020 roku w trakcie kampanii wyborczej. Załoga maszyny miała popełnić szereg błędów. Jak napisał portal, samolot Embraer o oznaczeniu bocznym SP-LIH lecący do Lublina wystartował z Goleniowa pod Szczecinem o godzinie 13:17. Maszyna wylądowała o godzinie 14.09.
O godzinie 14.02 miały zacząć się problemy. WP podała, że załoga, która była gotowa podejść do lądowania w Lublinie od strony północno-wschodniej, czyli na pasie 25, dostała nagle zgodę od wieży kontroli ruchu w Lublinie na lądowanie od południowego zachodu, czyli na drodze startowej 07.
Jak zauważa dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jadczak, tylko podejście na pas 25 jest wyposażone w ILS, czyli nowoczesny system nawigacyjny, wspomagający lądowanie samolotu. Dodaje, że oba pasy wymagają innych procedur związanych z podejściem do lądowania.
Dominik Punda, pilot kapitan z nalotem 15 tysięcy godzin w cywilnych liniach lotniczych podkreśla w Wirtualnej Polsce, że "lądowanie jest najtrudniejszym manewrem w lotnictwie". "A im cięższy i większy samolot, tym ten manewr staje się trudniejszy. Dlatego w pewnym momencie Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego stwierdziła, że duże samoloty cywilne mają mieć przy lądowaniu spełnione określone kryteria danych parametrów na odpowiedniej wysokości: prędkość, ustawienie silników, konfigurację samolotu" - mówi. "Jeśli tego nie masz na 1000 lub 500 stopach (odpowiednio 304 i 152 metry - red.), nie jesteś gotowy do stabilnego podejścia i nie masz prawa podchodzić do lądowania" - dodaje.
Jak czytamy w artykule, maszyna z głową państwa na pokładzie nie miała na wysokości 500 stóp spełnionych wymaganych parametrów, a mimo to piloci wylądowali.
Wirtualna Polska pisze, że z raportu sporządzonego przez Dział Jakości, Bezpieczeństwa Lotniczego i Ochrony Przewozów PLL LOT wynika, że gdy o godzinie 14.02 piloci stwierdzili, że wylądują inaczej, czyli na pasie 7 według procedury RNAV (mniej dokładnej i bardziej wymagającej) powinni ustalić między sobą, kto co robi i za co odpowiada w kabinie, zmienić ustawienia komputera, przeczytać informacje na temat tego podejścia.
Punda mówi portalowi, że "na ich miejscu powiedziałby, że potrzebuję pięciu minut nad Lublinem, wszystko by przygotował i podchodziłby na spokojnie do lądowania". "A oni nagle zaczęli przeprowadzać kompletnie nieprzygotowany manewr" - zauważa.
Jak pisze WP, załoga tłumaczyła w raporcie, że zdecydowała się na takie podejście, bo "wydawało się, że będzie w porządku".
"Widać, że w kabinie zapanował chaos"
Według opisywanego przez WP raportu, o godzinie 14:05 prezydencki samolot był o 3000 stóp (914 metrów) za wysoko. W odległości 9,5 kilometra od lotniska piloci postanowili gwałtownie zmniejszyć wysokość.
Punda tłumaczy portalowi, że "w trakcie zniżania nie powinno się przekraczać wartości 1000 stóp na minutę". "Oni mieli w pewnym momencie 2300! Aż dziwne, że nie włączył się GPWS, czyli system ostrzegający pilotów o odległości ich samolotu od powierzchni ziemi, czyli urządzenie, którego wycie pamiętamy z nagrań katastrofy w Smoleńsku" - dodaje.
Według WP załoga była alarmowana przez systemy bezpieczeństwa. O 14:08 miało się włączyć ostrzeżenie, że samolot za szybko leci w kierunku ziemi. Kolejny raz systemy miały zareagowały na wysokości 1000 stóp (304 metry).
"W zapisie lotu pojawia się wtedy przekroczenie parametru ENGINE IDLE. Upraszczając: można to porównać do wrzucenia luzu w samochodzie. Załoga w ten sposób próbowała zredukować zbyt dużą prędkość, ale według ekspertów to manewr bardzo niebezpieczny w tych okolicznościach" - czytamy.
Wirtualna Polska podaje, że o godzinie 14:07 piloci poprosili wieżę o drugą w ciągu kilku minut zmianę rodzaju podejścia do lądowania - visual, czyli lądowanie w oparciu o to, co widać za oknem maszyny. Następnie włączyli autopilota.
"Wtedy już im się kompletnie wszystko rozsypało. Byli za blisko pasa, mieli za mało czasu, już dawno powinni mieć pełną konfigurację samolotu, żeby w ogóle rozpocząć lądowanie, a oni na 300 stopach (91 m – red.) dopiero zabrali się za ustawianie klap" - ocenia cytowany przez portal Punda.
"W tym momencie widać, że w kabinie zapanował chaos. Zmienili procedurę podejścia na visuala, bo nie byli już w stanie zapanować nad automatyką. Stąd rozpięcie autopilota. Włączyło im się widzenie tunelowe: zobaczyli pas i chcieli już tylko wylądować za wszelką cenę" - mówi natomiast WP doświadczony pilot, który do niedawna pracował w PLL LOT.
"Załamanie współpracy w załodze"
Według WP w raporcie napisano: "Analiza przebiegu lotu oraz wywiadu z załogą wskazuje, że zmiana w ostatniej chwili typu podejścia na visual, połączona z rozpięcięm autopilota o 12:07:20 (czas UTC – red.) i dobrą pogodą nad lotniskiem, miała na celu redukcję obciążenia proceduralnego załogi. Jednak w związku ze zmniejszeniem poziomu automatyzacji i brakiem jasnej komunikacji w załodze doprowadziło to do zbytniego obciążenia pracą zarówno PF (kapitana - red.) jak i PM (drugiego pilota - red.) oraz załamanie współpracy w załodze".
WP pisze, że "załamanie współpracy w załodze" spowodowało to, że dopiero na wysokości 297 stóp (90 metrów) zaczęto wypuszczać klapy do właściwego położenia. Jak czytamy, w ocenie ekspertów to najpoważniejsze zaniedbanie, którego dopuściła się tamtego dnia załoga.
Jeden z doświadczonych pilotów chcący zachować anonimowość ocenia w rozmowie z WP, że "taki trochę Smoleńsk". "Lądowanie za wszelką cenę. Całe szczęście tym razem w dobrej pogodzie, więc chłopaki cały czas mieli visuala (lądowanie w oparciu o to, co widać za oknem maszyny - red.). Natomiast stabilizacja na 5 stopach, gdzie w mojej firmie wymagana jest na 1000 stóp, to zdecydowane przegięcie. U nas wyleciałoby się za coś takiego z roboty" - podkreśla.
Jego zdaniem, "wypuszczanie pełnych klap na 200 stopach też jest niedopuszczalne".
"Nieprawidłowy proces podejmowania decyzji i naruszenie procedur"
Według ustaleń WP, tego samego dnia, po powrocie do Warszawy, członkowie złożyli raporty, w których przyznali się do popełnionych błędów. Portal dodaje, że Komisja Badania Zdarzeń Lotniczych PLL LOT, która prowadziła postępowanie na samym wstępie incydent zakwalifikowała jako poważny.
Jak podaje Wirtualna Polska, "za bezsporną uznano winę załogi", a za główną przyczynę incydentu KBZL PLL LOT uznała "nieprawidłowy proces podejmowania decyzji przez załogę i w konsekwencji naruszenie procedur". Portal pisze, że za czynniki sprzyjające zdarzeniu uznano między innymi: przerwę w bieżącej praktyce członków załogi, spowodowaną zawieszeniem lotów w pandemii; nieskuteczne szkolenie na symulatorach; oraz niewłaściwe zarządzanie załogami przez PLL LOT.
Według WP, 1 czerwca zeszłego roku za sterami embraera siedziała załoga, która nigdy wcześniej nie leciała z żadnym VIP-em lotem specjalnym. Załoga miała być kompletowana w pośpiechu.
Kancelaria Prezydenta przekazała Wirtualnej Polsce, że "nie posiada informacji (…) dotyczących incydentu z nieustabilizowanym podejściem do lądowania w dniu 1 czerwca 2020 r. w Porcie Lotniczym Lublin SA".
Źródło: Wirtualna Polska