Urzędnicy Andrzeja Dudy wiedzieli o tym, że kontroler lotów w Zielonej Górze może pracować jedynie do godziny 22. Tvn24.pl dotarł do korespondencji mailowej, która to potwierdza. Publikujemy też nagrania rozmów pilotów prezydenckiego samolotu z wieżą. Słychać na nich o "naciskach" i pytaniach od "najważniejszych pasażerów". - Na każdym etapie były nieprawidłowości, zupełnie jak w Smoleńsku - komentuje jeden z naszych informatorów.
O locie z prezydentem Andrzejem Dudą na pokładzie informowaliśmy w tvn24.pl dziewięć miesięcy temu. Czarterowany przez rząd od LOT-u embraer wystartował z lotniska w Babimoście pod Zieloną Górą 2 lipca 2020 roku już po zakończonej służbie kontrolera i bez wydanej zgody na start. O tym incydencie informowała wówczas również "Gazeta Wyborcza".
Na początku ubiegłego tygodnia Wirtualna Polska ujawniła zapisy wiadomości z grupy utworzonej na jednym z komunikatorów, w której skład weszli m.in. prezes PLL LOT Rafał Milczarski, prezes Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej Janusz Janiszewski, dwóch wiceministrów: Marcin Horała (resort infrastruktury) i Maciej Małecki (Ministerstwo Aktywów Państwowych) oraz Marcin Kędryna, ówczesny szef biura prasowego w Kancelarii Prezydenta.
- Panika wybuchła, jak przyszły pytania od dziennikarzy. Ze strony pilotów to było poważne przekroczenie. Przez cztery minuty samolot z głową państwa był narażony na zderzenie z innym obiektem. Zarząd LOT-u myślał tylko o tym, co zrobić, by sprawa nie zaszkodziła prezydentowi. Przez wątek nacisków na pilotów mogły pojawić się porównania ze Smoleńskiem - przyznaje w rozmowie z tvn24.pl informator, który zna przebieg konwersacji w założonej 9 lipca 2020 roku grupie konwersacyjnej.
Również 9 lipca - jak pisaliśmy w tvn24.pl - narodowy przewoźnik zgłosił incydent z 2 lipca do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, choć prawo lotnicze nakazuje zgłaszanie incydentów "niezwłocznie" (najpóźniej w ciągu 72 godzin). Według naszego rozmówcy opóźnienie miało wpływ na to, że przepadły bezpowrotnie zapisy rozmów z kokpitu prezydenckiego samolotu, które są automatycznie kasowane, jeśli nie zostaną zabezpieczone ze względu na zgłoszony incydent, a maszyna odbywa kolejne loty.
- Dopiero 3 lipca o sprawie dowiedział się nasz safety menager. Wtedy poprosiliśmy pilotów o wyjaśnienia. Tłumaczyli, że nie zgłosili od razu incydentu, bo nie byli świadomi, że wykonywali lot w przestrzeni niekontrolowanej. To nie świadczy dobrze o ich wyszkoleniu - ocenia nasz rozmówca.
Pomimo braku nagrań z kokpitu zachowały się jednak nagrania korespondencji pilotów z wieżą kontroli lotów w Babimoście, do których dotarł portal tvn24.pl. Nagrania, razem z korespondencją mailową między LOT-em i Kancelarią Prezydenta oraz grafikami pracy załogi, które udało się nam zdobyć, rzucają nowe światło na sprawę.
Kapitan odświeża uprawnienia
Załogę podczas feralnego lotu tworzyło dwoje lotników - pracująca w PLL LOT od 2015 roku młoda kapitan z dwuletnim stażem na tej funkcji oraz doświadczony instruktor.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam