- W tak tragicznej konfiguracji to nie widziałem lądowań - ocenił wczorajszą katastrofę samolotu w San Francisco w "Faktach po Faktach" w TVN24 kpt. Wrona. Razem z red. Michałem Setlakiem ocenili, że boeing 777, pomimo idealnych warunków pogodowych, długiego pasu startowego i doświadczenia pilotów, miał nieustabilizowane podejście, co mogło doprowadzić do katastrofy.
Kpt. Wrona i redaktor Michał Setlak z "Przeglądu Lotniczego" próbowali przybliżyć błędy, do których doszło podczas wczorajszego tragicznego lądowania w San Francisco, w którym zginęły dwie osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych. Obaj przyznali, że podejście samolotu do lądowania było przede wszystkim nieustabilizowane.
- Z nieustabilizowanym podejściem mieliśmy również do czynienia w przypadku katastrofy w Smoleńsku. I to może być przyczyna - że ten samolot znalazł się za nisko jeszcze przed pasem, że uderzył w falochron - tłumaczył Setlak.
Ekspert: powinien odejść na drugi krąg
Redaktor zaznaczył, że w takim przypadku pilot powinien odejść na drugi krąg, ponieważ potem może mieć za mało czasu, żeby uniknąć błędów. - Takie podejścia nieustabilizowane to jest rzecz, których się unika w lotnictwie pasażerskim - wyjaśniał.
Sama droga podejścia od wody na lotnisku w San Francisco nie jest szczególnie niebezpieczna - uważa kpt. Wrona. - Podobnych lotnisk jest dużo - powiedział. Ocenił również, że tego typu tragiczne lądowanie, w którym samolot uderza o kamienne nadbrzeże przed pasem startowym, w wyniku czego odpada mu ogon, to pierwszy z tak poważnych incydentów na tego typu lotnisku.
- W tak tragicznej konfiguracji to nie widziałem lądowań - podsumował pilot. I podkreślił, że tarcie, do którego doszło mogło poskutkować o wiele gorszymi uszkodzeniami wewnątrz samolotu niż miało to miejsce. Mogło też spowodować pożar paliwa, którego wczoraj na szczęście udało się uniknąć.
Wrona: to wytrzymały samolot
Kpt Wrona mocno podkreślał fakt, że tego typu duże samoloty, jak Boeing 777, są szczególnie wytrzymałe i budowane w taki sposób, aby minimalizować niebezpieczeństwo dla pasażerów i załogi w sytuacji zagrożenia.
Jak tłumaczył pilot, szczególna budowa tej maszyny ma doprowadzić do odpowiedniej amortyzacji podczas tego typu tarć, do jakiego doszło wczoraj, kiedy podwozie samolotu sunęło po pasie starowym.
Szczególne znaczenie ma również, jego zdaniem, specjalne umiejscowienie silników w Boeingu 777. - Paliwa w zbiorniku centralnym, czyli tym pod kadłubem i w kadłubie nie było - mówił ktp. Wrona i wyjaśniał, że tego typu konstrukcja jest przemyślana ze względu na bezpieczeństwo, bo właśnie ta część jest narażona na kontakt z przeszkodą. - Natomiast w tych zbiornikach skrzydłowych, ale w tych od silnika na zewnątrz, tam była pozostałość paliwa, która jest potrzebna - dodał.
"Doświadczenie pilotów to nie jest gwarancja"
Obaj eksperci zgodnie przyznali, że na razie nie powinno się ferować wyroków, jeśli chodzi o przyczyny katastrofy lub ewentualne błędy pilotów. Jak tłumaczył Setlak, doświadczenie pilota nie daje gwarancji, że nigdy nic się nie stanie podczas lotu. - Największa katastrofa w dziejach lotnictwa cywilnego, czyli zderzenie Jumbo Jetów na Teneryfie, gdzie zginęło ponad 500 osób, to był efekt złej decyzji pilota, który był szefem pilotów KLM-u, miał co najmniej kilkanaście tysięcy godzin - argumentował.
Autor: aj/iga / Źródło: tvn24