Zmierzenie się z koronawirusem to jedno, po chorobie trzeba jeszcze dojść do siebie i tu dla wielu osób zaczyna się problem. Rehabilitacji pocovidowej potrzebuje 30 procent pacjentów. Placówki do tego wyznaczone nie wystarczają, dlatego NFZ stawia na rehabilitację ambulatoryjną. Program jeszcze nie ruszył, a już jest wiele zastrzeżeń. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Pani Justyna chorowała na COVID-19 siedem miesięcy temu. Wciąż ma powikłania neurologiczne. - Stoję w sklepie i nie pamiętam, jak do tego sklepu przyszłam i co ja tam robię – przyznaje. Do tego pojawiły się problemy z trzęsącymi się rękoma i czytaniem. Lekarz wypisał skierowanie na rehabilitację do szpitala, ale pani Justynie nigdzie nie udało się dostać. - W większości chcą wspomagać ludzi, którzy mieli gorzej z płucami – mówi.
"Mamy prawie milion osób, które wymagają pilnej fizjoterapii, rehabilitacji"
Miejsc z rehabilitacją pocovidową wciąż przybywa. Szpitali i uzdrowisk, do których można zgłosić się na turnus, jest łącznie prawie 150, ale to za mało. - Mamy prawie milion osób, które wymagają pilnej fizjoterapii, rehabilitacji – podkreśla Dariusz Banik z Brzeskiego Centrum Medycznego.
Z badań naukowych wynika, że rehabilitacji potrzebuje 30 procent pacjentów pocovidowych. - Taki pacjent powinien przejść porządną próbę wysiłkową na aparaturze, która gwarantuje sprawdzenie parametrów krążeniowo-oddechowych – tłumaczy szef Zakładów Rehabilitacji w Oleśnicy dr Waldemar Mieszała.
Dlatego Narodowy Fundusz Zdrowia zapowiedział uruchomienie rehabilitacji ambulatoryjnej, czyli blisko pacjenta w przychodniach lub podczas wizyt domowych, bez wyjazdów. Program jeszcze nie ruszył i choć rehabilitanci mówią, że ma wiele zalet, to istnieje zagrożenie, iż nie skorzysta z niego zbyt wiele osób. - Dostanie się w moim ośrodku na rehabilitację ambulatoryjną to jest osiem miesięcy. Jeśli dołożymy do tego pacjenta pocovidowego, będzie on czekał w kolejce – przyznaje Banik.
Przychodniom nie będzie się opłacać zajmować pacjentem pocovidowym, bo jego rehabilitacja została znacznie niżej wyceniona przez NFZ niż w przypadku pacjenta z innymi schorzeniami. Różnice wynoszą kilkadziesiąt złotych, a pierwsza wizyta została wyceniona jeszcze o połowę mniej. Rehabilitanci obawiają się, że porządnej i łatwo dostępnej rehabilitacji nie będzie. - To jest osoba specjalnej troski, nie wolno popełnić błędu, bo może się skończyć dramatycznie – podkreśla Mieszała.
"Ta wycena naprawdę jest żenująca"
Dlaczego więc Narodowy Fundusz Zdrowia inaczej wycenia pacjenta covidowego i niecovidowego? Agencja taryfikacji na razie nie odpowiada na pytania o przyczyny takiej decyzji, a NFZ podaje kwoty za cały sześciotygodniowy cykl leczenia. - Placówka w przypadku miejsca zamieszkania otrzymuje 1,5 tysiąca złotych, w ambulatoryjnej – tysiąc złotych. To są pieniądze, które gwarantują placówkom korzystne warunki finansowania – uważa rzecznik mazowieckiego NFZ Andrzej Troszyński.
Placówki nazywają to inaczej. - Ta wycena naprawdę jest żenująca, trudniej to nazwać inaczej niż jałmużną – ocenia Banik. NFZ przekonuje, że pomocy nie zabraknie, ale efekt może być taki sam, jaki już widać przy rehabilitacji stacjonarnej. - Ja złożyłam dokumenty w grudniu i jestem zakwalifikowana na 29 października. To jest 14 miesięcy od zachorowania. Sądzę, że to jest bezsens – mówi Ewa Adamczak, która chorowała na COVID-19.
Rozpoczęcie rehabilitacji u fizjoterapeuty może nastąpić w terminie do 6 miesięcy od zakończenia leczenia COVID-19. Program ma ruszyć w ciągu kilku tygodni.
Sylwia Piestrzyńska
Źródło: TVN24