Przypadków zakażenia jest prawdopodobnie znacznie więcej. Pacjentów objawowych są cztery tysiące, prawdopodobnie jest 15-16 tysięcy nowych zakażeń, ludzi, którzy transmitują zakażenia na inne osoby - mówił w "Kropce nad i" w TVN24 profesor Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, odnosząc się do obecnej sytuacji epidemiologicznej w Polsce. Stwierdził, że jeżeli pandemia będzie rozwijała się dalej w takim tempie, to cała Polska będzie czerwoną strefą.
Ministerstwo Zdrowia potwierdziło w czwartek 4280 nowych przypadków zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2. Przekazało także informację o śmierci 76 zakażonych osób. To najwyższy bilans zakażeń i zgonów od początku pandemii. Tego dnia odbyła się też wspólna konferencja prasowa premiera Mateusza Morawieckiego oraz ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, podczas której poinformowali o nowych zasadach dotyczących walki z COVID-19. Szef rządu ogłosił, że od soboty 10 października zasady dla stref żółtych będą obowiązywać na terytorium całego kraju. Oprócz tego wyznaczono 38 stref czerwonych w powiatach i miastach na prawach powiatu.
Premier: od 10 października cała Polska w żółtej strefie. Co to oznacza?
Simon: służba ochrony zdrowia jest na granicy wydolności
O obecnej sytuacji związanej z koronawirusem mówił w "Kropce nad i" w TVN24 profesor Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, dolnośląski konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych.
- Na pewno mamy bardzo dużo nowych przypadków. Tych przypadków jest prawdopodobnie znacznie więcej, (pacjentów - red.) objawowych jest cztery tysiące, prawdopodobnie jest 15-16 tysięcy nowych zakażeń, ludzi, którzy transmitują zakażenia na inne osoby - ocenił.
Jak mówił, ochrona zdrowia "jest na granicy wydolności, jeśli chodzi o pion zakaźny". - Tego należało się spodziewać - dodał.
- Obawiam się, że w tym tempie to zaraz będzie cała strefa czerwona, poza wioskami wysoko w górach - wskazywał, nawiązując do tego, że od soboty na terenie całego kraju będą obowiązywały restrykcje dla stref żółtych.
"Wirus nie przenosi się przez myszki, szczurki, motylki czy komary"
- Przecież wirus nie przenosi się przez myszki, szczurki, motylki czy komary, wirus przenosi się z człowieka na człowieka. To dalej nie przebija się do społeczeństwa - kontynuował.
- Wiem, że większość ludzi przejdzie to bezobjawowo, ale jednak jest 10 milionów osób wrażliwych i podatnych na ciężki przebieg zakażenia. Trzeba się przebić do społeczeństwa: możesz kogoś uśmiercić - powiedział.
Jak stwierdził, niestosowanie się do obowiązujących restrykcji, zwłaszcza do noszenia maseczek, to "jawne lekceważenie i narażanie ludzi na śmierć".
"Nie wiem, dlaczego wojna w tym kraju toczy się o wesela"
Profesor Simon odniósł się także do obostrzeń, które od soboty będą obowiązywać na terenie całego kraju oraz między innymi do tego, że na weselach w dalszym ciągu będzie obowiązywać limit 75 uczestników.
- Byłem zawsze zwolennikiem i popierałem decyzję premiera, jeżeli chodzi o lockdown i absolutnie nie zgadzałem się z codziennym poluzowywaniem restrykcji. To oczywiście było wygodne dla większości społeczeństwa, bo ile można wytrzymać w tych wszystkich restrykcjach. No, ale jest epidemia, z trudem ją kontrolujemy (...), to jest fakt i nie można tego negować. A niektórzy negują, mówią że w ogóle tego wszystkiego nie ma - zwracał uwagę.
- I nie wiem, dlaczego wojna w tym kraju toczy się o wesela (...). U nas cztery miesiące ciągnie się problem z weselami. U nas na tych weselach pozakażały się już tysiące czy dziesiątki tysięcy osób - wskazywał.
Simon mówił także o tym, jak powrót dzieci do szkół od początku września mógł wpłynąć na rozwój pandemii w Polsce. Ocenił, że "dzieci muszą się socjalizować w znaczeniu pozytywnym". Stwierdził przy tym, że testowanie wszystkich dzieci "to szaleństwo". Jednocześnie podkreślił, że "żadne dziecko z temperaturą czy kaszlące nie powinno iść do szkoły".
Simon: moi współpracownicy są skrajnie przemęczeni i przepracowani
Gość "Kropki nad i" zwrócił uwagę, że w wielu miejscach w Polsce brakuje pracowników medycznych, którzy mogliby się zajmować pacjentami zakażonymi koronawirusem. - Na Dolnym Śląsku (...) w oddziałach rejonowych jest po 1-2 zakaźników, to jest stanowczo za mało. Muszą pomagać (lekarze - red.) rezydenci - opowiadał.
- Ludzie, z którymi współpracuję, moi asystenci i koledzy z drugiego oddziału, są skrajnie przemęczeni i przepracowani, na granicy wydolności psychicznej, fizycznej - przyznał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24