|

Pandemiczny thriller z dziećmi w roli głównej. Jak długo jeszcze potrwa?

Większość uczniów od czwartku przechodzi na zdalne nauczanie. Ministerstwo Edukacji i Nauki początkowo chciało, by odrębne zasady obowiązywały tylko w dużych miastach, ale ostatecznie zdalne lekcje mają mieć wszyscy od piątej klasy w górę - taka nauka ma potrwać do 27 lutego. Razem z nauczycielami analizujemy sytuację pandemiczną w edukacji i pokazujemy, jak radzą sobie szkoły w innych krajach.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Dominik, tata ósmoklasistki z Warszawy, w poniedziałek nerwowo zaglądał do dziennika elektronicznego. - Od rana dwa maile o odwołaniu próbnych egzaminów ósmoklasisty we wtorek. Potem kolejne dwa maile, że jednak się odbędą. Na koniec dnia mail, że lekcje od teraz będą zdalnie, bo jeden uczeń ma koronawirusa. A egzamin? Ci, którzy nie są objęci kwarantanną, mogą przyjść i napisać - opowiada. I dodaje, że to, co dzieje się w szkołach, przypomina thriller.

Tego samego dnia Judyta, anglistka z innej stołecznej podstawówki, opublikowała na Twitterze swój plan lekcji. A właściwie krótki opis tego, co ją czeka: "zdalne, zdalne, okienko, stacjonarne, zdalne, stacjonarne".

- Obawiam się, że pod koniec tygodnia szkoły w Warszawie zamkną się same - komentowała we wtorek rano radna Dorota Łoboda. Była w tym oczywiście ironia, bo uczniowie w stolicy i tak od soboty zaczynają ferie, ale liczby są znamienne: 14 stycznia (tydzień po powrocie do stacjonarnej edukacji) częściowo zdalne zajęcia miało 165 placówek, tydzień później w trybie mieszanym pracowało już 411 placówek, a 13 przeszło na zdalną naukę całkowicie.

Wczoraj, czyli w poniedziałek - całkowicie zdalnie pracowało w Warszawie 14 placówek, w trybie mieszanym 405. Niby mniej niż w piątek, ale wcale nie ma się z czego cieszyć. - W tygodniu liczby są zwykle wyższe niż w poniedziałek. Najgorsze przed nami - prognozuje Łoboda.

Ale szkolna niepewność, lekcje zdalne i zmiana sytuacji z godzinę na godzinę to nie tylko problem Warszawy. Tego samego dnia swoim planem lekcji podzieliła się ze mną Julia, licealistka z Dębicy. Chorych nauczycieli i nauczycielek było u niej tak wiele, że z ośmiu zaplanowanych lekcji tylko dwie nie były zastępstwami. W rządowych statystykach klasa Julii odnotowana została jako ucząca się stacjonarnie.

- Decyzje mogą zapadać z godziny na godzinę - przyznał w poniedziałek minister zdrowia Adam Niedzielski.

I zapadły, o czym niżej.

niedielski dzieci
Niedzielski o nauce zdalnej: być może taką decyzję podejmiemy z dnia na dzień
Źródło: TVN24

Duże miasta, duże kłopoty

 - Docierają do nas sygnały z wielkich miast, takich jak Warszawa, gdzie ten problem się kumuluje. Dziś wieczorem mamy spotkanie z Głównym Inspektorem Sanitarnym i będziemy debatować na ten temat, czy w ogóle, a jeśli tak, to w których miejscach tę naukę zdalną wprowadzać - poinformował w poniedziałek wieczorem w rozmowie z RMF FM minister Czarnek. Przyznał jednocześnie, że "jednym z wariantów, który będzie analizowany, jest wprowadzenie nauczania zdalnego w dużych miastach".

We wtorek o godz. 18.30 ogłosił jednak, że nauka zdalna będzie dotyczyła wszystkich uczniów - w klasach od piątej w górę. Bez względu na wielkość miasta i szkoły.

We wtorek w ministerstwie - jeszcze nieoficjalnie - mówiło się o zmianach w miastach powyżej 200 tysięcy mieszkańców. To kilkanaście miast: Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Poznań, Gdańsk, Szczecin, Bydgoszcz, Lublin, Białystok, Katowice, Gdynia, Częstochowa, Radom. Tuż poniżej 200 tysięcy są jeszcze: Toruń, Sosnowiec, Kielce i Rzeszów.

Jak do tej pory przebiegały tam lekcje?

W 640-tysięcznym Wrocławiu 14 stycznia kłopoty związane z koronawirusem miało 38 placówek, 21 stycznia już 52, a 24 stycznia - 84. Większe wrażenie robią jednak liczby oddziałów klasowych wysłanych na nauczanie zdalne. Tylko w szkołach ponadpodstawowych zdalne lekcje miały odpowiednio: 14 stycznia - 23 klasy, 21 stycznia - już 300, a 24 stycznia - 338.

W liczącym ponad 400 tysięcy mieszkańców Szczecinie kłopoty spowodowane pandemią 14 stycznia miało 46 placówek, 21 stycznia - 81, 24 stycznia - już 92. A wszystkich w mieście jest 147, więc przynajmniej częściowo zdalne lekcje prowadzą już niemal dwie trzecie placówek oświatowych. W miniony piątek kłopoty dotyczyły 399 klas, w poniedziałek - już 532.

W 322-tysięcznym Lublinie liczba placówek oświatowych pracujących w trybie zdalnym lub mieszanym wzrosła od 14 do 24 stycznia ponad dwukrotnie, z 30 do 66.

Dyrektorka: bez względu na to, jaka będzie decyzja naszych władz, szkoły same idą ku zamknięciu
Źródło: TVN24

Czy mobilność wciąż się liczy?

Tak, te liczby pokazują, że duże - według ministerialnej definicji - miasta mają duże kłopoty. Ale nie tylko one. 

W 118-tysięcznym Opolu 14 stycznia zdalnie uczyło się 518 uczniów, 24 stycznia - 3396.

W Rybniku (137 tys. mieszkańców) zdalne nauczanie 14 stycznia miało 26 oddziałów, 24 stycznia - 237. Czyli blisko 10-krotnie więcej.

- Warto zauważyć, że część kwarantann zakończyła się w niedzielę, a nowe informacje dopiero spływają - komentuje Lucyna Tyl z rybnickiego magistratu.

W pobliskich Gliwicach (177 tysięcy mieszkańców) 17 stycznia zdalne lekcje miało niespełna 5 procent działających w mieście klas szkolnych. 24 stycznia było ich już prawie 25 procent.

Rybnik i Gliwice nie kwalifikują się do proponowanych w ministerstwie kryteriów dużych miast, za to doświadczają czegoś, co przez wiele miesięcy rządzący uznali za największe zagrożenie w kwestii rozprzestrzeniania się koronawirusa. Chodzi o dużą mobilność społeczną, która dotyczy również uczniów. Bo na Śląsku młodzi ludzie często jeżdżą do szkół w innych miastach, niż mieszkają. Poruszają się pomiędzy nimi komunikacją publiczną - tramwajami, autobusami, pociągami.

W stolicy regionu, blisko 300-tysięcznych Katowicach, 14 stycznia na zajęciach zdalnych było 370 uczniów i wychowanków. 24 stycznia - 9635 osób, czyli ponad 25 razy więcej.

- Mam nadzieję, że zostaniemy potraktowani jako część aglomeracji - zastrzegała kilka godzin przed konferencją ministra Magdalena Czarzyńska-Jachim, wiceprezydentka 34-tysięcznego Sopotu. I dodawała: - Uważam, że łączenie zamykania szkół tylko i wyłącznie z liczbą mieszkańców jest absurdem. Ja mam w tej chwili 40 procent uczniów na nauczaniu zdalnym, a przecież mówimy o niedużym mieście. Informacje o przechodzeniu na lekcje zdalne dostaję cały czas, i o 12 w nocy, i o 6 rano. Utrzymywanie nauczania stacjonarnego dla wszystkich od dawna jest fikcją. Szkoda mi w tym systemie wszystkich: nauczycieli, dzieci i ich rodziców, którzy nie są w stanie niczego zaplanować - dodaje.

Profesor Wąsik: omikron jest potwornie zakaźny
Źródło: TVN24

Magdalena Czarzyńska-Jachim podkreślała, że samorządowców o preferowane rozwiązania dla edukacji rząd nie pyta. - A przecież wiedzieliśmy, że nadciąga omikron, już w grudniu można było przyjąć strategię, która przynajmniej byłaby wszystkim znana - dodaje wiceprezydentka Sopotu.

Joanna Berdzik, była wiceminister edukacji, tak komentowała wcześniejsze rozważania rządu na Facebooku: "Jeszcze muszą omikronowi wytłumaczyć sprawę zaludnienia, żeby się nie pomylił i zamiast do Warszawy nie trafił do dużo mniejszej podwarszawskiej miejscowości".

Nauczyciele pytali: "Czym się różni szkoła, do której chodzi 500 uczennic i uczniów w dużym mieście od szkoły, do której chodzi 500 uczennic i uczniów w małym mieście?". Niektórzy sami podsyłali przykłady - wiejska szkoła w Pogórzu, na przedmieściach Gdyni, ma około tysiąca uczniów.

Ostatecznie ministerstwo uznało, że szkoły w Polsce nie różnią się niczym - ani wielkością miejscowości, w której się znajdują, ani liczbą uczniów. Wszystkich mają obowiązywać te same zasady.

- Za długo dyskutują, za wolno działają - komentuje Beata Kapela-Bagińska, polonistka z Sopotu. - Klasy, które wczoraj wróciły ze zdalnego, zastąpiły na zdalnym kolejne. Nauczyciele na kwarantannie z powodu własnych dzieci przynoszących ze szkoły wirusa, brak możliwości łączenia się ze szkoły z powodu słabego łącza - bałagan i strata czasu, który można by wykorzystać na może wolniejsze, ale jednak zrealizowanie materiału.

Dzieci nie są zaszczepione

Kiedy w 2021 roku premier Mateusz Morawiecki decydował, że dzieci z klas 1-3 jako pierwsze powrócą do nauki stacjonarnej, w tle było kilka kluczowych dla tej decyzji kwestii. Oprócz wychowawczej roli szkoły i tego, że najmłodszym dzieciom trudno przychodziła nauka zdalna, kwestią, którą trzeba było brać pod uwagę, była również praca ich rodziców. Pierwszo- i drugoklasiści nie mogą przebywać w domu bez opieki osoby dorosłej. Gdy mieli lekcje zdalne, ich rodzice musieli iść na zwolnienie. Państwo chciało uniknąć nie tylko pogłębiania różnic edukacyjnych, ale i wypłacania zwiększonych zasiłków.

Teraz, przy pozostawieniu w edukacji najmłodszych uczniów, motywacje są podobne. Jest jednak znacząca różnica w stosunku do zimy i wiosny ubiegłego roku. Wtedy dzieci nie mogły być jeszcze zaszczepione. Szczepienia dla dzieci powyżej 12. roku życia rozpoczęły się dopiero 7 czerwca. I choć minęło już ponad pół roku, idą opornie.

Szczepienia najmłodszych dzieci, powyżej 5. roku życia, rozpoczęły się dopiero 16 grudnia.

Z opublikowanej w ubiegłym tygodniu "Strategii walki z pandemią" wynika, że liczba zaszczepionych dzieci i młodzieży 10 stycznia wynosiła:

- I dawką w grupie wiekowej 5-11 - 253 745 osób,

- II dawką w grupie wiekowej 5-11 - 49 003 osoby,

- I dawką w grupie wiekowej 12-17 - 887 567 osób,

- II dawką w grupie wiekowej 12-17 - 769 515 osób.

Ministerstwo Zdrowia kilka razy alarmowało, że zainteresowanie rodziców szczepieniem dzieci nie jest duże.

- I właśnie te niezaszczepione dzieci mają teraz chodzić do szkoły, a potem przenosić chorobę rodzicom i dziadkom? Gdzie tu logika? - pyta Marta, mama pierwszoklasisty z Poznania.

Maria, nauczycielka z Pomorza, mama 9-latka: - Bijcie na alarm! Niech ludzie szczepią dzieci albo zamkną szkoły. Miałam już ustalony termin szczepienia syna i nie zdążyłam. Jest chory, ma bóle w klatce piersiowej.

Ze styczniowego sondażu CBOS (przeprowadzonego jeszcze przed gwałtownym wzrostem nauczania zdalnego; w dniach 3-13 stycznia) wynika, że blisko połowa rodziców dzieci w wieku 12-17 lat (47 proc.) zadeklarowała, iż zaszczepiła już przynajmniej jedno swoje dziecko w tym wieku, a dalsze 14 proc. zamierza to zrobić. W przypadku młodszych dzieci w wieku 5-11 lat odsetki są mniejsze - 17 proc. zaszczepiło przynajmniej jedno dziecko w tym wieku, a dalsze 21 proc. planuje jeszcze to zrobić.

W Polsce dawkę przypominającą szczepionki przeciw COVID-19 przyjęło ponad 9,3 mln osób. 25 stycznia rozpoczęły się zapisy na dawkę przypominającą dla osób zaszczepionych dwoma dawkami, które ukończyły 16. rok życia.

Tymczasem o zamykaniu przedszkoli, gdzie większość dzieci nie może być jak na razie w ogóle szczepiona, rząd nie chce też w ogóle rozmawiać.

andrusiewicz
Andrusiewicz o trzeciej dawce szczepionki dla dzieci
Źródło: TVN24

Dyrektorzy boją się wirusa i części rodziców

Sceptycyzm dużej grupy rodziców wobec szczepień sprawia, że dyrektorzy, którzy jeszcze niedawno domagali się zmian w sposobie podejmowania decyzji o przejściu na zdalne nauczanie, odczuwają niepokój. Według stanu na 25 stycznia, by przenieść część lub wszystkich uczniów na zdalne nauczanie, potrzebna jest zgoda sanepidu.

Ministerstwo Edukacji i Nauki rozważa zmianę tego zapisu, bo jak usłyszeliśmy w resorcie, "sanepidy nie nadążają z nakładaniem kwarantanny". Jednym z branych pod uwagę rozwiązań jest konsultowanie decyzji o nauczaniu zdalnym z radami rodziców. W MEiN zauważyli już, że tuż przed feriami część rodziców sama decyduje o tym, by nie posyłać na lekcje zdrowych dzieci, aby te nie wylądowały w kwarantannie.

Wśród nich jest Dorota, nauczycielka z województwa łódzkiego, która ma dwoje dzieci - 9 i 14 lat. Młodszego syna zdążyła zaszczepić tylko pierwszą dawką. Niestety, trafił na kwarantannę, przedłużoną właśnie do 29 stycznia. Przez godzinę miał styczność z chorym dzieckiem.

- Do kolejnego szczepienia, które ma 4 lutego, nie będę puszczać go do szkoły - mówi. I dodaje: - U nas ferie dopiero w drugiej połowie lutego. Jestem nauczycielką, moja starsza córka w tym roku pisze egzamin ósmoklasisty i jestem zdecydowanym przeciwnikiem zdalnego nauczania, ale w tym wypadku oczekuję od państwa ochrony i bezpieczeństwa. Administracja na zdalnym, politycy w programach telewizyjnych spotykają się online. A co z nami, nauczycielami i uczniami, w tej sytuacji? Czekają, aż się sami zamkniemy, bo nie będzie nikogo w szkole? Jakim kosztem?

Niedzielski: obowiązek przejścia na pracę zdalną w administracji publicznej
Niedzielski o obowiązkowej pracy zdalnej w administracji publicznej
Źródło: TVN24

Pytać o zdanie rodziców? Niebezpieczne. We wtorek ministerstwo na to rozwiązanie się nie zdecydowało.

Wicedyrektorka niepublicznej szkoły w Warszawie opowiada, że na podstawie kilku wiadomości od rodziców poproszono u nich w placówce wszystkich, by rozważyli ewentualną zdalną naukę przed feriami (na Mazowszu zaczynają się w przyszłym tygodniu). - Oczywiście w klasach podziały, rodzice kłócą się. Jedni zaszczepieni, inni nie, jedni wyjeżdżają, inni nie, jedni mają opiekę dla dzieci, inni nie, dla jednych każdy dzień w szkole jest ważny, dla innych ważny jest wyjazd na ferie - wylicza. Tylko dwie klasy były jednomyślne. - Tak że ten pomysł resortu uważam za chybiony - komentuje.

Dyrekcje szkół muszą radzić sobie nie tylko z klasowymi sporami, ale i z agresywnymi wiadomościami, które dostają od rodziców podważających zasady sanitarne.

- To zaczyna przypominać nękanie - mówi dyrektorka z Pomorza, prosi o anonimowość, bo obawia się nasilenia fali pism od rodziców. A ci wysyłają do szkoły liczne oświadczenia np. o "braku zgody na zakrywanie dziecku nosa i ust" czy "przekazywania sanepidowi informacji o tym, że ich dzieci miały kontakt z osobą zakażoną". Są też żądania np. "zaniechania promocji szczepień".

Trzaskowski: Morawiecki boi się podejmować decyzje, boi się lobby antyszczepionkowego
Źródło: TVN24

Jak broni się Europa?

Nikt z rządu nie podnosi już tematu obowiązkowych szczepień dla nauczycieli, które minister zdrowia Adam Niedzielski proponował wprowadzić od marca 2022 roku (tak zapowiadał jeszcze w grudniu). Minister Czarnek od początku powtarzał, że "nie jest entuzjastą" takiego rozwiązania.

We wtorek, 25 stycznia rano w rozmowie z Telewizją Republika Przemysław Czarnek powiedział, że "trzeba podejmować racjonalne decyzje w walce z COVID-19". Nie mówił jednak, jakie dokładnie. Dzień wcześniej w RMF FM przyznał, że rozważane jest przetestowanie nauczycieli na obecność COVID-19. Ostatnią akcję testowania nauczycieli rząd zorganizował przed rokiem.

Rządy państw podejmują w tej kwestii różne strategie. Gdy po Nowym Roku dzieci wracały do szkół po dłuższej przerwie świątecznej na Litwie i Cyprze, musiały przedstawić negatywny wynik testu przed rozpoczęciem zajęć. W Grecji, Danii, Bułgarii i na Cyprze zdecydowano, że będą poddawane testom kilka razy w tygodniu.

We Włoszech obowiązkowe są szczepienia dla nauczycieli. Tam w szkołach podstawowych przy jednym zakażeniu w klasie uczniowie zostają przebadani od razu testem błyskawicznym lub PCR, który jest powtarzany po pięciu dniach, a lekcje odbywają się normalnie. Gdy wystąpią co najmniej dwa przypadki w klasie, przechodzi ona na zdalne nauczanie na 10 dni.

We Francji niezmiennie obowiązkowe są maseczki dla nauczycieli i dzieci powyżej 6. roku życia - również podczas zajęć sportowych oraz na zewnątrz budynków.

W minionym roku szkolnym Polska znalazła się według UNESCO w europejskim "top 5" krajów z najdłużej trwającą zdalną nauką. Dłużej poza szkołą przebywali tylko uczniowie z Macedonii, Bośni i Hercegowiny, Słowacji oraz Łotwy.

Uczniowie stracili już dwa lata

Pewnym jest, że zdalne nauczanie mocno odbiło się na polskich uczniach i uczennicach. Zarówno na ich zdrowiu psychicznym, jak i wynikach edukacyjnych.

W badaniu przeprowadzonym przez ekonomistów i specjalistów od systemów edukacji dra Macieja Jakubowskiego i dra Tomasza Gajderowicza z Evidence Institute (na zlecenie stołecznego ratusza) udział wzięły 83 szkoły ponadpodstawowe. Łącznie zebrano dane od 4581 uczniów z klas drugich po ośmioletniej podstawówce oraz klas trzecich zarówno po podstawówce, jak i po gimnazjum (to ostatni rocznik, który uczył się w tych szkołach).

Dr Gajderowicz zapewnia: - Przyjęliśmy model, który pozwolił nam odróżnić efekt pandemii od zmian strukturalnych w oświacie, związanych z reformą likwidującą gimnazja.

Badacze zauważają, że na nauczaniu zdalnym najwięcej tracą uczniowie uważani za najsłabszych. - Są mniej zmotywowani, w ogóle trudniej im się uczyć, więc nie można się dziwić, że zdalne nauczanie w nich mocniej uderza - komentuje dr Jakubowski. Oni tylko z powodu pandemii są - jak mówią badacze - "dwie klasy do tyłu". A i tak, jak podkreślał dr Gajderowicz - szacunki są "bardzo ostrożne".

Ekonomiści tłumaczą, że z ich analiz wynika, iż przeciętni uczniowie w Warszawie stracili dwa lata, bo "na pandemię nałożyła się reforma".

Czy podobne problemy mają uczniowie w innych zakątkach Polski? - My analizowaliśmy tylko wyniki z Warszawy, ale nie ma powodów, by uważać, że inni nie mają takich problemów - skomentował dr Jakubowski.

W tym tygodniu naukowcy z zespołu ds. COVID-19 przy prezesie PAN napisali: "Najwyższa pora skończyć z poglądem, że jeszcze wielu rzeczy o SARS-CoV-2 czy o szczepionkach nie wiemy. COVID-19 to jedna z najlepiej poznanych chorób zakaźnych w historii medycyny, a szczepionka przeciw tej chorobie jest najlepiej zbadaną szczepionką w historii szczepień. Wyraźny jest natomiast deficyt woli zwalczania epidemii COVID-19 u rządzących". Naukowcy postulują m.in. regularne testowanie dzieci i personelu w szkołach.

We wtorek po południu resort podał najnowsze dane o funkcjonowaniu placówek oświatowych.

Łącznie zatem całkowicie w trybie zdalnym pracowało we wtorek 340 placówek, natomiast w trybie hybrydowym 4372 placówki.

Krótko po opublikowaniu tych komunikatów minister Przemysław Czarnek i szef GIS Krzysztof Saczka ogłosili w Sejmie decyzję o zamknięciu szkół dla starszych uczniów.

Czytaj także: